[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Często Gandalf zasięgał jego rady, gdy na rozdrożu wahał się,które rozgałęzienie szlaku wybrać.Ostatnie wszakże słowo należało zawsze doCzarodzieja.Podziemia Morii były tak olbrzymie i przejścia tak powikłane, że na-wet Gimli syn Gloina, krasnolud z górskiego plemienia, nie ogarniał ich wyobraz-nią.Odległe wspomnienia odbytej przed laty wędrówki przez Morię nie na wielemogły się też Gandalfowi przydać, lecz nawet w ciemnościach i mimo licznychskrętów drogi, Czarodziej wciąż jasno wiedział, dokąd zmierza, i nie zachwiał sięw postanowieniu, póki miał przed sobą ścieżkę wiodącą do celu. Nie bójcie się! rzekł Aragorn, gdy Czarodziej zatrzymał się dłużej niżkiedykolwiek, szepcząc coś z Gimlim.Drużyna stłoczona za nim czekała trwoż-nie. Nie bójcie się! Odbyłem z Gandalfem niejedną podróż, chociaż nigdyw tak czarnych ciemnościach.W Rivendell słyszałem też opowieści o jego czy-nach, jeszcze wspanialszych niż te wszystkie, których sam byłem świadkiem.Gandalf nie zabłądzi.jeżeli w ogóle istnieje jakaś ścieżka.Wprowadził nas tutajna przekór naszym obawom i wywiedzie nas znów na świat, bodaj kosztem wła-snej zguby.Lepiej umie znajdować wśród nocy drogę do domu niż koty królowejBeruthiel.Wielkie to szczęście dla drużyny, że miała takiego przewodnika.Nie wzięli zesobą drew na ognisko, nie mieli z czego zrobić pochodni.W rozpaczliwym mo-mencie pod drzwiami zapomniano o mnóstwie potrzebnych sprzętów.Bez światławkrótce by przepadli w podziemiu.na domiar trudności wyboru wśród licznych314krzyżujących się korytarzy, tu i ówdzie ziały jamy i szyby, tuż obok ścieżki roz-wierały się czarne studnie, w których kroki wędrowców dudniły głuchym echem.W ścianach i w podłodze były szczeliny i zapadliska, co chwila pod stopami ma-szerujących otwierały się przepaście.Najgrozniejsza mierzyła z górą siedem stópszerokości i Pippin długą chwilę musiał zbierać odwagę, nim przeskoczył nadstraszliwą otchłanią.Gdzieś z dołu dobiegał szum i plusk wody, jak gdyby ol-brzymie młyńskie koło obracało się w głębi podziemi. Lina! mruknął Sam. Wiedziałem, że jeśli jej nie wezmę, na pewnobędzie potrzebna.Niebezpieczeństwa mnożyły się, posuwali się naprzód coraz wolniej.Zda-wało im się, że idą, idą bez końca, aż do korzeni góry.Zmęczeni już byli bezgra-nicznie, a jednak nie znajdowali pociechy w myśli o jakimś odpoczynku.Frodotrochę się pokrzepił na duchu po uratowaniu z macek potwora, zwłaszcza gdy sięnajadł i łyknął kordiału Elronda.Teraz jednak znów ogarnął go wielki niepokój,nieomal lęk.Wprawdzie w Rivendell wyleczono go z rany zadanej sztyletem, leczzostały po niej pewne trwałe ślady.Zmysły miał wyostrzone, lepiej niż dawniejwyczuwał rzeczy niewidzialne.Wśród różnych zmian, które się w nim dokonały,jedną zauważył bardzo wcześnie: oto widział w ciemnościach lepiej od innychuczestników wyprawy, z wyjątkiem chyba tylko Gandalfa.W każdym razie on,nie kto inny, niósł Pierścień; miał go na łańcuszku zawieszony na piersi i chwila-mi dotkliwie odczuwał jego ciężar.Pewien był, że przed nimi czai się grozba, lecznic o tym nie mówił.Zciskał tylko mocniej w garści rękojeść mieczyka i wytrwaleszedł naprzód.Towarzysze ciągnący za nim rzadko się odzywali, a i to jedynie zdyszanymszeptem.W ciszy nic nie było słychać prócz odgłosu ich kroków: głuchego dud-nienia krasnoludzkich butów Gimlego, ciężkiego tupotu Boromira, lekkiego stą-pania Legolasa, miękkiego, nieuchwytnego szelestu stóp hobbitów; na końcu ko-lumny rozbrzmiewał stanowczy, rozważny, długi krok Aragorna.Kiedy się zatrzy-mywali na chwilę, cisza zalegała zupełna, tylko od czasu do czasu dolatywał ichuszu szmer niewidocznej wody i kapanie kropel.A jednak Frodo dosłyszał czymoże wydawało mu się, że słyszy coś innego: jakby człapanie bosych stóp.Nigdyte odgłosy nie były dość wyrazne ani dość bliskie, by mógł nabrać pewności, że jesłyszy rzeczywiście, ale też nie milkły nigdy, póki drużyna nie stawała w marszu.Nie były echem, bo kiedy się zatrzymywali, przez chwilkę jeszcze się odzywały,niezależnie od ich kroków, i dopiero potem cichły.Weszli do kopalni Morii po zapadnięciu zmroku.Posuwali się przez długiegodziny, z krótkimi tylko przerwami, nim Gandalf natknął się na pierwszą po-315ważniejszą przeszkodę.Stanął przed szerokim, ciemnym łukiem sklepienia, podktórym rozbiegały się trzy korytarze; wszystkie prowadziły w zasadzie na wschód,lecz korytarz lewy zstępował w dół, prawy piął się pod górę, a środkowy ciągnąłsię poziomo i zdawał się gładki, chociaż niezmiernie ciasny. Tego miejsca wcale nie pamiętam rzekł Gandalf stając w rozterce podsklepieniem.Podniósł różdżkę, spodziewał się bowiem w jej blasku dostrzec ja-kieś znaki lub napisy, które by ułatwiły wybór drogi.Nic jednak takiego nie zna-lazł. Zanadto jestem znużony, by teraz zdobyć się na decyzję powiedziałkręcąc głową. A wy pewnie jesteście równie albo nawet bardziej wyczerpa-ni.Zatrzymajmy się więc tutaj na resztę nocy.Oczywiście, rozumiecie mnie: jesttu zawsze jednakowo ciemno, ale na świecie księżyc już chyli się ku zachodowii dawno minęła północ. Biedny stary Bill! westchnął Sam. Gdzie też on się obraca? Mamnadzieję, że go wilki nie rozszarpały.Po lewej stronie sklepionej bramy zauważyli kamienne drzwi; były przy-mknięte, lecz wystarczyło je pchnąć lekko, by się otworzyły.Za nimi ukazałasię obszerna sala wykuta w kamieniu. Powoli! Powoli! krzyknął Gandalf, gdy Merry i Pippin skoczyli na-przód, radzi odpocząć w miejscu, które im się wydawało trochę przytulniejsze odotwartego na wsze strony korytarza. Powoli! Nie wiemy przecież, co tam jest.Wejdę pierwszy.Wszedł ostrożnie, reszta drużyny wsunęła się za nim gęsiego. Patrzcie! rzekł Czarodziej wskazując różdżką środek sali.U stóp Gan-dalfa w podłodze rozwierała się okrągła dziura, jak gdyby otwór studni.Koło niejleżały porwane i zardzewiałe łańcuchy zwisając nad czarną jamą.Opodal rozrzu-cone były połupane kamienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]