[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądam się im uważnie przez dłuższą chwilę, lecz nie dostrzegam wśród nich interesujących obrazów.Potem opuszczam oczy.Pode mną, odwrócone, przybierają inne kształty.Jak gdyby przedstawiały starcie dwóch armii.Patrzę w zachwycie, jak płyną razem i siły po mojej prawej stopniowo przewracają i zalewają te z lewej.Jednak siły z prawej ulegają przy tym osłabieniu.Konflikt? Takie jest przesłanie? I obie strony tracą coś, czego nie chcą stracić? Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem, stary człowieku.On się wciąż wpatruje.Spoglądam znów tam gdzie on, w górę.Widzę teraz smoka zanurzającego się w stożku Fudżi.Patrzę jeszcze raz w dół.Nie ma już żadnych armii, jest tylko rzeź; a tutaj ogon smoka staje się ręką umierającego wojownika, w której tkwi miecz.Zamykam oczy i staram się go dosięgnąć.Miecz z dymu dla człowieka z ognia.13.Widok góry Fudżi z Koishikawy w EdoŚnieg na dachach domów, na wiecznie zielonych roślinach, na Fudżi - chyba dopiero zaczyna miejscami topnieć.Okno pełne kobiet - powiedziałabym, że to gejsze - oglądających ten widok, jedna z nich wskazuje palcem trzy ciemne ptaki wysoko na bladym niebie.Widok Fudżi z tego miejsca najbardziej przypomina scenę z drzeworytu, ale niestety nie ma śniegu, nie ma gejsz i nie ma słońca.Szczegóły.Oba są interesujące, a nadawanie elementom dzieła dodatkowych znaczeń jest jedną z najważniejszych sił w estetyce.Nie mogę przestać myśleć o gejszy z gorących źródeł w Krainie śniegu, powieści Kawabaty Yasunariego o samotności i zmarnotrawionym, gasnącym pięknie, która zawsze była dla mnie wielkim japońskim antyroman-sem.Drzeworyt przywodzi mi na myśl całą tę opowieść.Wyrzeczenie się miłości.Kit nie był Shimamurą, bo jednak mnie chciał, ale tylko na swoich, bardzo szczególnych warunkach, na które nie mogę się zgodzić.Egoizm czy bezinteresowność? To nie jest ważne.A ptaki, na które wskazuje gejsza.? „Trzynaście sposobów patrzenia na kosa”? To by pasowało.Nigdy się nie zgadzaliśmy, kiedy chodziło o zasady.Dwa kruki? I dorzucić jeszcze zadziornego Kruka Teda Hughesa? Być może, ale nie będę ciągnąć słomek.Złudzenie za każdą aluzję, a gdzie są niegdysiejsze śniegi?Opieram się na mojej lasce i przyglądam się mojej górze.Pragnę zaliczyć jak najwięcej moich stacji, nim doprowadzę do starcia.Czy to nie jest uczciwe? Dwadzieścia cztery sposoby patrzenia na górę Fudżi.Przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby wybrać sobie w życiu jedną rzecz i przyglądać się jej z wielu perspektyw, skoncentrować w niej swoje istnienie i być może odpokutować dzię ki niej niewłaściwe wybory.Kit, nadchodzę, tak jak mnie kiedyś prosiłeś, ale mam własną trasę i własne powody.Szkoda, że muszę to robić, lecz tak naprawdę nie dałeś mi w tej sprawie żadnego wyboru.A zatem nie są to właściwie moje działania, tylko twoje.Stałam się twoją ręką obróconą przeciw tobie, przedstawicielką czegoś w rodzaju kosmicznego aikido.Przechodzę przez miasto po zmroku, wybierając tylko ciemne ulice, na których wszystko już pozamykano.W ten sposób jestem bezpieczna.Kiedy muszę przebywać w mieście, zawsze spędzam dzień w jakimś bezpiecznym miejscu i wędruję tymi ulicami nocą.Znajduję małą restaurację na rogu jednej z nich i jem tam kolację.Panuje tu zgiełk, ale jedzenie jest dobre.Biorę też moje lekarstwo i piję trochę sake.Później pozwalam sobie na ten luksus, że idę pieszo, zamiast wziąć taksówkę.Mam do przejścia długą drogę, ale noc jest jasna i gwiaździsta, a powietrze przyjemne.Spaceruję prawie dziesięć minut, słuchając odgłosów ruchu ulicznego, muzyki z jakiegoś odległego radia czy magnetofonu, krzyku z innej ulicy, wiatru przelatującego wysoko nade mną i ocierającego swoje szorstkie futro o ściany budynków.Potem wyczuwam nagłą jonizację w powietrzu.Z przodu nic nie ma.Odwracam się, ustawiam laskę w pozycji obronnej.Epigon o sześcionogim psim ciele i głowie niczym gigantyczny ognisty kwiat wyłania się z jakichś drzwi i przesuwa się bokiem wzdłuż frontowej ściany budynku w moim kierunku.Przez cały czas śledzę jego ruchy, przesuwając laskę, i markuję cios, gdy tylko jest dostatecznie blisko.Niestety, uderzam niewłaściwym końcem, kiedy nadchodzi.Włosy zaczynają mi stawać na głowie, gdy wykręcam się i schodzę mu z drogi, tnę, wycofuję się, odwracam i znów uderzam.Tym razem metalowy koniec wbija się w tę podobną do kwiatu głowę.Włączyłam baterie, nim przystąpiłam do ataku.Ładunek niszczy równowagę.Epigon wycofuje się z rozdętą głową.Podążam za nim i uderzam znowu, tym razem w korpus.Puchnie jeszcze bardziej, potem upada w deszczu iskier.Ale ja już odwracam się i uderzam znowu, bo zanim jeszcze skończyłam z pierwszym, zauważyłam, że zbliża się następny.Ten posuwa się do przodu skokami, jak kangur.Gdy jest obok, trafiam go lekko laską, on jednak uderza mnie swoim długim, bulwiastym ogonem.Siła tego ciosu sprawia, że mimowolnie odskakuję do tyłu.Wycofując się, odruchowo wywijam przed sobą laską.On odwraca się szybko, po czym staje na tylnych łapach.Jest czworonożny, a jego uniesione przednie kończyny to fontanny ognia.Jego pełna oczu twarz płonie i patrzenie na nią sprawia ból.Przysiada na zadzie, potem znów skacze.Przetaczam się pod nim i atakuję, gdy spada na ziemię.Nie trafiam jednak, więc odwraca się, by znów zaatakować w chwili, gdy zadaję kolejny cios.Skacze, a ja odsuwam się na bok, uderzając od dołu.Wydaje mi się, że dosięgam celu, ale nie mogę być pewna.Ląduje całkiem blisko mnie, podnosi przednie kończyny.Tym razem jednak nie skacze.Po prostu rzuca się naprzód, tylne łapy szybko szurają po ziemi, nogi zdają się zmieniać długość, by ruchy były płynniejsze.Gdy nadchodzi, trafiam go prosto w korpus właściwym końcem laski.Wciąż jeszcze się zbliża lub upada, nawet kiedy już płonie i zaczyna się rozpraszać.Jego dotknięcie sprawia, że me ciało na chwilę sztywnieje, czuję, jak jego ładunek przepływa przez mój bark i pierś.Patrzę, jak rozpada się w chwili podobnej do błysku flesza i znika.Raz jeszcze odwracam się szybko, ale z drzwi nie wyłania się trzeci epigon.Nie widzę też żadnego nad głową.Jest jednak samochód, który jedzie tą ulicą w moją stronę i zwalnia.Nieważne.Potencjał terminalu musi być na razie wyczerpany, ale jestem bardzo ciekawa, jak długo musiał się tam gromadzić, żeby powstały te dwa epigony, których się właśnie pozbyłam.Najlepiej będzie, jeśli teraz szybko stąd odejdę.Jednak gdy ruszam znów w drogę, ktoś woła mnie z samochodu, który zatrzymał się obok:- Proszę pani, proszę chwilę poczekać.To wóz policyjny, a młody mężczyzna, który zwrócił się do mnie, ma na sobie mundur i wyraz jego twarzy jest bardzo dziwny.- Tak, panie oficerze? - odpowiadam.- Widziałem panią przed chwilą - mówi.- Co pani robiła?Śmieję się.- To taki piękny wieczór - mówię - a ulica była pusta.Pomyślałam, że przećwiczę kata moim bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl