[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadchodził oficer patrolu.- Co jest? - spytał po chwili Jaksan.Kartr nawet się nie odwrócił.- Popatrz na północ.Widzisz?Promień zatoczył łuk nad horyzontem.Kartr usłyszał westchnienie podobne do szlochu.- To na pewno jakiś sygnał - ciągnął sierżant.- Moim zdaniem wysyłany automatycznie.- Z jakiegoś miasta! - dodał Jaksan w podnieceniu.- Albo też z lądowiska.Tyle, że… pamiętasz Tantor?Milczenie wystarczyło za całą odpowiedź.- Co proponujesz? - minęła długa chwila, zanim oficer zadał to pytanie.- Chodzi mi o ten proces, o którym rozmawiałeś z Dalgre’em - czy naprawdę można wykorzystać energię pocisków do napędu szalupy? Musimy trzymać zapas na wypadek zagrożenia.- Możemy spróbować.Raz już to ktoś zrobił, a Dalgre czytał raport.Przypuśćmy, że nam się uda - co wtedy?- Wezmę szalupę i to zbadam.- Sam?Kartr wzruszył ramionami.- Wezmę najwyżej jednego zwiadowcę.Jeżeli to jakiś wymarły pomnik, kolejny Tantor, nie będziemy mogli zbadać go zbyt dokładnie.Im mniej nas będzie się narażało, tym lepiej.Oficer zastanawiał się nad tym przez chwilę.Kartr nie mógł opanować przelotnej niechęci.Domyślał się, o czym myślał Jaksan.Sygnał mógł oznaczać istnienie gwiezdnego Portu, szansę na znalezienie zdolnego do lotu statku, na powrót do bezpiecznego, znajomego życia patrolu - jedynego, jarego oficer kiedykolwiek zakosztował.W najgorszym wypadku, sygnał był nadzieją odnalezienia jakiejś cywilizacji, choćby jej ruin, które można by wykorzystać jako schronienie przed surowymi realiami życia w dziczy tego świata.Zwiadowcy mieli obowiązek wykazywać wyrozumiałość wobec ludzi pokroju Jaksana.To, co dla nich było obietnicą wolnego i godnego życia, dla członków patrolu oznaczało cofnięcie się w mrok prymitywu.Gdyby Jaksan dał się teraz ponieść własnym emocjom, ruszyłby szaleńczo do szalupy i natychmiast poleciał w stronę latami.Zdołał się jednak opanować.W końcu nie był Snynem.- Popracujemy nad tym po świcie - powiedział w końcu.- Zostanę tu jeszcze trochę - dodał, widząc jak Kartr rusza do obozowiska.Rolth pełnił nocną straż.Na pewno nie dopuści, żeby Jaksan zrobił jakieś głupstwo.Sierżant sam wrócił do ogniska.Wślizgując się do śpiwora zacisnął powieki i zmusił się do zaśnięcia.Jednak we śnie smuga żółtobiałego światła na przemian kusiła go do siebie, to znów groziła nieokreślonym niebezpieczeństwem.Jaksan dotrzymał słowa.Wcześnie rano Dalgre, Snyn i sam Jaksan rozebrali największy z pocisków i wymontowali napęd.Mając do czynienia z niebezpiecznym urządzeniem, pracowali bez zbędnego pośpiechu, starannie sprawdzając wszystkie obwody i instalacje.Zajęło im to cały dzień, lecz nawet, kiedy uznali, że wszystko zrobili jak najlepiej, do końca nie mieli pewności, czy szalupa zdoła się wznieść w powietrze.Tuż przed wschodem słońca Fylh siadł w fotelu pilota, sprawiając wrażenie, jakby zupełnie nie robił na nim wrażenie fakt, że tuż pod nim tyka nie sprawdzony mechanizm, gotów go unicestwić przy pierwszej próbie uruchomienia.Uparł się, że to on właśnie wypróbuje nowy napęd.Szalupa wzniosła się gwałtownie, właściwie skoczyła w górę.Zaraz potem zapanował nad nią, wyrównał lot i poszybował nad rzekę zataczając szerokie koło i posadził z powrotem, dokładnie w miejscu startu.Zanim jeszcze rozpiął pasy, Fylh zwrócił się do Jaksana:- Ma o wiele większą moc niż przedtem.Na ile jej starczy?Jaksan pocierał czoło dłonią.- Nie mam zielonego pojęcia.Co było w tym raporcie, Dalgre?- Udało się na tym statku przelecieć trzy lata świetlne, więc nikt tak naprawdę nie wie, ile jeszcze energii pozostało.Fylh pokiwał głową i spojrzał na Kartra.- Cóż, pojazd gotów do drogi, sierżancie.Kiedy ruszamy?Rozdział V - MiastoZwiadowcy ciągnęli losy, kto ma być pilotem wyprawy i wybór padł nie na Fylha, lecz na Roltha.W głębi duszy Kartr był z tego zadowolony.Lot z Rolthem za sterami oznaczał, że polecą w nocy, a to była najodpowiedniejsza pora na zwiad w nieznanym mieście.Po drugie, to właśnie Rolth pierwszy zauważył latarnię.Wyruszyli o zmierzchu, z bagażami w miejscu wymontowanego trzeciego fotela.Wieźli ze sobą jedyny pozostały rozpylacz.Jaksan uparł się, żeby go zabrać.Rolth podśpiewywał cicho pilotując szalupę przez wieczorny chłód przypominający mu rodzinną planetę.Bez ochronnych gogli widać było jego lśniące oczy i bladą twarz.Kartr rozparł, się wygodnie w fotelu i obserwował, jak zieleń powierzchni planety stopniowo przechodzi w ciemny granat.Na wszelki wypadek włączył urządzenie obserwujące teren.Gdyby przelatywali nad jakimkolwiek większym obiektem wykonanym ludzką ręką, zostaliby ostrzeżeni.Wzgórza pod nim tętniły życiem - łowcy szukali zdobyczy.Raz nawet doszedł go przeraźliwy wrzask [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl