[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodzi o to, że po prostu niedobrze jest, żeby tak bardzo był do niej przywiązany, żeby w ten sposób okazywał oddanie swojej macosze.To mogłoby mu zaszkodzić, głuptasku, ta popędliwość i porywczość w wyrażaniu swych uczuć.Z emocjonalnego punktu widzena byłoby lepiej, żeby nie był tak bardzo uzależniony od kogoś takiego jak ona, znacznie starszej od niego.Swoje uczucia, swoje zainteresowania powinien dzielić z innymi osobami, powinien, przede wszystkim, kierować je ku dzieciom w swoim wieku, ku swoim małym przyjaciołom i kuzynom.I dzięki temu szybciej dorośnie, ukształtuje własną osobowość i w ten sposób zostanie mężczyzną z silnym charakterem, z którego później ona i don Rigoberto będą tacy dumni.Niemniej, gdy dońa Lukrecja wypowiadała te słowa, coś w jej sercu zadawało im kłam.Była przekonana, że dziecko również nie zwraca uwagi na jej wyjaśnienia.Może jej nawet wcale nie słuchał.„Nie wierzę w ani jedno własne słowo”, pomyślała.Teraz, kiedy jego płacz ucichł, choć od czasu do czasu wstrząsało nim głębokie westchnienie, Alfonsito zdawał się szczególnie zafascynowany dłońmi macochy.Wziął je w swoje ręce i całował powolutku, nieśmiało, z namaszczeniem.Następnie, podczas gdy pocierał nimi swój gładki policzek, dońa Lukrecja usłyszała, jak mruczy cichutko, jakby zwracał się jedynie do szczupłych palców, które ściskał z całą siłą: „Ja bardzo cię kocham, macocho.Bardzo, bardzo.Nigdy więcej mnie tak nie traktuj jak przez te ostatnie dni, bo się zabiję.Przysięgam, że się zabiję”.I wówczas, jakby w jej wnętrzu nagle puściła jakaś tama i fale potoku natarły na jej rozwagę i ostrożność, zatapiając je, rozbijając w proch odwieczne zasady, których nigdy nie podawała w wątpliwość, i nawet jej instynkt samozachowawczy.Przykucnęła oparłszy się jednym kolanem o ziemię, aby znaleźć się na tym samym poziomie co siedzący malec, po czym przygarnęła go i pogłaskała, uwolniona z więzów, czując się inną osobą tkwiącą jakby w samym sercu nawałnicy.- Już nigdy więcej - powtórzyła z trudem, gdyż wzruszenie ledwie jej pozwalało wypowiadać te słowa.- Przyrzekam, że nigdy więcej nie będę cię tak traktować.Mój chłód w tych dniach był całkowicie udawany, kruszynko.Ależ ja byłam głupia, chcąc twojego dobra zadałam ci ból.Wybacz mi, kochanie.I jednocześnie całowała jego rozwichrzone włosy, czoło, policzki, czując na ustach sól jego łez.Kiedy wargi malca odnalazły jej usta, nie odmówiła mu ich.Przymykając oczy pozwoliła się całować i oddała mu pocałunek.Po chwili rozzuchwalone usta dziecka natarły mocniej, a wtedy ona otworzyła swoje pozwalając, by nerwowa żmijka, niezgrabna i wylękniona z początku, później coraz śmielsza, zagościła w jej ustach i przemierzyła je, skacząc z jednej strony na drugą po dziąsłach i zębach, i nie cofnęła również dłoni, którą nagle poczuła na swojej piersi.Spoczęła tam spokojnie, na chwilę, jakby nabierając sił, a następnie poruszyła się i popieściła pierś ostrożnym ruchem, lekko naciskając.Choć w głębi ducha jakiś głos przynaglał ją do natychmiastowego wstania i odejścia, dońa Lukrecja nie wstała z miejsca.Przeciwnie, przycisnęła malca do siebie i bez żadnych zahamowań całowała go nadal, z gwałtownością i swobodą narastającą pospołu z pożądaniem.Dopóki, niczym przez sen, nie usłyszała hamującego samochodu i, nieco później, wołającego ją głosu męża.Przerażona, jednym skokiem znalazła się na nogach; zaraziła strachem dziecko, które patrzyło na nią teraz zalęknione.Spostrzegła ubranie Alfonsa w nieładzie, ślady szminki na jego ustach.„Marsz pod prysznic”, rozkazała szybko, wskazując mu ręką łazienkę, dzieciak przytaknął głową i pobiegł tam.Oszołomiona opuściła pokój i, potykając się niemal co krok, przeszła przez salonik wychodzący na ogród.Zamknęła się w łazience gościnnej.Czuła się wykończona, jak po długim biegu.Gdy przeglądała się w lustrze, naszedł ją atak histerycznego śmiechu, który zdusiła zakrywając dłonią usta.„Skończona idiotko”, zgromiła się w duchu.Następnie usiadła na bidecie i odkręciła kran.Poddała się drobiazgowemu myciu, doprowadziła do porządku ubranie, poprawiła włosy i makijaż i nie opuściła łazienki, dopóki nie poczuła, że spokój wrócił jej całkowicie i że ponownie jest panią własnej twarzy i własnych gestów.Kiedy wyszła na przywitanie męża, była odświeżona i uśmiechnięta, jakby nie przydarzyło jej się nic nadzwyczajnego.Ale choć don Rigoberto odebrał jej zachowanie jako równie czułe i troskliwe jak zawsze, pełne szacunku i żartobliwej kokieterii, i wysłuchał jej relacji z minionego dnia z tym samym co zwykle zainteresowaniem, w duszy dońi Lukrecji tlił się skryty niepokój nie opuszczający jej ani przez chwilę, jakiś niesmak, który od czasu do czasu wywoływał dreszcze i ssanie w żołądku.Dzieciak zjadł kolację razem z nimi.Zachowywał się cichutko i grzecznie, tak jak zwykle.Wybuchami figlarnego śmiechu przyjmował dowcipy ojca i nawet poprosił, by opowiedział jeszcze inne, „te tłuste, tatusiu, te trochę świńskie”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]