[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Achaja palnęła się dłonią w czoło.Koty wokół zastrzygły uszami.Czarownica przyprowadziła całą rodzinę do ogniska.Chłop ukląkł ze strachu, widząc drugiego potwora.Jego żona modliła się cicho.Dzieci jednak doskoczyły do kociołka, węsząc pierwszy prawdziwy posiłek od wielu dni.Im było wszystko jedno.Najmłodszy chłopak wziął najbliższego kota na ramię i zaczął głaskać.– Jak tam zbójowanie? – mruknęła Achaja.– Kiedy dzielimy łupy?Arnne zaklęła i odwróciła wzrok.Nie miała niczego do powiedzenia.– Ty się wstrzymaj z tym okrutnym rozbojem.Bo zupy nie starczy dla dalszych ofiar twoich napadów.– Daj mi spokój.Sama słyszałaś.Achaja roześmiała się nagle.– Wiesz? Zbój z ciebie jak.– Wiem – przerwała jej Arnne.– Jak z koziej dupy trąba – dodała samokrytycznie.Wyraźnie było jej wstyd.Chłopskie dzieci odebrały Achai kij i same zaczęły mieszać w garnku.Zresztą.Po prawdzie znały się na tym dużo lepiej.Nie bały się potworów.Szybko polubiły wszystkie koty.Zjadły całą zupę.Po rozstaniu z chłopską rodziną Arnne i Achaja szły głównie nocami.Słaniały się z głodu.Okolice były coraz bardziej ludne, ale w każdej wsi roiło się od psów.Wolały nie występować jawnie.Patrole kawalerii przemierzały drogi.Wiedziały, że do żołnierzy na koniach lepiej nie podchodzić.Ktoś mógłby stracić życie, zanim padłoby jakiekolwiek słowo.Arnne, wykorzystując swą czarnoksięską moc, znalazła jednak gniazdo jakiegoś ptaka, gdzie było sześć świeżych jaj.– Kurde, mamy żarcie.– Achaja wdrapała się na drzewo i podzieliła zdobycz.– Możemy już kogoś napaść.– Co?– No, napadnijmy kogoś, sterroryzujemy mieczami, okrutnie nastraszymy, a potem nakarmimy i chodu.– Przestań.– Czarownica zrobiła otworki w obu końcach skorupki i teraz przez jeden z nich wysysała ciągnącą się zawartość.– Mogę przestać.– Achaja poszła za jej przykładem, dziurawiąc swoje jajko.– Dobrze, że gotowizny znaczniejszej nie mamy.Bo byśmy musiały wtedy napaść całą wieś.Żeby ofiar starczyło do obdarowania.– Ty, patrz – przerwała jej Arnne.Koty złapały jakiegoś ptaka.Może nawet tego, który złożył jaja w gnieździe.– O, kurde! Chłopaki! Dawajcie go.Dawajcie go tutaj.Koty nie bardzo chciały oddać zdobycz.Ptak jednak był duży.Ledwie mogły go utrzymać.– Chłopaki! Podzielcie się z nami.– Achaja skoczyła zwinnie, chwytając cudzy łup i zabijając ptaka jednym ruchem dłoni.– Panowie.damy wam za to całą górę smacznej wątróbki.Jak tylko dojdziemy.Obiecuję.Arnne zaczęła zbierać suche gałęzie.– Panowie – tłumaczyła Achaja, usiłując oprawić zdobycz tępym mieczem.– Wy, chłopaki, macie swoje myszy.My, dziewczyny, mamy teraz ptaka.Podzielimy się tak: wy bierzecie wnętrzności, my resztę.I obiecuję wątróbkę.– Myślisz, że nas rozumieją? – spytała Arnne, układając gałęzie w stos.Rozpaliła ogień zaklęciem.– Kurde.Kto?– No.koty.Myślisz, że zrozumiały, co do nich mówisz?– No, coś ty? Tak tylko żartuję.– Mmmmm.– Czarownica potrząsnęła głową.– Mam wrażenie, że możemy z nimi rozmawiać – powiedziała całkiem poważnie.– Nigdy nie czułam czegoś takiego.Achaja wzruszyła ramionami.Oprawienie ptaka tępym narzędziem było trudne, a do tego jeszcze pierze.Arnne nachyliła się do wielkiego, rudego kocura.– Słuchaj, bracie.Jak daleko jest do obozu wojskowego? – spytała.Achaja parsknęła śmiechem.– Poczułaś to? – Czarownica spojrzała na nią swoimi czarnymi oczami.– Poczułaś?– Kurde.Co?– Do obozu dojdziemy przed świtem.– O, żeby cię.Arnne powoli rozmasowywała sobie skronie.– Naprawdę niczego nie czułaś?– No coś tam czułam.A raczej zobaczyłam.– Nabiła ptaka na zaostrzony patyk i umieściła nad ogniem.– Co?Znowu wzruszyła ramionami.– Coś jakby palisadę za mgłą.Brzask.Zapach dymu.Zapach ludzi.– Obróciła patyk tak, żeby go nie lizały płomienie.– Mówiłaś o obozie, to go sobie wyobraziłam.– Nie.Dojdziemy przed świtem.– Czarownica podrapała kocura za uszami.– Możemy z nimi rozmawiać.– Ty, daj se na wstrzymanie.Doszły przed świtem.W porannej mgle zobaczyły palisadę otaczającą obóz.Poczuły zapach dymu i zapach ludzi.– No, to teraz musisz dotrzymać słowa – mruknęła Arnne.– Jakiego?– Obiecałaś chłopakom wątróbkę – roześmiała się.Achaja uśmiechnęła się również.Potem wyszła spomiędzy drzew na wolną przestrzeń.– Hej tam! Nie strzelać!Obie w towarzystwie całego stada kotów ruszyły w kierunku palisady.– Koleżanki, nie strzelajcie! Jesteśmy ze zwiadu!Warty w obozie, ukryte za ostrokołem, powinny być bardziej rozsądne, jeśli chodzi o użycie kusz, od przygodnie napotkanego patrolu.Dla pewności jednak obie odrzuciły swoje miecze.– Koleżanki! Nie strzelajcie! Jesteśmy ze zwiadu!– To co tak na golasa łazicie? – rozległ się stłumiony okrzyk.– Tak wyszło.Otwórzcie bramę!– Akurat! Zaraz bramę.A może po prostu palisadę rozbierzemy, żebyście mogły wejść bez trudu? – W głosie wartowniczki dały się słyszeć nutki wesołości.– Tutaj, do furtki chodźcie.Arnne oczywiście nie wytrzymała.– Ty! Oficer wołaj migiem!– Oż kurwa twoja mać! – rozległo się zza drewnianych bali.– A może ci od razu królową przyprowadzić?– Spokojnie.Spokojnie – wmieszała się Achaja.– Nie strzelajcie.Jesteśmy ze zwiadu.Ona, w przeciwieństwie do czarownicy, służyła jako zwykła żołnierz.I wiedziała, że nie ma lepszej rozrywki dla zaspanej i znudzonej śmiertelnie wartownik niż wrażenie komuś strzały w tyłek.– Spokojnie.Nie strzelajcie, dziewczyny.– Przeszła przez ledwie uchyloną furtę.– Tylko nie strzelajcie!– O kurwa! Potworyyyyyy!!!Ze czternaście kusz mierzyło w nie i nie było podstaw sądzić, że którakolwiek ze strzał nie trafi w cel.Żołnierze już zauważyły ich pozbawione białek, smoliście czarne oczy.– Nie strzelajcie, proszę.Major Achaja ze zwiadu i czarownica Arnne.– Obie podniosły ręce, żeby pokazać, że nic w nich nie mają.Koty, wiedzione ciekawością, całą watahą wdzierały się właśnie do obozu.– Nie strzelajcie.– Na kolana, suki! – wrzasnęła kapral piechoty stojąca najbliżej.– Dam ja ci majora, pindo.Obie opadły na kolana.Tylko chwile dzieliły ich od tego, żeby ktoś ściągnął spust.– Jesteśmy ze zwiadu, koleżanki.– Nie jestem twoją koleżanką, potworze! – wrzasnęła kapral, wymachując kuszą.– Jakżeście ze zwiadu, to jesteście zdrajczynie!– Nie strzelajcie, co?– Coście dały ze sobą zrobić, suki?! Jesteście zdrajczyniami!Nie dyskutowały.Czternaście strzał mogło poszybować w ich kierunku w każdej chwili.– Ręce w tył! – zakomenderowała kapral energicznie.Dwie szeregowe skrępowały je błyskawicznie.Potem pociągnięto je za włosy w kierunku zbitego z drewnianych bali baraku, który pełnił rolę więzienia.Kopniakami wpędzono do środka.Arnne chciała protestować, ale Achaja syknęła cicho.Rzucono je na klepisko, obrzucono wulgarnymi wyzwiskami i zatrzaśnięto drzwi.Koty pojawiły się w zakratowanym oknie prawie natychmiast.– Ała.– Arnne gramoliła się, usiłując chociaż klęknąć, co nie było łatwe z wykręconymi i skrępowanymi wysoko na plecach rękami.– O, szlag! Nie musiały, małpy, aż tak wykręcać.– Usiłowała poruszyć dłonią.– Leż.Będzie mniej bolało.– Zawołajmy oficera.– Ani mi się waż krzyknąć.Wpadną wartownicy i zrobią z nas siekane kotlety.Czarownica potrząsnęła głową.Mając związane ręce, nie mogła nawet użyć jakiegokolwiek czaru.Koty wskakiwały do środka i ocierały się o nie, mrucząc.– Może by nam chociaż przegryzły sznur? Co?– Powiedz im – zakpiła Achaja.– Skoro uważasz, że można z nimi gadać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]