[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył w skupieniu na drogę.Przed nami Wogezy przechodziły w pagórki.Jechaliśmy przez winnice w kierunkuotwierającej się, rozległej, wznoszącej się łagodnie doliny.Zbocza po lewej i prawej stro-nie porastał las mieszany, czasami ukazywały się kamieniołomy, hala fabryczna z czer-wonej cegły i z falistym dachem, stare sanatorium, duża willa z licznymi wieżyczkamiwśród wysokich drzew.Raz po lewej, raz po prawej stronie towarzyszyła nam linia ko-lejowa.Po chwili znowu zaczął mówić.Zapytał mnie, dlaczego odwiedzam Struthof, a jaopowiedziałem mu o procesie i moim braku wyobrażenia. Ach, chce pan zrozumieć, dlaczego ludzie mogą robić takie potworne rzeczy? Zabrzmiało to trochę ironicznie.Być może jednak jego głos i język zabarwiony byłtylko dialektem.Zanim zdążyłem odpowiedzieć, ciągnął dalej. Co chce pan właści-wie zrozumieć? %7łe morduje się z namiętności, miłości lub nienawiści, dla honoru lubz zemsty, to pan rozumie?Skinąłem głową. Rozumie pan i to, że morduje się po to, by się wzbogacić albo zdobyć władzę? %7łe84 morduje się na wojnie albo podczas rewolucji?Znowu skinąłem głową. Ale. Ale ci, których mordowano w obozach, nic nie zrobili tym, którzy ich mordowa-li? Czy to chce pan powiedzieć? Chce pan powiedzieć, że nie było powodu do nienawi-ści, nie było wojny?Nie chciałem już skinąć głową.To, co mówił, było prawdą, jednak przeszkadzał spo-sób, w jaki to mówił. Ma pan rację, nie było wojny i powodu do nienawiści.Jednak i kat nie nienawidzitego, na którym wykonuje wyrok śmierci, a mimo to go wykonuje.Ponieważ ma takirozkaz? Myśli pan, że to robi, bo ma taki rozkaz? I myśli pan, że mówię teraz o rozka-zie i posłuszeństwie, o tym, że żołnierzom w obozach rozkazywano, a oni musieli słu-chać?  Zaśmiał się z lekceważeniem. Nie, ja nie mówię o rozkazie i posłuszeństwie.Kat nie wykonuje żadnych rozkazów.Robi swoją robotę, nie nienawidzi tych, na którychwykonuje wyrok śmierci, nie mści się na nich, nie zabija ich, gdyż mu zawadzają, zagra-żają lub go atakują.Są mu zupełnie obojętni.Są mu do tego stopnia obojętni, że równiedobrze może ich zabić, jak i nie zabijać.Spojrzał na mnie. %7ładne  ale ? Proszę powiedzieć, że człowiekowi nie wolno być tak obojętnym nadrugiego.Czy pan się o tym nie uczył? Solidarność ze wszystkim, co ma ludzkie obli-cze? Godność człowieka? Szacunek wobec życia?Byłem oburzony i bezradny.Szukałem jakiegoś słowa, zdania, które wymazałoby to,co powiedział, i odjęłoby mu mowę. Widziałem kiedyś  ciągnął dalej  zdjęcie z rozstrzeliwania %7łydów w Rosji.%7łydzi czekają nago w długim rzędzie, niektórzy stoją na krawędzi dołu, a za nimi usta-wieni są żołnierze z bronią i strzelają im w potylice.To się rozgrywa w kamienioło-mach, nad %7łydami i żołnierzami, na występie w ścianie, siedzi oficer, który macha no-gami i pali papierosa.Patrzy trochę z niechęcią.Być może to wszystko nie posuwa się doprzodu tak szybko, jakby tego chciał.Na jego twarzy maluje się jednak również pewnezadowolenie, a nawet rozbawienie, może dlatego, że mimo wszystko wykonywana jestdzienna norma i niedługo będzie fajrant.On nie nienawidzi %7łydów.On nie jest. Czy to był pan? Czy pan siedział na występie i.Zatrzymał samochód.Był zupełnie blady, a znamię na jego skroni połyskiwało. Precz!Wysiadłem.Zawrócił tak, że musiałem uskoczyć na bok.Słyszałem go jeszcze na naj-bliższych zakrętach.Pózniej zrobiło się cicho.Szedłem drogą w dół.Nie wyprzedził mnie żaden samochód, żaden nie nadjechałz naprzeciwka.Słyszałem ptaki, wiatr w drzewach, czasami szum potoku.Odetchnąłemz ulgą.Po kwadransie dotarłem do obozu koncentracyjnego.85 15.Niedawno znowu tam pojechałem.Była zima, jasny, mrozny dzień.Za Schirmeck laszasypany był śniegiem: popudrowane na biało drzewa i pokryta białą warstwą ziemia.Teren obozu koncentracyjnego, wydłużony biały areał na opadającym górskim tarasiez rozległym widokiem na Wogezy, leżał w pełnym słońcu.Pomalowane na stalowy kolordrewno dwu  i trzykondygnacyjnych wież strażniczych i jednokondygnacyjnych ba-raków przyjemnie kontrastowało ze śniegiem.Była tam naturalnie obleczona drucianąsiatką brama z napisem  Obóz Koncentracyjny Struthof-Natzweiler i biegnące wokółobozu ogrodzenie z podwójnego drutu kolczastego.Jednak ziemia pod błyszczącą po-krywą śniegu pomiędzy zachowanymi barakami, tam gdzie pierwotnie stały stłoczonedalsze baraki, nie zdradzała już żadnych śladów obozu.Mogłoby to być zbocze do zjeż-dżania na sankach dla dzieci, które spędzają ferie zimowe w przytulnych barakach zeszprosami w oknach i zaraz zostaną zawołane do środka na ciasto i gorącą czekoladę.Obóz był zamknięty.Brnąłem dookoła niego przez śnieg i zmoczyłem nogi.Mogłemogarnąć wzrokiem cały jego teren, dlatego przypomniało mi się, jak wówczas, podczasmojej pierwszej wizyty, obszedłem schody między fundamentami zlikwidowanych ba-raków.Przypomniałem sobie również piece krematoryjne, które pokazywano wtedyw jednym z baraków, i że w innym znajdowały się cele.Pamiętałem moją ówczesną da-remną próbę konkretnego wyobrażenia sobie obozu pełnego więzniów, wartownikówi cierpienia.Naprawdę podjąłem taką próbę, spojrzałem na jeden z baraków, zamkną-łem oczy i zobaczyłem w wyobrazni ich rzędy.Obmierzyłem jakiś barak, na podsta-wie folderu wyliczyłem liczbę zakwaterowanych w nim osób i wyobraziłem sobie pa-nującą tam ciasnotę.Dowiedziałem się, że stopnie schodów między barakami służyłyjednocześnie jako plac apelowy i patrząc na nie, wypełniłem je z jednego końca obozuna drugi rzędami pleców.To wszystko było jednak daremne i miałem uczucie żałosnej,zawstydzającej porażki.W drodze powrotnej naprzeciwko restauracji położonej tro-chę niżej na zboczu odkryłem mały dom oznaczony jako komora gazowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl