[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postanowiłem wyznać antykwariuszkom prawdę:– Rzeczywiście nie przyszedłem do pań kupować.Gratuluję trafności oceny – skłoniłem się przed starszą – faktycznie trudno nazwać mnie choćby dobrze sytuowanym, a co tu mówić o bogactwie! Ale żeby szantaż?!– Co więc tu pana przyniosło? – wrogość w głosie pani Złotnickiej nie ustępowała.Już przychylniej spojrzała na mnie jej matka.I nagle Zośka zaczęła wyrzucać z siebie słowa, jakby były pociskami wystrzelonymi w młodszą antykwariuszkę:– Pani kręciła się po Janisławicach na krótko przed kradzieżą złotego diademu z głowy Madonny w tamtejszym kościele! W wiosce jeszcze pamiętają blondynę w czerwonym audi-combi! A jeśli nie pamiętają, to sobie łatwo przypomną, bo pozostawiła tam pani wizytówki swej firmy!– Nie mów do mnie, dziecko: „blondyna”.Mam imię i nazwisko – pani Joanna popatrzyła z góry na Zosię.Roześmiałem się i wyjaśniłem dziewczynie:– Nie używaj w środowisku historyków sztuki określenia „blondyna” w odniesieniu do kobiety.Albowiem tak nazywały się koronki klockowe z jedwabnej nitki, która dawała im bladożółty kolor i złocisty połysk.Produkowano je w XVII wieku we Francji i Hiszpanii.Z czasem wszystkie jedwabne koronki, nawet czarne, zaczęto nazywać blondynami.– Zgadza, się! – skinęła mi głową pani Joanna i jakby delikatny uśmiech przemknął przez jej piękne wargi.– To stąd jesteśmy – wskazała włosy Zosi – obie blondynami.Ale wciąż jeszcze czekam na odpowiedź: po co twój wuj tu przyszedł? Czyżby naprawdę posądzał mnie o tak dziwnie rozreklamowaną wizytówkami kradzież? Zresztą znam tę sprawę.– Ciekawe skąd? – mruknął Jacek.– A dlaczego to nie mielibyśmy mieć podejrzeń? – piskliwie wtrąciła Zosia.– To przecież niedaleko stąd, w Sopocie, złodzieje przekazywali łup swej pracodawczyni! Blondynie! – zakończyła złośliwie.Ale panią Joannę trudno było wytrącić z równowagi.– Pytam o powód zjawienia się tu pana.Twoje podejrzenia naprawdę mnie nie interesują, dziecko.Zosia nie wytrzymała już tego trzeciego, i to tak podkreślonego, nazwania ją dzieckiem.Wybiegła z antykwariatu trzaskając drzwiami.– Przepraszam za siostrzenicę – pośpieszyłem z przeprosinami.– Nie ma za co! – machnęła ręką pani Złotnicka.– Może bardziej należą się nam przeprosiny za tę inwigilację?– A może pan jest z policji? – wtrąciła jej matka z ledwo słyszalnym drżeniem w głosie.– Nie.Jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki – podałem starszej pani legitymację służbową.Zajmuję się ochroną dóbr kultury.Młodsza z pań zwróciła mi legitymację nie zaglądając do niej.– A co do Janisławic, to niepotrzebnie się pan trudził w tej sprawie aż tutaj.Policja już mnie wymaglowała! A pan myślał, że tylko on wpadł na mój ślad dzięki wizytówce? Przykro mi, ale w nocy, gdy włamywacze oddawali w Sopocie swój łup, byłam akurat na drugim krańcu Polski.Nie musi pan tego sprawdzać, bo to już sprawdzono – zaśmiała się, a mnie, mimo przykrej sytuacji, w jakiej się znalazłem, bardzo się spodobał jej śmiech.– Wiem też o ostatnich kradzieżach dwóch złotych koron.Ale w tych miejscowościach to już mnie nikt nie widział ani też nie odkryto tam moich wizytówek!Oj, wstyd mi się zrobiło! Skoro policja uwolniła ją od podejrzeń, to co ja tu robię?Ale mój dobry czy też zły duszek tylko czekał na moje wątpliwości: „Tomaszu, nie rezygnuj z żadnej szansy! Wiesz przecież, iż w twoim fachu bywa i tak, że czasem cień cienia rzuca światło!”Ech, duszku! Mimo to spytałem mą piękną rozmówczynię:– A czy nie zastanawiała się pani, kto ze środowiska handlarzy antykami lub kolekcjonerów „nadał” te skoki? Przecież to raczej pewne, że owa tajemnicza dama blond pochodzi z Trójmiasta!– Owszem – skinęła główką pani Joanna – w czasie, gdy ciągle byłam wzywana na przesłuchania, niejeden raz myślałam, czy nie zawdzięczam tych nieprzyjemności komuś ze znajomych.Ale jakoś nikt mi nie pasował.Urwała.Przed antykwariat zajechał mercedes kabriolet 200SLK, równie piękny jak drogi.Wysiadła z niego para: on był w średnim wieku, ubrany w połyskliwą koszulkę i wąskie sztruksy, opinające pokaźny brzuszek; ona – bardzo młoda, w podkoszulku na nagie ciało i kusych szortach.Gość wyraźnie mi wyglądał na biznesmena-dorobkiewicza.A ona na jego.no, powiedzmy, sympatię.Weszli do antykwariatu i stało się oczywiste, że nie ma mowy o kontynuowaniu naszej rozmowy o koronach i tajemniczej kobiecie z Sopotu.Ukłoniłem się grzecznie właścicielkom antykwariatu i już zabierałem się do wyjścia, gdy powstrzymała mnie sama pani Joanna pytając:– Gdzie się pan zatrzymał?– W „Bałtyku”.– Znam ten hotel.A ponieważ chciałabym się z panem spotkać, o ile to możliwe najlepiej jeszcze dzisiaj, to może w restauracji hotelowej?– Jeśli to pani nie sprawi różnicy, wolałbym w jakimś innym miejscu.W „Bałtyku” łatwo o kogoś, kto zna moje nazwisko i zawód, a chciałbym uniknąć, póki można, takich spotkań.Zwłaszcza, gdy mam rozmawiać z panią.– Rozumiem.Może więc na przykład w sopockim „Złotym Ulu”? O siódmej.– Doskonale! – ucieszyłem się, może nawet trochę zbyt mocno, na myśl o spotkaniu z piękną antykwariuszką.Jacek patrzył na mnie spod oka i z dziwnym uśmiechem, gdy wychodziliśmy z antykwariatu dołączając do wciąż nadąsanej Zosi.Wsiedliśmy do kolejki i za niewiele minut przemierzaliśmy już deptaki Sopotu pogryzając frytki.– Ta babka leci na wujka – powiedziała Zosia ciskając pustą tackę do kosza na śmieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl