[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“To dobry pomysł na konkurencję na zimowe święto.Strzelanie do celu z procy! Na pewno nie będzie wątpliwości, gdzie uderzyła śnieżka!”Ale kiedy podniósł wzrok ponad mury i spojrzał w dal, poczuł zaskoczenie.W kierunku, w którym spoglądał, nie było gór, więc czym była ciemna linia na horyzoncie? Wyjątkowo wysokim lasem? Ale to tak daleko!Chwilę potem zerwał się wiatr, a ciemna, długa linia przysu­nęła się bliżej - wtedy Tremane rozpoznał, co to jest.Olbrzymie chmury, ciemne i ciężkie od śniegu, pędziły z wia­trem wiejącym prosto w twarz.Stary zaklinacz pogody miał rację!Zanim komendant zdołał ostrzec straże stojące na murze od strony wiatru, wojownicy zareagowali na nagły podmuch, rzuca­jąc swoje gry i przerywając rozmowy.Zauważenie chmur zajęło im więcej czasu, gdyż Tremane stał w miejscu o lepszej widocz­ności, ale kiedy tylko je dostrzegli, zaczęli się zastanawiać.- Czy to burza?- Chyba tak!Okrzyki wzdłuż muru szybko potwierdziły przypuszczenia Tremane'a.Jeden ze strażników przyłożył do ust róg alarmowy i zatrąbił.Trzy długie, równe sygnały i pauza, powtarzane tak długo, jak długo starczyło tchu - był to umówiony znak ogłaszający nadejście burzy.Ostrzeganie przed burzą mogło wydawać się przesadną ostrożnością, ale Tremane nie chciał niepotrzebnego ryzyka.Słyszał o straszliwych zawiejach zdarzających się na północy, kiedy ludzie błądzili w śniegu i zamarzali o kilkanaście kroków od własnego domu.Jeśli poza murami znajdowali się ludzie - zbierający cokolwiek lub będący na polowaniu - Tremane chciał dać im znać, że zbliża się niebezpieczeństwo, by zdążyli wrócić.Inni strażnicy na murach podjęli hasło, rozsyłając je ponad pokrytymi śniegiem polami i poprzez las.Ćwiczący musztrę zatrzymali się na dźwiękowy rozkaz; chwilę później oficer dyżurny podzielił ich na tyle grup, ile było baraków, po czym rozesłał ich po cegiełki opału z nawozu i torfu oraz drewno, by ułożyć je obok każdego baraku.Tremane widział pod sobą mniejsze grupy, maszerujące, by wykonać zadania przydzielone przez innych oficerów.Nie musiał nawet wysyłać ludzi na miasto, by ściągnąć tych, którzy mieli akurat przepustki - wojownicy wracali po trzech i czterech, pewni, że czas, o który skrócono im przepustkę, odzyskają potem.Wszystko działało jak w dobrze nakręconym zegarku.Tre­mane dziwił się.“Nie jest tak, jak przewidywałem; rozumieją, dlaczego wydałem takie rozkazy, i współpracują ze mną.Jeśli naprawdę nadchodzi groźna zawieja, chcę, by wszyscy zgroma­dzili się w obozie pod opieką oficerów, którzy mogą sprawdzić, kogo brakuje, a wtedy wyślemy grupy poszukiwawcze.”Cóż, on też powinien wracać do biurka, by oficerowie wie­dzieli, gdzie jest! Chmury wypełniły już połowę nieba na pół­nocy; teraz nawet ludzie wewnątrz murów mogli je dostrzec.W miarę zbliżania się, chmury nie stawały się lżejsze, wręcz przeciwnie - wiatr również się wzmagał.Wyczuwało się w nim lekką wilgoć, przypominającą nieco - choć nie całkowicie - zapach deszczu.Czy to błyskawica? Tremane przystanął na chwilę i spojrzał zafascynowany.Tak - to błyskawica! Słyszał o ciężkich zawie­jach połączonych z błyskawicami, ale teraz widział je po raz pierwszy.Jakby dla przypomnienia, że zbyt długo marudzi, rozległ się grzmot.Tremane odwrócił się i otworzył drzwi dachu, po czym spiesznie zszedł na dół, do czekającej eskorty.- Nadciąga śnieżyca - powiedział.- Słyszeliśmy alarm, komendancie - odrzekł dowódca straży.- Co mamy robić?Tremane zastanawiał się przez chwilę.- Na wszelki wypadek, kiedy dojdziemy do mojego biura, idźcie do chirurgów i sprawdźcie, czy nie potrzebują środków opatrunkowych i lekarstw przeciw odmrożeniom.Jeśli tak, przy­nieście im.Nie wierzę, by ktoś z naszych został na zewnątrz, ale nigdy nic nie wiadomo, a zapomniałem to sprawdzić.Dowódca straży zasalutował.Kiedy eskorta odprowadziła komendanta do drzwi gabinetu, odeszła spiesznie, by wypełnić rozkaz.Tremane podszedł do biurka i usiadł.Nie mógł jednak wy­trzymać bez ruchu i czekać, podczas gdy za oknami ciemniało i rozlegał się sygnał alarmowy, przytłumiony szkłem i kamie­niem.Jednak nie mógł wybiec i sprawdzić, co się dzieje.Gdyby rzeczywiście coś się zdarzyło, musiał być tam, gdzie ludzie spodziewali się go znaleźć.“Grupy poszukiwawcze.jeśli będę musiał je wysłać, jak mam utrzymać ich razem i zapobiec zaginięciom? Jak zostawiać ślady w oślepiającej zawiei?”Dopóki nie wejdą w las, mogli iść powiązani liną, jak w czasie wspinaczki.W ten sposób się nie rozdzielą.Ale co z odnalezie­niem drogi powrotnej?“W dzień.kije? Malowane na czerwono kije?” Było za późno, by je malować.“Zaraz, mamy przecież kije pozostałe po mierzeniu ścian i mnóstwo kredy.” Zanotował, żeby przynieść je z magazynów.“W gęstym śniegu można dostrzec latarnie.” Kolejna notatka.“Dzwonki.Można słyszeć dzwonki.Czy na kostiumach tancerzy, których nikt w mieście nie chciał kupić, nie było dzwonków przy kostkach i nadgarstkach?” Zanotował rów­nież to.Lekarze najlepiej będą wiedzieli, czego potrzebuje na wpół zamarznięta ofiara śnieżycy, więc tę część zadania zostawi im.“Chciałbym, żeby istniała lepsza metoda podróżowania w śniegu niż chodzenie piechotą.”Cóż, nie istniała i nic na to nie poradzi.“Ale jeżeli będą szukać kogoś częściowo zagrzebanego w śniegu, może powinni mieć kije, by sprawdzać zaspy, czy nie ma w nich ciała.Wystarczą drzewce włóczni, byle tępe; poza tym ułatwią im marsz.Chwileczkę, ludzie muszą chodzić parami - jeden będzie sprawdzał śnieg, a drugi pilnował.Stu bogów wie, co dzieje się za murami, a śnieżyca zapewni różnym stworzeniom kryjówkę do ataku.”Starał się pomyśleć, czego jeszcze będą potrzebować grupy ratowników, ale nic już nie przychodziło mu do głowy.Porząd­kując notatki, zawołał jednego z adiutantów i wysłał go, żeby przyniósł najróżniejszy sprzęt ratunkowy i ułożył go na podłodze w zbrojowni.Tymczasem zrobiło się zbyt ciemno, by dostrzec cokolwiek bez światła; wydawało się, że zapada zmierzch, choć dopiero minęło południe.Wrażenie psuły jedynie smugi światła dziwne­go, niepokojącego zielonego koloru, oświetlające gabinet nie­równymi błyskami.Tremane zapalił od ognia na kominku kawałek skręconego papieru i obszedł swoją kwaterę, zapalając własnoręcznie wszystkie lampy i świece.Kiedy skończył, wyj­rzał przez okno i zdziwił się.Przez ścianę zacinającego śniegu nie widział nic.Wiatr pę­dzący śnieg wył w kominie i wprawiał szyby w drżenie.Nic dziwnego, że Tremane nie słyszał już grzmotów - zagłuszał je wiatr.Błyskawice nie były widoczne jako świetliste smugi, kiedy rozbłyskały, wszystko jarzyło się przez moment zielonobiałym światłem.“Teraz rozumiem, co ludzie mają na myśli, mówiąc o szale­jącej śnieżycy.Cieszę się, że zaprojektowaliśmy w barakach piece, a nie kominki, z których ciepło o wiele szybciej uciekałoby na zewnątrz.” Kłopot z kominkiem polegał właśnie na tym, że w czasie zawieruchy większość ciepła ulatywała przewodem kominowym.Tremane nie mógł na to pozwolić, gdyż w mgnie­niu oka zużyłby cały opał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl