[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokiwał głową, wysypując węgielki z cybucha.- Tak.Choss wysłał nas przodem.Wskazał na szereg namiotów.- Wiedziałeś, że mam się zjawić?Spojrzał na nią pytająco.- Na ogół nie stawia się sierżantów na warcie - dodała.Uśmiechnął się z żalem.- Tak.Zawiadomiono nas.Ghelel nie musiała pytać, w jaki sposób.Przez groty.Obserwowała markiza, który, idącprzed siebie, odpowiadał na saluty żołnierzy.Znowu z opóznieniem przypomniała sobie, żeona również powinna to robić.Odnosiła wrażenie, że zaakceptował ją stanowczo zbyt łatwo.Zachowywał się za swobodnie, jak na doświadczonego dowódcę, któremu zwalono na głowęmłodego, zielonego oficera, i to w dodatku kobietę.Na pewno wiedział, kim jest Ghelel, alboChoss lub Amaron kazali mu się nią zaopiekować.Tak czy inaczej, nie zamierzała go o topytać wprost.Jeszcze nie.Sierżant Pasterz czekał już na nich pod namiotem.- To twojakwatera, rotmistrzu.- Dziękuję.- Przyślij do mnie swojego człowieka, gdy będziesz gotowa -rozkazał markiz, wskazującna Molka.Ghelel skinęła głową.Przeklęła się w myśli i znowu zasalutowała z opóznieniem.Markizodpowiedział tym samym.Jego swobodny uśmiech świadczył o tym, że nie przywiązuje zbytwielkiej wagi do podobnych formalności.Zdziwiła się, gdy Molk uchylił przed nią połę, apotem wszedł za nią do środka.Z przodu długiego namiotu znajdowało się głównepomieszczenie, gdzie stały liczne składane stołki obozowe oraz stół zastawiony owocami,serami, chlebem i karafkami wina.Z tyłu ulokowano jej prywatną sypialnię.Molk rzucił jukina ziemię i podszedł prosto do stołu.- Umieram z głodu.- Przeklęte przez Kaptura niańki - mruknęła.Molk odwrócił się ku niej.- Słucham? - zapytał z ustami wypełnionymi chlebem.- Cały ten oddział ma się mną opiekować.Choss i Amaron zrobili z nich zwykłe niańki.Na pewno nienawidzą mnie za to.- Mam wrażenie, że właściwe określenie brzmi strażosobista".- Straż osobista? Pięciuset doświadczonych żołnierzy?Molk nalał sobie kielich wina.- To najlepiej świadczy, jak ważna jesteś dla naszego dowódcy.Zabrała mu kielich iopróżniła go jednym haustem.- To marnotrawstwo żołnierzy.Są potrzebni przy oblężeniu.- Uwierz mi, pięciuset ludzi nie rozstrzygnie losów żadnego oblężenia.Aypnęła na niego ze złością, nie mogła się już jednak dłużej opierać woni świeżejżywności.Zajęła się zimnym mięsem.- Ile wiedzą?- Jhardin z pewnością bardzo dużo.Razala mniej.- Jak bardzo otwarta z nimi powinnam być?- To już zależy od ciebie.Usiadła ciężko na stołku, prostując przed sobą nogi.Wcale nie wydało się jej dziwne to,że Molk uklęknął przed nią i zdjął jej buty.Poprzedniej nocy nie spała ani chwili, a przez całydzień albo szła, albo truchtała.Nigdy w życiu nie czuła się tak zmęczona.- Jestem wykończona, Molk.Nie sądzę, bym miała siłę dziś się z nimi spotkać.- W takim razie przełożymy to na rano - odparł, wstając.-Zawiadomię ich.Rejs był długi i monotonny.Czując potrzebę odmiany, Krata zajął miejsce przy wiośle.Zpoczątku poruszał nim lekko, chcąc się przekonać, na co pozwoli mu rana w piersi.Głębokierany zawsze goiły się najwolniej.Ledwie zdawał sobie sprawę z pełnych bojazni, a nawetstrachu, spojrzeń, jakimi obrzucali go inni wioślarze.Starał się unikać myślenia o tym, co masię wydarzyć, ale ich powrót, ich nieunikniony powrót, uniemożliwiał mu to skutecznie.Myślo porażce wypełniała go goryczą, paliła w piersi dotkliwiej niż rana.Jeszcze bardziejupokarzająca była myśl, że będzie musiał przynieść wieści o prawdopodobnej zagładzieCzwartej Kompanii Gwardii.Najgorsze zaś było to, że niepokoił się myślą, czy nie wyślą tamkolejnych ludzi, by zbadali przyczyny tego końca.Cal w swych ostatnich słowach stanowczosię temu sprzeciwiał.Krata przyznawał mu rację.Gwardia straciła już wystarczająco wielezasobów w bezlitosnej otchłani, jaką było Assail.Corlo podszedł i klepnął go w ramię.- Jemain chce z tobą porozmawiać.Krata stęknął i wypuścił wiosło.- Pracujcie dalej - rzekł, próbując sobie przypomnieć język Południowych KonfederacjiGenabackańskich.- W końcu się stąd wydostaniemy.- Tak jest, kapitanie.- Jak twoja pierś? -zapytał Corlo, gdy szli na rufę.- Boli, jakby Kaptur mnie ściskał obcęgami.Ale przecież zawsze tak jest, prawda?- Omija was tylko zgon.- Nie na zawsze.- Krata zauważył, że twarz Corla przybrała smutny wyraz.- Bez obaw,dojdziemy i do tego.Mag uśmiechnął się w odpowiedzi.Jemain czekał na rufie, wpatrując się w gęstą mgłę, spowijającą statek od z górątygodnia.- Oślepniesz, jeśli dalej będziesz to robił - poinformował go Krata.- Psst - wyszeptał.- Proszę.- O co chodzi? - Coś tam jest.- Hmm.- Tak sądzę.Coś unieruchomionego przez ciszę, tak samo jak my.Zledzi nas.- Naprawdę? Corlo?- Wysłałem sondę.Ktoś tam jest.Nie potrafię powiedzieć nic więcej.- Hmm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]