[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale.- Popatrzył na swe dłonie.- Nie jestem już synem megoojca.Inspektor Gundhalinu, tylko tyle mi zostało.Jestem po dziesięciokroć pani wdzięczny, żemam tak wiele.- Znowu na nią spojrzał.- Wszystkim, czym mogę pani za to podziękować, jestzapytanie, dlaczego tutaj? Dlaczego Tiamat? Nie winie pani za rezygnację, ale u diabła, jeślipragnie pani rozpocząć nowe życie, każda planeta Hegemonii nadaje się do tego lepiej od tej.Przynajmniej można je opuścić, gdyby się pani nie spodobała.Pokręciła głową z nikłym, zdecydowanym uśmiechem.- Nie poddaję się łatwo, BZ.Nie zrobiłabym tego, gdybym nie znalazła sobie czegoślepszego.I myślę, że jest tu coś takiego, choć może się to wam wydać nieprawdopodobne.-Rozejrzała się, utkwiła wzrok w szeregu wysokich okien wyglądających na pole, na pustą halę, wktórej Ngenet Miroe skrycie obserwował odlot Hegemonii, czekając na chwilę, w której Jerushaostatecznie i nieodwołalnie stanie się cząstką tego świata. Zaskoczony Gundhalinu podążył oczyma za jej spojrzeniem.- Zawsze nienawidziła pani tego świata, bardziej nawet niż ja.W imię dziesięciu tysięcybogów, co mogła pani tu znalezć.?- Odtąd będę się klęła tylko na jednego.- Pokręciła głową.- I przypuszczalnie dla Niej będępracować.Patrzył z całkowitym zdumieniem, dopiero po chwili zaczął coś rozumieć.- Ma pani na myśli.Królową Lata? Chodzi o Moon.pani i Moon?- Zgadza się.- Kiwnęła głową.- Skąd wiecie; BZ? %7łe wygrała?- Przyszła do szpitala i powiedziała mi.- Mówił to bezbarwnym głosem.- Widziałem maskęKrólowej Lata.Była jak sen.- Poruszył dłońmi w powietrzu, dotykając nimi czegoś tkwiącego wewspomnieniach, zamknął oczy.- Był z nią Sparks.- BZ, co będzie z tobą?- Też mnie o to zapytała.- Otworzył oczy.- Mężczyzna bez tarczy jest bezbronny,komendancie.- Uśmiechnął się, nieśmiało, nikle.- Ale może jest bez niej swobodniejszy.Tenświat.ten świat o mało mnie nie złamał.Ale Moon dowiodła mi, że nawet ja mogę się nagiąć.Wemnie, we wszechświecie jest więcej, niż podejrzewałem.Jest w nim miejsce na wszystkiemarzenia, jakie miałem kiedykolwiek, na wszystkie koszmary.na bohaterów w rynsztoku i wlustrze; na świętych w mroznym pustkowiu; na głupców i kłamców na tronie mądrości, na ręcewyciągające się z zachłannością, której nic nie zaspokoi.Nic nie jest możliwe, jeśli nieznajdziemy w sobie odwagi przyznania, że nic nie jest pewne.- Jego uśmiech skurczył siębezwiednie.Jerusha słuchała go w cichym zdumieniu.- Komendancie, kiedyś patrzyłem na życie jak przez cięty kryształ - widziałem je ostro,dokładnie i doskonale.Fantazje trzymałem w kieszeniach, gdzie było ich miejsce.Ale teraz.-Wzruszył ramionami.- Czyste, twarde krawędzie załamują światło w tęcze, wszystko staje sięmiękkie i zamglone.Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zdołam patrzeć prosto.- W jego głoswkradła się nuta beznadziejności.Ale dzięki temu będziesz lepszym Sinym.Jerusha widziała, jak przeszukuje oczyma połacieposępnego pola, skupia je na najbliższym wejściu, jakby spodziewając się, że swym nowymwzrokiem zdoła po raz ostatni zerknąć na Moon.- Nie, BZ.Nie ma jej tutaj.Nie może wchodzić do portu gwiezdnego.Jego spojrzenie nagle się zaostrzyło i oczyściło.- Tak jest.Znam prawo.- Ale tonem mówił, iż rozumie teraz, że nawet prawa przyrody niesą doskonałe; że prawo ludzkie jest równie ułomne, co tworzący je człowiek; że nawet on możepojąć, kim jest Moon i w czym ona, Jerusha, zamierza jej pomóc.że patrzy inaczej.- Może tak i lepiej.- Nawet temu nie wierzył.