[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będziemy mieli specjalne rekolekcje w Ośrodku Bractwa - oznajmiła Samantha, przyglądając się twarzy ojca.- Jakie rekolekcje, kochanie? - pytała Margaret.Wyglądała na zmęczoną przedłużającym się tego lata upałem.- Dwudniowe - wyjaśnił Alan.Były to pierwsze słowa, jakimi odezwał się bezpośrednio do swojej żony od czasu ich wczorajszej kłótni.Margaret wydawała się wdzięczna, że bitwa została uznana za zakończoną, ale w chwilę później jej spokój zniknął.- Tam, na górze?- Tylko na jedną noc, mamo.Mogę iść?- Nie uważam tego za dobry pomysł - powiedział Springer.- Tato? Dlaczego nie? - w jej głosie odzewał się bunt; zapłonął także w jej oczach.Potrząsnęła niecierpliwie krótko ostrzyżoną głową.- Dlaczego nie? - powtórzyła szorstko, już bez nieśmiałości.Alan czuł się, jak gdyby rozmawiał z kimś obcym, dzieckiem kogoś innego.- Myślimy, że nie powinnaś zostawać tam na noc.- Czy ty też tak sądzisz, mamo? Margaret zawahała się chwilę.Samantha zaatakowała oskarżycielskim tonem:- Nawet tego nie przedyskutowaliście.- My tylko.- Rozmawialiśmy już bardzo dużo o Błękitnym Bractwie - przerwał Springer.- Uważam, że jesteś za młoda, żeby tam zostać na noc.Samantha wybuchnęła szyderczym śmiechem.- Uważacie, że co oni chcą mi zrobić?- Nie wiem - odparła Margaret.- Mniej byśmy się denerwowali, gdybyśmy wiedzieli - dodał Alan.- Nie mogę w to uwierzyć - mówiła Samantha.- Są moimi przyjaciółmi.Spędziłam z nimi lato.Dlaczego nie mogę pójść do ich siedziby? Pozwolilibyście mi pojechać na prezbiteriańskie rekolekcje, gdybym chciała.- A chcesz? - - spytała Margaret.- Poproszę wielebnego Daviesa.- Nie, mamo - odpowiedziała z irytacją.- Chcę pójść na moje rekolekcje.- Myślę, że tym razem naprawdę mama i ja wiemy, co jest najlepsze.Nie chcę ci rozkazywać, ale.- Ale rozkazujesz - odparła Samantha.- Traktujesz mnie jak bezradne dziecko.Mam prawie szesnaście lat.- Co nie jest wystarczającym wiekiem, żeby się obronić.- Przed czym? - krzyknęła.- Chcesz przelać swoją zajadłość przeciwko Błękitnemu Bractwu na mnie, tatusiu.Miałam z nimi do czynienia.Wiem, jacy są.- Widziałem, co robią - odpowiedział doktor.- A co takiego robią? - spytała Samantha szyderczo.- Rozmawiałem z ludźmi, którzy przeszli przez ich szkolenie, a potem ich opuścili.Oni zabierają rozum ludziom, którzy nie są wystarczająco silni albo wystarczająco dorośli, aby się obronić.- Daj spokój, tato.Mówisz, jak Ellen Barbar.- Kto? - spytała Margaret.- Przyjaciółka tatusia z drugstoru.- Czy nie spotkałam jej na przyjęciu u Wrightów? - upewniała się Margaret.- Nie wiedziałam, że się przyjaźniliście.- Nie przyjaźniliśmy się - zaprzeczył Springer.- Pracowała u pana Rigby'ego - wyjaśniła Samantha.- Pomyślałam tylko, że była również znajomą tatusia.- Uśmiechnęła się dziwnie do ojca.- Wyjechała, prawda?- Tak myślę - zgodził się doktor.- Pani Rigby obsługuje dystrybutor z napojami.Samantha ciągnęła:- Zawsze źle się wyrażała o Błękitnym Bractwie.- A co powiesz na sposób, w jaki wtargnęli do naszego kościoła? - Nie możesz pochwalać takiego zachowania.Samantha zawahała się chwilę.- Bardzo źle wtedy postąpili - wsparła go Margaret.- To co? - powiedziała Samantha.- Może i tak.Ale zrobili też mnóstwo dobrych rzeczy.- To prawda - przyznała Margaret.Springer rzucił:- A Mussolini spowodował, że pociągi zaczęły kursować punktualnie.- Co? - zdziwiła się Margaret.- Tata jest sprytny - odparła Samantha.- Chce powiedzieć, że Braciszkowie to faszyści.- Zachowują się jak faszyści - zgodził się Alan.- Nie! - krzyknęła Samantha.- Kochają i są łagodni.Nie robią krzywdy nikomu, kto nie krzywdzi ich; nie piją, nie przeklinają, nie palą, nie kłamią, nie kradną, żyją w spokoju, uprawiają rośliny, żeby mieć żywność, i nie eksploatują nadmiernie środowiska.- To sporo.- Kochają Boga, tato.Żyją w harmonii ze światem.- Mógłbym przebaczyć im wszystko, oprócz tych frazesów.- Mają rację, tato.To jest przyszłość.- Och, na litość boską!- Nie mów o nich źle! - zacisnęła pięści i patrzyła wyzywająco przez stół.- Nie krzycz na mnie, młoda damo!- Alanie! - próbowała uspokoić ich Margaret.- Nie pójdzie tam.- Pójdę! - krzyknęła Samantha.- Ćśśś.- uciszała ich Margaret.- Alanie, zawsze mówiłeś, że Samantha musi nauczyć się myśleć za siebie.Spędziła mnóstwo czasu z Braćmi i miała okazję, żeby zobaczyć, jacy naprawdę są.Więc jeśli podoba jej się to wszystko, może powinniśmy zgodzić się z jej decyzją.- Ależ Margaret - powiedział Springer.- Zawsze mówiłaś, że za bardzo ją wypycham do ludzi.- Nie rozmawiajcie tak, jakby mnie tu nie było - wtrąciła się Samantha.- Mama ma rację.Jestem wystarczająco dorosła, żeby podejmować własne decyzje.Idę.- Nie idziesz - zdecydował Alan.- Mamo? - pytała Samantha.Margaret, zmęczona, przytaknęła.- Porozmawiamy później.- Nie porozmawiamy - sprzeciwił się Springer.Był zły i zaniepokojony opinią Margaret.- Nie pozwalam jej tam iść i już.- Nie możesz mnie zatrzymać - nie ustępowała Samantha.Margaret odgarnęła córce włosy z czoła.- Idź na górę, kochanie.Proszę cię.Zajmę się tym.Samantha pobiegła ku schodom, rzucając ojcu rozgniewane spojrzenie.Powtórzył:- Nie pójdzie.- Właśnie że pójdzie, Alanie.- Jak to się stało, że mówisz w ten sposób?- Boję się, że ją stracimy, jeżeli będziemy usiłowali ją zatrzymać.- Musimy powiedzieć "nie".- Nie próbowałabym tego.Czasem wydaje mi się, że Samantha to wszystko, co mam.- Daj spokój.- Nie chcę już o tym dłużej rozmawiać.Pójdzie, i będzie miała moje błogosławieństwo.- Mojego nie dostanie.Wypadł przez ogrodowe drzwi, skierował się do samochodu; zmienił zamiar i poszedł przed siebie ulicą, nie myśląc o żadnym konkretnym celu.Był parny wieczór i zanim dotarł na skraj miasta, był już spocony, a jego złość częściowo minęła.Zawrócił w stronę centrum, idąc teraz wolniejszym krokiem.Łaził tak po popękanych od korzeni drzew chodnikach Hudson City, mijając cienie rzucane przez drzewa, żółte kręgi światła latarń, jasno oświetlone okna i otwarte drzwi domów, które znał od urodzenia.Słyszał całą kakofonię wieczornych hałasów - senne głosy dzieci, pomruki prowadzonych na werandach rozmów, metaliczne dźwięki z telewizorów, łomot ulubionej muzyki nastolatków.Przystanął przed pokrytym białym gontem domem Sophie Wilkins i słuchał dźwięków gitary, było to adagio z barokowego koncertu.Światła w oknach stopniowo gasły, ludzie kładli się spać, a on ciągle chodził, myślał, rozważał.Gdy ponownie mijał dom Sophie, ciągle jeszcze grała na gitarze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]