[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znienawidziłem tego człowieka za jego minę.Gardziłem sobą: oto muszę mieć lokajską aprobatę, żeby móc się zobaczyć z dziewczyną, którą już zaczynam uważać za swoją.Chłopiec: Katie nie należała do tamtego otoczenia.Mężczyzna: Ono nie było jej.Pochodziła z takiego samego środowiska, jakie myśmy znali.Osierocona, opuszczona, mia­ła jedenaście lat, kiedy adoptowali ją państwo de Mille.Nie jej wina, że byli tacy bogaci.Gdyby jej nie adoptowali, może byś jej nigdy w życiu nie spotkał.Chłopiec: To nie był dom dla nas.Nie mieliśmy z domem de Mille'ów nic a nic wspólnego.I ty właśnie wtedy zacząłeś ubiegać się o „rzeczy”.Właśnie wtedy dostałeś kręćka na punkcie ogromnych mieszkań.Sprzymierzyłeś się nie z tą armią, co trzeba.Usiłowałeś stanąć w rzędzie facetów, którzy się przedzierają siłą, ludzi czynu, tych, którzy idą naprzód przebojem.Kamerdyner wprowadził mnie do hallu i stamtąd do saloniku iście książęcego.Wspaniałe perskie dywany, meble obite broka­tem bardzo mnie przeraziły.Chłopiec odwrócił się na pięcie i popędził do drzwi.Ja zostałem.Katie na pewno wyczuła moje skrępowanie.Robiła wszystko, żebym nabrał swobody.Ale daremnie.Nie miałem się czego uczepić.Oto niespodziewanie znalazłem się w prawdziwym za­mczysku.A zamczyska widywałem dotąd tylko na planach filmo­wych.To tutaj było rzeczywistością.Stosunki z panem de Mille ułożyły się już doskonale.Zacząłem go szanować i nawet w głębi ducha serdecznie lubić.On ze swojej strony miał chyba szczery szacunek dla mojej pracy.Często w czasie zdjęć do tych dwóch jego filmów, w których grałem, rozmawiał ze mną i dodawał mi otuchy.Teraz, kiedy u siebie w domu zobaczył mnie jako ewentualnego zięcia, wyczułem zmianę.Byłem dla niego już nie aktorem, tylko jakimś niebezpieczeństwem, intruzem w kręgu jego najbliższej rodziny.Niewątpliwie uważał, że jego przybraną córkę może czekać w życiu coś lepszego niż małżeństwo z początkującym aktorem, którego przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania.Pani de Mille natomiast była bardzo łaskawa.Dokładała starań, żebym czuł się mile widziany.Niewątpliwie pamiętała czasy, kiedy jej mąż był aktorem bez powodzenia i borykał się w teatrach objazdowych.Niewątpliwie przypominała sobie własną niepew­ność i jego obawy o to, że nie uda mu się nigdy dorównać swemu bratu, dramaturgowi, Billowi de Mille.Chłopiec wyszedł, a szko­da.Polubiłby ją i ona polubiłaby jego.Reszta rodziny przy tej kolacji zgoła się mną nie przejmowała.Katie zapraszała już niejednego młodego człowieka i każdy z nich w końcu gdzieś znikał.Co najwyżej mogli się oni zastanawiać, ile takich kolacji ja przetrwam.Po deserze kamerdyner rozstawił na stole filiżaneczki z czarną kawą.Zignorowałem cukier w kostkach, bo nie wiedziałem, jak wziąć je z cukiernicy, jeśli nie palcami.Przed swoją filiżaneczką zobaczyłem małą czarkę i w niej coś, co uznałem za miałki cukier.Z boku była maleńka łyżeczka.Sięgnąłem więc i nasypałem sobie tego do kawy.Czułem, że Katie patrzy na mnie.Ale nie zrozumiałem ostrzeże­nia.Odpowiedziałem jej uśmiechem i zacząłem kawę popijać.To nie był cukier, to była sól.Chyba nikt niewidział mojego fauxpas.W każdym razie nikt nie powiedział ani słowa.Po wypiciu osolonej kawy uśmiechałem się rozpaczliwie, mając tylko nadzieję, że nie zwymiotuję,na piękne serwetki i wspaniałą politurę stołu.Katie później przyznała, że ten incydent ją przekonał: może naprawdę warto wyjść za mnie.Chłopiec czekał na podjeździe, kiedy wreszcie stamtąd wysze­dłem.Chciał wiedzieć dokładnie, co się działo.Opowiedziałem mu, nie wyłączając incydentu z kawą.Wcale to go nie rozbawiło.Powiedział, że takie jest moje przeznaczenie: zawsze pić gorycz w tym domu.Powiedziałem mu, żeby poszedł do diabła.I że ani mi się śni zarzucać Katie to, że adoptowali ją bogacze.Jej prawdziwe nazwisko jest Lester, a nie de Mille.Matka była Włoszką.Jej dzieciństwo było podobne do mojego dzieciństwa.I ona zna łacińskie prawo mężczyzny i kobiety: „Jeden mężczyzna i mur bardzo gruby oddzielający ją od reszty świata”.Ona wyznaje zasadę Rut: „Gdziekolwiek się obrócisz.”Ale chłopiec słuchał przerażony.Chłopiec: Nie byłem przerażony.Tylko widziałem, do jakiego więzienia nas prowadzisz.Mężczyzna: Bałeś się zadrzeć z jej ojcem.Siusiałeś w spodnie, tak się bałeś, że będziesz musiał pokonać go, żeby zdobyć koronę.Stoczyłem tę walkę bez ciebie, zupełnie sam.Zbyt zależało mi na Katie, żebym mógł zwierzyć się z moich wątpliwości.Nie chciałem jej opowiadać o reakcji chłopca.Ona też najwidoczniej wciąż i wciąż zadawała sobie pytanie, czy ja jestem tym właściwym mężczyzną, któremu ma się oddać na zawsze.Była uczciwa, więc nie chciała wstąpić w związek małżeń­ski bez przekonania o jego trwałości.A pragnęła mieć własne ognisko domowe.Tym bardziej że należała do rodziny de Mille tylko jako córka przybrana.Wreszcie zdecydowałem się przedstawić Katie okoliczności swojego życia, które dotychczas taiłem.Powiedziałem o Janet Lawę.- Czy jesteś w niej zakochany?- Nie.- Czy byłeś w niej zakochany, kiedy mnie poznałeś?- Nie.Dla mnie to był układ ze wzglądów praktycznych.Z piekielnym trudem przychodziło mi wyjaśnienie tej histo­rii.- Ale spałeś z nią?- Tak, tylko że to było coś innego, niż ty myślisz.Janet jest liberalna - palnąłem, jak gdybym mógł tym wytłumaczyć wszy­stko.- Chcesz powiedzieć, że ona jest jedną z tych osób, które głoszą wolną miłość?- Właśnie.Ona twierdzi, że seksu nie można komplikować miłością.Że trzeba te uczucia zachować dla wielkich spraw czy też dla ludzkości w ogóle.W każdym razie wyjawiłem już swoją tajemnicę i odetchnąłem z ulgą.Katie ostatecznie wzruszyła ramionami.- No, myślę, że jedna kobieta mniej czy więcej w twoim życiu nie sprawia szczególnej różnicy.Nie było mi łatwo spotkać się z Evie i z Sylwią.Że też nie domyśliłam się, że są i inne!Jej doświadczenie życiowe zdumiało mnie i jednocześnie prze­raziło.Wiedziałem, że chłopiec nie okazałby takiej pobłażliwości wobec tych duchów.- Jest tylko jedno zmartwienie, Tony - powiedziała, ujmując mnie za rękę.- Jakie?- Ty masz dwadzieścia dwa lata, a ja mam dwadzieścia sześć.Wyśmiałem ją.- Boże, rok temu omal nie ożeniłem się z kobietą starszą ode mnie o lat dwadzieścia.Cóż więc znaczą raptem cztery lata.Może to jednak dużo.- zaczęła, ale nie dałem jej dokoń­czyć.Chłopiec: Szkoda, że nie dałeś jej dokończyć.To by zaoszczędziło nam mnóstwo przykrości.Mężczyzna: Możliwe.Ale ona była tak po rycersku, tak wyrozu­miale przejęta moją spowiedzią.Musiałem ją pocałować.Chłopiec: I dlatego dowiedziałeś się dopiero później.Ale ja wiedziałem od razu, coś wyczuwałem.Próbowałem ostrzec cię, ale ciebie nikt by wtedy nie powstrzymał.Byłeś ślepy i głu­chy.Mężczyzna: Byłem zakochany.- A więc chłopiec próbował cię ostrzec? - zapytał doktor.- Tak, czułem się jednak już mężczyzną.Uważałem, że to śmieszne słuchać rad niemądrego smyka.Mówił o tym dużym domu jak o więzieniu.Myślałem, że po prostu rzuca mi wyzwanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl