[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli wyjedziesz, oni wrócą następnego dnia i nie powstrzyma ich żaden mistrz miecza.Hamarak przez chwilę rozważał ten argument, wreszcie powie­dział:-Jeżeli Luiza wiedzie, bez niej i tak nikogo nie powstrzymam.- Ależ Hamaraku - zagruchał miecz czułym, macierzyńskim to­nem - przecież wcale nie lubiłeś mnie używać.Zawsze się bałeś, że kogoś skrzywdzisz.- Nie musiałbym już nigdy ciebie używać, Luizo - zapewnił po­ważnie Hamarak.-Wystarczy, jeśli ludzie będą cię widzieli, żeby od­straszyć bandytów i dodać odwagi mieszkańcom Dendorrik.- Chyba znalazłeś rozwiązanie.Genialny pomysł - oświadczył czarodziej.- Myślisz jak król.-Jaki pomysł?Kedrigern mrugnął znacząco, podszedł do kominka i podniósł pogrzebacz.Był to żelazny drąg, bardzo czarny, długi prawie jak Panstygia.Mamrocząc coś cicho, czarodziej nakreślił palcami skompli­kowany wzór na całej długości narzędzia, potem podniósł je wyso­ko, zamachnął się i dramatycznie wbił je w blat stołu.Ostrze utkwiło w drewnie i wielki czarny miecz, bliźniak Panstygii, stanął w pozycji na baczność.Hamarak klasnął w ręce i krzyknął ze zdumienia i radości.Ke­drigern przyjął ten hołd oraz szorstkie słowa Panstygii „Dobra robo­ta, czarodzieju” z dystyngowanym ukłonem.- Oto zaklęty miecz Hamaraka Niezwyciężonego, króla Den­dorrik - oznajmił, wskazując na rozkołysane ostrze.- Ten miecz nie zrobi ze mnie najlepszego szermierza na świe­cie? - upewnił się Hamarak.- Nie, ale zawsze możesz poćwiczyć na własną rękę - pocieszył go czarodziej.Hamarak z rezygnacją wzruszył ramionami.Podał prawdziwą Panstygię czarodziejowi i wstał, żeby obejrzeć duplikat.Kiedy od­szedł poza zasięg słuchu, Panstygia syknęła cicho, żeby przyciągnąć uwagę czarodzieja.- Nie podoba mi się, że zostawiamy Hamaraka - wyznała szep­tem.- To porządny młodzieniec, ale potrzebuje silnej ręki, która nim pokieruje.- Nauczy się - zapewnił ją Kedrigern.- No, nie wiem.On jest wieśniakiem, a każdy wieśniak.Przerwało jej donośne pukanie do drzwi sali tronowej.- Przecież kazałam nie przeszkadzać - rzucił zirytowany miecz.- Zamówiłaś obiad.Pewnie jest gotowy.Ale nie możemy pozwo­lić, żeby służba zobaczyła dwa miecze.Jeśli pozwolisz.- Nie fatyguj się, czarodzieju - przerwał chłodno miecz.Ręko­jeść drgnęła w dłoni Kedrigerna, rozległ się czysty, dźwięczny ton i zamiast miecza pojawiła się czarna laska.Czarodziej gwizdnął cicho i powiedział:- Może Vorvas był skończoną świnią, ale znał się na rzeczy.To jest pierwszorzędna magia.Gwardzista uchylił drzwi i ostrożnie zajrzał do sali.- Mój panie Hamaraku, dostarczono chleb, którego zażądałeś - poinformował.- Niech go przyniosą - rozkazał Hamarak.-1 przyszli ludzie do sprzątania pałacu, mój panie.- Niech zaczekają.Drzwi zamknęły się za gwardzistą i otworzyły ponownie, żeby wpuścić dziewczynę niosącą tacę, na której spoczywały trzy pachną­ce bochenki, przykryte czystą białą serwetką.Aromat świeżego chle­ba wypełnił salę tronową.Hamarak patrzył łakomie, jak dziewczyna zdejmuje serwetkę.Potem spojrzał na dziewczynę i w jego oczach pojawił się błysk, który przedtem pojawiał się jedynie na widok cie­płego, wonnego razowca prosto z pieca.Dziewczyna była młoda i bardzo ponętna, o kształtnej figurze, zgrabnej nóżce i słodkiej buzi.Gęste brązowe loki spływały do smu­kłej talii.Ubrana była prosto i schludnie, tylko smuga mąki na po­liczku i przedramieniu świadczyła ojej pośpiechu.Uniosła tacę i ob­darzyła Hamaraka spojrzeniem wielkich fiołkowych oczu oraz nie­śmiałym uśmiechem.Król i poddana długo spoglądali na siebie bez ruchu, w uroczystej ciszy.- Oto chleb, mój panie Hamaraku - powiedziała dziewczyna zdyszanym, dziecinnym głosem.- Ty jesteś piekarką? - zapytał król.-Jestem Berrian, córka piekarza - odparła z dygnięciem.- Po­znałeś mojego ojca dzisiaj, po twoim zwycięstwie.- Mały grubas dał mi chleb.Nie widziałem jednak ciebie, Berrinan.Dziewczyna spuściła oczy i przerywanym głosem wyznała:- Byłam w domu, zemdlałam ze strachu.Gdyby nie ty, bandyci zdobyliby Dendorrik, mój dzielny panie Hamaraku.- Nie musisz już się lękać.Panstygia i ja stoimy na straży - oz­najmił Hamarak, wyciągając miecz z blatu.Wysunął dolną szczękę i spojrzał w dal zmrużonymi oczami.Berrian postawiła tacę i podeszła bliżej.-Jesteś taki waleczny.i taki samotny.- szepnęła czule.Hamarak potrząsnął głową i wziął dziewczynę za rękę.- Pewna mądra kobieta powiedziała mi kiedyś: „Na szczycie każ­dy jest samotny, Hamaraku.Na szczęście istnieją kompensaty”.Mu­sisz zjeść ze mną obiad, Berrian.Księżniczka przechwyciła spojrzenie Kedrigerna i mrugnęła.Czarodziej odchrząknął, podszedł do tronu i powiedział:- Za pozwoleniem, mój panie Hamaraku, musimy przygotować się do wyjazdu.Hamarak przez chwilę patrzył na niego oszołomionym wzro­kiem, wreszcie jednak oprzytomniał i powiedział:-Jedźcie, przyjaciele Dendorrik.Chciałbym pojechać z wami, ale.- Westchnął, uśmiechnął się ze znużeniem i dokończył: -Jak powiadamy my, królowie: Noblesse oblige.- Niestety - przytaknął czarodziej ze współczuciem.Dawno, dawno temu, a potem długo i szczęśliwieKedrigern i Księżniczka wyjechali z Dendorrik następnego dnia wcześnie rano, ku wielkiej uldze stajennego i chłopców stajen­nych.Przekroczyli rzekę o wschodzie słońca i wjechali w cichy, za­mglony las, zmierzając ku zapomnianemu, może już nie istniejące­mu królestwu na zachodzie, nie mając żadnych planów, nie znając nawet drogi.Pomimo wczesnej pory ł przejmującego chłodu, Księżniczka była w świetnym humorze.Traktowała tę podróż jako wspaniałą przygodę, szlachetną misję, podtrzymującą szczytne tradycje.Kedri­gern nie odczuwał takiego entuzjazmu.Wątpliwości opadły go już poprzedniego dnia w drodze do gospody, a przez noc jeszcze uro­sły.Teraz, w czystym świetle poranka, cała wyprawa jawiła mu się jako przykład monumentalnej głupoty.W duchu wyrzucał sobie własną impulsywność, ale nie mógł już się wycofać.Każdy przyzwoity czarodziej z radością pomógłby księżniczce w opałach; każdy troskliwy mąż zrobiłby wiele, żeby zaspokoić pragnie­nia żony.Istniały jednak pewne granice.A taka wyprawa na łapu capu, bez mapy, bez przewodnika, nawet bez wyraźnego kierunku, kiedy dni stają się coraz krótsze, poranki coraz chłodniejsze, liście opadają, wiatr się wzmaga i wszystkie znaki zapowiadają wczesną, ostrą zimę - taka wyprawa z pewnością nie mieściła się w granicach zdrowego rozsądku.On jednak nie miał innego wyjścia, jeśli nie chciał ściągnąć na siebie wymówek, wyrzutów sumienia i długiego milczenia w zimowe wieczory.Wpadł w pułapkę.Księżniczka śmignęła nad jego głową, zatoczyła krąg i zawisła w powietrzu z cichym brzęczeniem skrzydeł.- Czyż to nie wspaniały poranek? - zawołała radośnie.-Jest zimny i mokry.- Orzeźwiający, Keddie! Pobudzający!- Strasznie jesteś rozszczebiotana, chociaż gadałyście przez pół nocy.- Och, jaka to przyjemność porozmawiać z dojrzałą, inteli­gentną kobietą! Kiedy będzie po wszystkim, musimy zaprosić Luizę do nas.Zamieszka w pokoju wychodzącym na ogród.Ślicznie jest tam w lecie.- Kiedy? Spędzimy resztę życia na tej wyprawie - burknął posęp­nie czarodziej.- Nie bądź takim pesymistą.Przecież to proste.Musimy tylko odnaleźć Królestwo Śpiewającego Lasu, odszukać potomków Hedwigi, odtworzyć słowa zaklęcia Vorvasa i zdjąć zaklęcie.Dlaczego tak narzekasz? Robiłeś trudniejsze rzeczy.Po krótkiej chwili nadąsanego milczenia Kedrigern powiedział:- Musisz zrozumieć, że jeśli odczaruję Panstygię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl