[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała nieruchomą twarz.- Powodem, dla którego jest wśród nas tak mało kobiet, jest fakt, że każdy gatunek bardziej potrzebuje samic i mniej z nas rodzi się zdeformowanych.Jesteśmy słabsze od samców i więcej nas umiera.Obrzydliwe.Nie wiem, dlaczego masz tego słuchać.- Wszyscy jesteśmy bezpłodni - dodał Miło.- Nasze istnienie zależy od drapieżców.- Ale nasze umysły podbiły świat - powiedział Pli.- Oto sprawiedliwość, Śmiertelniczko! Co wy, słabeusze, robicie ze swą zdolnością rozmnażania? Zanim przyszliśmy i zorganizowaliśmy wasz świat, tarzaliście się w błocie jak świnie!Kora nie mogła już tego znieść: ich twarzy, ich obcości, ich krzyku.„Moja rodzina wielbi drapieżców”.Wdrapała się na balustradę, kopniakiem odrzuciła Nadzieję i poddała się wiatrowi, kołysząc się niebezpiecznie.- Jesteś pierwszą śmiertelną od czasów Antyproroka, która o tym wie! - wrzasnął Pli.- Co zrobisz z tą wiedzą?Antyproprok! Uszyją bolały od ich głosów.Miło spróbował ją objąć.Szarpnęła się.- Nie dotykaj mnie! Po co się ze mną zaprzyjaźniłeś? Dla­czego mam to znosić?- Nie możemy latać.Ale mamy to - syknął.I zrobił krok w noc.Ruszyły ku niej lśniące wody morza i rzeki.Nic nie ważyli.Nic ich nie przyciągało, nie spadali, ale woda biegła im na spotkanie.Czarne fale, srebrne, ryk w uszach Kory, przerażenie.Nicość.***Ciepło, spokój, bezpieczeństwo.Kiedy się ocknęła, leżała na łóżku Gody.Szare ściany komna­ty Gentle i wzór na nich przypominały wiszące nad miastem chmury.Słońce tańczyło na podłodze.Goda, niewrażliwa na przykazania dekoratorów wnętrz, na początku lata zawiesiła w oknach lniane siatki, pełne teraz martwych insektów.Twierdzi­ła, że podoba jej się wzór.Kora odwróciła się leniwie.Goda oddychała powoli, jej czar­ne loki zasłaniały twarz.Kora odgarnęła je delikatnie i pocałowała twórczynię w ucho.Goda nie poruszyła się.„Musi być wyczer­pana”, pomyślała Kora.„O której wczoraj wróciłyśmy?”Przypomniała sobie.Poderwała się, serce waliło jej tak szybko, że przed oczami zatańczyły czarne plamy.Na podłogę upadł kawałek pergaminu.Przechyliła się, pod­niosła go i szybko przeczytała.„Dziś o zachodzie słońca.Twój salon”, i symbol oznaczający: „Miłosierdzie, Następca Dywinarchy”.Skrzypnęły drzwi.- Godo? - zapytała Goquisite.- O, Kora! Myślałam, że nocowałaś w Zaułku.- Goda śpi.Może powinnaś wrócić później.Goquisite weszła do pokoju.- Koro, właściwie chciałam z tobą porozmawiać.- Miała na sobie różową kamizelkę, halkę i muślinowy szlafroczek.- Jakie te płytki są zimne!- Właśnie one najbardziej mi się podobają - mruknęła Kora, obserwując Goquisite skaczącą z dywanika na dywanik.- Przypominają mi, że mam twardo stąpać po ziemi.Dama Ankh zmierzyła Korę ostrym spojrzeniem.- Dlaczego masz na sobie suknię wieczorową? Dziewczyna nawet nie zauważyła, że była kompletnie ubrana.„Dzięki, Miło, za zrobienie ze mnie idiotki!”, pomyślała ze złością.- Byłam zbyt zmęczona, żeby się przebrać.O co chciałaś mnie zapytać?- O Godę.- Goquisite z zainteresowaniem przyglądała się sukni Kory, ale dziewczyna wiedziała, ze szlachcianka zbiera myśli.W końcu spojrzała na nią i Kora aż się zachłysnęła, gdy zobaczyła smutek w jej czarnych oczkach.- Koro, ona jest strasznie nieszczęśliwa.Może nie zauważyłaś.Kora zacisnęła powieki, próbując przełknąć grudę w gardle.- Zauważyłam.- Myślę, że wiem, co się z nią dzieje.Od półtora roku nie zrobiła ducha.Pokazuje twoje jako własne i nikt nie wie, że od miesięcy nie pracowała.- Goquisite załamała dłonie.– Muszę jej pomóc!Kora zawsze zachowywała ostrożność w towarzystwie Goquisite i teraz też nie miała zamiaru się odsłaniać.Ale potrzeba podzielenia się z kimś ciężarem odpowiedzialności była tak ogromna! Od dawna wiedziała, że trzeba było coś zrobić z nie­mocą twórczą Gody, ale nic nie robiła.Nawet nie zdobyła się na zasięgnięcie czyjejś porady.Zawisło nad nimi niebezpieczeństwo.Jeśli Goquisite powią­zała depresję Gody z niemożnością tworzenia, kto jeszcze mógł powziąć podobne podejrzenia? Siatki w oknach zadrżały, a mar­twe muchy ruszały się jak żywe.Kwadraty światła słonecznego zatańczyły na łóżku i Korze zdawało się przez chwilę, że sufit pęka jak więdnący kwiat, a całe ich życie, zbudowane na kłam­stwie i oszustwie, zaraz zwali się im na głowy.- Zaskakujesz mnie, Goquisite - powiedziała cicho.- Nie podejrzewałam, że zrozumiesz.- Rozumiem Godę, a oglądanie jej w takim stanie łamie mi serce.Musisz coś zrobić.Koro.Pomóż jej.„Ja? Ja coś muszę?”Jednak jeśli przyjdzie czas tworzenia, Goquisite będzie kom­pletnie bezużyteczna.Dobrze, że to pojęła.Kora westchnęła, aż żebra, ściśnięte gorsetem, zaprotesto­wały.- Co proponujesz?- Ja.- Goquisite była zaskoczona.- Myślałam, że skoro ci powiem, będziesz wiedziała, co robić.„Gdybym wiedziała, dawno bym to zrobiła!”- Oczywiście, że wiem! Sprawdzałam cię.Oczywiście, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl