[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślisz, że Jeff pozwoli, żeby ktoś go szpiegował?- Jeśli to rzeczywiście zawodowiec, to wątpię, czy pomysł z jajami poskutkuje.- odezwał się Yarsky.- Prawdopodobnie był szkolony na ewentualność przesłuchań.Wygląda zresztą na twardziela.- Dlatego popróbujemy innej metody.Wiesz, co znalazłem w rzeczach osobistych tego niby homofaga? - Johnson wyciągnął strzykawkę i zestaw kapsułek.- Prawdopodobnie przygotowywał to z myślą o nas, a teraz sam zakosztuje tych swoich rozkosznych medykamentów.Kaznodzieja znów chciał coś wykrztusić, ale głos mu uwiązł w gardle.Skończyli koło północy.Przesłuchiwany stracił resztkę świadomości i zwisał z sufitu niczym upiorny żyrandol.Pavel Prochazka, kryptonim „Kaznodzieja".Z pochodzenia Czech, 41 lat, obywatel USA, stopień wojskowy: kapitan, pracownik Centralnej Agencji Wywiadowczej, skierowany do rozpracowania nielegalnych działań Konsorcjum Mięsnego, obecne zadanie: za wszelką cenę przejąć doktora Brzozowskiego wraz z jego wynalazkiem i dostarczyć do bazy pod Diisseldorfem - tak wyglądał podstawowy zasób informacji wydobyty dzięki narkotykowi z nieszczęsnego agenta.- Jak chciałeś go przejąć?! Jak? - powtarzał z uporem Jeff, szarpiąc bezwładnym kadłubem.Znów popłynął stek na poły bezsensownych słów człowieka naszpikowanego narkotyczną mieszanką.Po kilkakrotnym powtórzeniu pytania udało się odcedzić treść.Na terenie rezydencji attache wojskowego Stanów Zjednoczonych w Aninie znajdował się specjalny śmigłowiec marki Sikorsky.Używanie maszyn tego typu było wprawdzie dozwolone tylko w nadzwyczajnych okolicznościach, ale z uwagi na tradycyjnie dobre stosunki polsko-amerykańskie pracownicy CIA zatrudnieni w ataszacie zawsze mogli liczyć, że Warszawa patrzeć będzie na ich poczynania przez palce, tym bardziej że śmigłowiec oznakowany został barwami Czerwonego Krzyża i zawsze można było wymyślić stosowny pretekst dla jego użycia.- Oto i mamy sposób na pokonanie naszych ostatnich problemów - Johnson zatarł ręce.- Tak jak ustaliliśmy, Ben, udasz się jutro z naukowcami do Mińska, po ujawnieniu się Brzozowskiego ewakuujemy się z nim tą maszyną, a w powietrzu pozbędziemy się zarówno jego, jak i naszych jajogłowców.Proste?- A dziewczynka? Przecież będzie z nami Zosia.- Myślisz, Ben, że będę się teraz zastanawiał nad takim drobiazgiem? Lepiej prześpijmy się parę godzin.Przed nami ciężki dzień.A ja przed świtem muszę być w Aninie.Yarsky nic nie powiedział, popatrzył na wiszącego kaznodzieję i skierował się do swej alkowy.Na progu przystanął.- A w ogóle to o jaki wynalazek chodzi szefom? Ty też nie wiesz?- Nie twój zasrany interes, Ben.I nie zadawaj nigdy głupich pytań, ja wiem wszystko.- A co z nim?- Niech wisi.Gdyby coś wyszło nie tak, możemy potrzebować dodatkowych informacji.- Ale na tym haku do świtu zdechnie.- No to ściągnij go, załóż bransoletki i przykryj w kącie jakimś kocem, ty bandziorze o gołębim sercu.A propos tej szczeniary.Zrobisz z nią, co zechcesz.Albo co ona zechce.Niedługo przecież - zaniósł się brzydkim chichotem - zacznie dojrzewać!Nikt nie zaatakował konwoju posuwającego się dwupasmówką wśród podwarszawskich lasów.Minąwszy kilka wyludnionych wsi, po zaledwie dwóch godzinach znaleźli się w Mińsku.Koszary jednostki wojskowej położone były we wschodniej części miasta i solidnie zabezpieczono je przed ewentualnym szturmem.Naukowcy koczowali w jednym z mniejszych pomieszczeń budynku kasyna.Na rekonesans udał się sam Ławrientow.Polacy przywitali go ostrożnie, dużo czasu zajęło im upewnienie się, że jest rzeczywiście przedstawicielem FAO.- Próbowano nam robić różne numery - usprawiedliwiał się najwyższy z Polaków.- Dwa razy wykryliśmy szpiegów.Usiłowano też podrzucić nam bombę do sypialni.- Rozumiem, że to pan jest doktorem Brzozowskim -profesor wyciągnął do rozmówcy rękę.Tak, według mych dokumentów nazywam się Brzozowski.- I ja też - korpulentny brodacz wyciągnął dowód osobisty.- I ja - odezwał się szpakowaty.- Jak to, wszyscy Brzozowscy, czyżby rodzina? - zdumiał się Ławrientow.- Mamy identyczne dokumenty ze względów bezpieczeństwa.Ten z nas, który jest prawdziwy, ujawni się dopiero bezpośrednio przed odlotem.- Jakim odlotem? Wracamy do Warszawy razem z jutrzejszym konwojem - Ławrientow był zaskoczony.Dowódca jednostki otrzymał przed waszym przyjazdem radiogram.Przekazała go ambasada szwajcarska.Adresowany był do pana i do doktora Stanisława Brzozowskiego.Pozwoliliśmy go sobie przeczytać.Ławrientow przebiegł wzrokiem krótki tekst:DOSTALIŚMY WSPARCIE CZERWONEGO KRZYŻA, ICH ŚMIGŁOWIEC ZABIERZE WAS DO DOMU.POZDRAWIAM WSZYSTKICH I GRATULUJĘ.SCHMIDT Z INTERLAKEN.Do telegramu dopisała się Sylvia Heninger:MASZYNA WYLĄDUJE OKOŁO WPÓŁ DO CZWARTEJ.Rosjanin nie skomentował informacji, która mocno go zadziwiła, wrócił do swoich, aby przekazać im to, czego się dowiedział.- Skoro FAO dysponuje helikopterami, po co była cała ta nasza eskapada na miarę dziewiętnastego wieku? - denerwował się Duvalier.- Mnie też to zdziwiło.Kiedy rozmawiałem z panną Heninger, nie wspomniała słowem, że ma stały kontakt z Genewą.- Głęboka zmarszczka przekreśliła czoło profesora.- Z drugiej strony szyfr „Miasta szwajcarskie" znamy tylko my trzej z Herbertem.„Bern" oznacza w nim zaprzeczenie tekstu.„Zurych" - ostrzeżenie przed osobą posłańca, „Solothurn" lub „Sion" wzywa do natychmiastowej ewakuacji, „Lokarno" nakazuje odczytywać co drugie słowo i tak dalej.„Interlaken", według naszej umowy, to ni mniej, ni więcej: „Wszystko okay".- Czyli?- Może nareszcie los zaczął się do nas uśmiechać.- Wujku, a gdzie Ben? - zapytała nagle Zosia.Profesor rozejrzał się.Kanadyjczyka nie było.Nie mógł wiedzieć, że Yarsky w toalecie trzyma głowę pod kranem i naciera sobie twarz, aby ukryć przerażającą bladość.O 15.35 śmigłowiec z wielkim znakiem Czerwonego Krzyża wylądował na koszarowym boisku.Maszyna była obszerna, mogła pomieścić nawet dziesięć osób.Drzwi otworzyły się mechanicznie.Pilot nie wysiadł, tylko wysunął przez okienko brodatą twarz i zawołał po angielsku:- Wsiadajcie! Szybko, szybko!Wsiedli Ławrientow, Duvalier, Zosia, Ben.Rosjanin ciekaw był, kiedy ujawni się Brzozowski.Dziewięciu Polaków podeszło do śmigłowca, uniemożliwiając strzał ewentualnemu snajperowi.Jeden z nich podał szczupłemu, szpakowatemu naukowcowi teczkę, a ten wskoczył do środka.Zasunęły się drzwi.Łopaty wirnika przyspieszyły, śmigłowiec oderwał się od ziemi i zanurzył w mrok.- A więc to pan - Ławrientow i Duvalier uścisnęli dłonie Polaka.Stanisław Brzozowski uśmiechnął się skromnie, przepraszająco.Wszyscy zapinali pasy.Helikopter nabierał wysokości.- O, robi się jaśniej - zawołała Zosia.- Niedługo będzie zupełnie jasno - stwierdził spokojnie Brzozowski.- Wiecie przecież, państwo, na czym polega istota mojego projektu?- Bez szczegółów - odparł Duvalier.- Nie widzieliśmy też prototypu.Randolphi zaginął gdzieś po drodze.- W tym towarzystwie mogę go pokazać bez obaw.-Polak rozpiął kurtkę i wyciągnął foliową torebkę, w której znajdował się niewielki czarny krążek.Ławrientow westchnął ze zdziwieniem:- To ma ocalić świat?Siedząc obok Jeffa ucharakteryzowanego na biblijnego patriarchę, Ben słyszał rozmowę przez słuchawki.Zaciekawiony podkręcił mocniej potencjometr.Brzozowski mówił zawile, naukowo, tak że Ben z trudem wyławiał sens jego sformułowań [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl