[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gitalis uśmiechnął się pod nosem,–Może bogowie mieli swoje powody, żeby uczynić mnie małym izwinnym.Są miejsca, do których nie mógłby się dostać nikt inny.No tak, przecież ten karzeł to akrobata o nieprawdopodobnej sile ramion ipalców, pomyślała Magda.– Wydaje mi się, że jesteś większy niż sądzisz, przyjacielu – powiedziałaStrona nr 264cicho Cyganka.Gitalis popatrzył na nią ze zdumieniem, na jej długich rzęsachznów lśniły łzy.Podniósł rękę i delikatnie, wierzchem dłoni, otarł jej policzki.Magdaoparła głowę na jego maleńkiej piersi, a on przytulił ją, uśmiechając się smutno.Trwali tak przez długą, bardzo długą chwilę.Strona nr 265120.K artoteka znajdowała się na pierwszym piętrzegmachu sądu w Leadville.Gitalis założył czarne ubranie, uczernił twarz sadzą iczekał, aż miasto pogrąży się we śnie.Miał ze sobą linę, komplet narzędziślusarskich, świeczkę i dwa noże.Przebiegł przez wąski zaułek, zwinnie wspiąłsię do uchylonego okna i bez trudu znalazł się w budynku sądu.Drzwi dokartoteki były zamknięte.Czekał przez chwilę, aż oczy przyzwyczają się dopanujących w środku ciemności, a potem wyjął z torby narzędzia.Nie chciałzapalać świecy, słyszał kroki przechadzającego się piętro niżej strażnika.Błyskawicznie otwierał zamki kolejnych szuflad i przerzucał setkizakurzonych teczek.Błogosławił srebrzystą poświatę księżyca, który zzaciekawieniem obserwował go przez okno.Usłyszał głuchy odgłos kroków ibłyskawicznie zamknął szufladę.Nie miał możliwości ucieczki, a poza tym nieznalazł jeszcze tego, czego szukał.Rozejrzał się i zobaczył małe okienko nadzamkniętymi drzwiami, prowadzącymi do następnego gabinetu.Wspiął się naszafkę, przecisnął przez wąski otwór i cicho jak kot zeskoczył na podłogę.Słyszał, jak strażnik otwiera drzwi kartoteki, do której Gitalis przed chwiląsię włamał.Boże, spraw, żebym niczego tam nie zostawił, modlił się bezgłośniekarzeł, wyciągając zza pasa nóż, gdyby musiał kogoś tu zabić, walka o ocalenieFancy byłaby skończona.Strażnik, najwyraźniej zadowolony z wyników obchodu, odszedł powolidługim korytarzem.Gitalis odetchnął z ulgą i wrócił do przerwanychposzukiwań.To, po co przyszedł, znalazł dopiero nad ranem.SzpitalBrookehaven, napisał sędzia.W górach, na północ od Denver.– Och, moja biedna, piękna Fancy – wyszeptał do głuchych ścian.– Cooni z tobą zrobili?Jewel sprawdziła jeszcze raz broń i podała klucze Rufusowi.Strona nr 266– Pozwolić mi ze sobą jechać – szepnął z troską barman, ale Jewel tylkopokręciła głową.– Ktoś musi pilnować interesu i powiedzieć Fordowi i Hartowi, gdziejestem.Zamierzam zatrudnić się w Brookehaven i opiekować się Fancy, dopókinie nadejdą posiłki.Powiedz Fordowi, żeby się nie martwił.Powiedz mu, żemam broń i nie zamierzam zrobić nic głupiego.Przypomnij mu, żeby zabrałswoją odznakę i rewolwer.Przekonaj go, że Dakota zrozumie, jeśli sięgnie pobroń w obronie Fancy.I powiedz mu, żeby wyruszył natychmiast, Rufusie.Niktz nas nie wie, w jakim stanie jest teraz to biedne dziecko.Barman skinął głową.Patrzył na odjeżdżającą Jewel i myślał, że ta kobietama więcej odwagi niż większość mężczyzn i że cholernie dobrze strzela.Rufusczuł jednak niepokój, widząc jak samotnie rusza na pomoc Fancy.Strona nr 267121.F ancy rozejrzała się po kamiennej salce, którądzieliła z dwudziestoma kobietami i mężczyznami.Na powyginanych,wstrętnych, metalowych łóżkach leżały brudne, cienkie, niewygodne materace.Wokół kręcili się chorzy.Ktoś wyciągnął do niej wychudłe palce,przypominające szpony, ktoś inny zanosił się śmiechem i robił do niej głupaweminy.Była przerażona, wściekła i samotna.Drżała z zimna – szorstki szlafrok nie chronił przed październikowymchłodem, ale nauczyła się już nie narzekać.Wiedziała, że może być znaczniegorzej.Jeden z chorych powiedział jej, że często karze się nieposłusznychpacjentów zamknięciem w stalowych klatkach stojących na zewnątrz budynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]