- Zrobię, co tylko będę mogła, by się nią opiekować zamiast ciebie, BZ.Roześmiał się wstydliwie, z odrobiną czułości.- Wiem, komendancie.Ale czy jest w galaktyce siła mocniejsza od niej?- Obojętność.- Sama Jerusha zdziwiła się tą odpowiedzią.- Obojętność, Gundhalinu, jestnajpotężniejszą siłą we wszechświecie.Wszystko, czego tknie, staje się bez znaczenia.Miłość inienawiść są wobec niej niczym.Dzięki niej zaniedbanie, gnicie i najstraszniejszeniesprawiedliwości przechodzą bez echa.Nie działa sama, tylko dopuszcza.To właśnie daje jejtaką moc.Powoli kiwnął głową.- I może to dlatego ludzie chcą ufać Moon.Bo dla niej coś znaczą, tak jak wszystko; boprzy niej wiedzą, że znaczą coś dla siebie.- Wysunął przed siebie ręce, patrzył na szramy, któredopiero będą usunięte.- Dzięki niej zniknęły me blizny.- Możesz zostać, BZ.Pokręcił głową i opuścił dłonie.- Był na to czas.ale już minął.Nie tylko moje życie się zmieniło.Nie należę już tu.Nie -westchnął - są dwa światy, których już pewnie nie zobaczę, wyjąwszy Tysiąclecie.Ten i mójwłasny.- Kharemough?Przysiadł niepewnie na stosie skrzynek.- Mój lud zawsze dostrzeże me blizny, choćby całkowicie zginęły.Ale, u diabła, mogęwybierać między sześcioma innymi planetami.I kto wie, co znajdę, gdy na którąś trafię? - Ale oczywróciły mu do pustego wejścia, szukały czegoś, czego nigdy już nie znajdą.- Chwalebną karierę.- Pstryknęła w przełącznik na gardle, gdy nadajnik zaczął znowubuczeć.Siedzący na skrzynkach Gundhalinu patrzył cierpliwie na załadunek ostatniej partiisprzętów, słuchał złożonego Jerushy ostatniego meldunku, potwierdzenia nadawanego do sercawiszącego statku.Stali obok siebie, gdy reszta ludzi zasalutowała jej po raz ostatni i złożyłaniepewne życzenia pomyślności, nim zniknęła w luku towarowym.Gundhalinu wskazał na nich.- Nie wejdzie pani na pokład, by złożyć ostateczny raport?Pokręciła głową, czując nagle, jak w tej chwili odszczepienia serce ściska jej bezlitosnadłoń.- Nie.Nie potrafiłabym tego znieść.Gdybym teraz postawiła nogę na statku, to chyba nie zdołałabym już z niego wyjść, choćbym była nie wiem jak pewna, że mam rację.- Podała musterownik komputera.- Inspektorze Gundhalinu, możecie im za mnie powiedzieć, że wszystko wporządku.I wezcie to.- Znowu sięgnęła do swego kołnierza, odpięła oznaki komendanta i wręczyłamu.- Nie zgubcie ich.Pewnego dnia będą wam potrzebne.- Dziękuję pani, komendancie.- Jego zmarszczki pociemniały, wywołując u niej uśmiech.Zdrową rękę zacisnął na metalowych blaszkach, jakby były cennym skarbem.- Mam nadzieję, żebędę je nosił równie honorowo co pani.- Wysunął skaleczoną dłoń w instynktownym geścieKharemoughi; uścisnęła ją na pożegnanie.- %7łegnajcie, BZ.Oby bogowie uśmiechali się do was, dokądkolwiek polecicie.- I do pani, komendancie.Oby pani po wielekroć pra-pra-wnuki czciły pani pamięć.Spojrzała ku dalekim, ciemnym oknom, za którymi czekał Ngenet; uśmiechnęła się.Ciekawa była, co te prawnuki będą mogły powiedzieć, gdy pozaziemcy tu wrócą.Gundhalinu z trudem wyprostował swe dochodzące do zdrowia ciało i zasalutował zdoskonałą precyzją.Odpowiedziała tym samym - uczyniła ostatni salut w swej karierze, pożegnałanim dotychczasowe życie i galaktykę.- Nie zapomnijcie zgasić świateł.- Zerknął ku windzie, w której czekał na niego ostatnipolicjant.Odwróciła się od tego plecami, winda wydała się jej otwartymi ustami nawołującymi ją inazywającymi szaloną.Najszybciej jak mogła, niemal biegiem ruszyła do najbliższego wyjścia zpola.Gdy weszła do opustoszałej sali, zastała czekającego na nią przy drzwiach Ngeneta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl