[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.będzie dobrze.Wszystko będzie dobrze.- Skur.wy.syn.- wystękał.- Rience.Powiedział nam.Zwykły frajer.A to.był wiedźmin.Ha.czyk.Ratun.ku.Moje.flaki.- Cicho, cicho, syneczku.Uspokój się.Już dobrze.Już nie boli.Prawda, że już nie boli? Powiedz mi, kto was tu ściągnął? Kto was skontaktował z Rience'em? Kto go zarekomendował? Kto was w to wrobił? Powiedz mi to, proszę, syneczku.A wtedy wszystko będzie dobrze.Zobaczysz, że będzie dobrze.Powiedz mi, proszę.Toublanc poczuł w ustach krew.Ale nie miał siły jej wypluć.Z policzkiem przyciśniętym do mokrej ziemi otworzył usta, krew wypływała sama.Nie czuł już nic.- Powiedz mi - powtarzał łagodny głos.- Powiedz, syneczku.Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku życia, zamknął oczy, uśmiechnął się krwawym uśmiechem.I wyszeptał to, co wiedział.A gdy otworzył oczy, zobaczył sztylet o wąziutkiej klindze, z maleńkim złotym jelcem.- Nie bój się - powiedział łagodny głos, a ostrze sztyletu dotknęło jego skroni.- Nie będzie bolało.Rzeczywiście nie bolało.* * *Dopadł czarownika w ostatniej chwili, tuż przed teleportem.Miecz odrzucił już wcześniej, ręce miał wolne, wyciągnięte w skoku palce wczepiły się w skraj płaszcza.Rience stracił równowagę, szarpnięcie wygięło go, zmusiło do dreptania do tyłu.Targnął się wściekle, gwałtownym ruchem rozdarł płaszcz od klamry do klamry, uwolnił się.Za późno.Geralt odwrócił go uderzeniem prawej pięści w ramię i natychmiast uderzył lewą, w szyję pod uchem.Rience zatoczył się, ale nie upadł.Wiedźmin dopadł do niego w miękkim skoku i z mocą wbił kułak pod żebra.Czarownik stęknął i obwisł na pięści, Geralt chwycił go za połę kubraka, zakręcił nim i zwalił na ziemię.Przygnieciony kolanem Rience wyciągnął rękę, otworzył usta do zaklęcia.Geralt zacisnął pięść i trzasnął go z góry.Prosto w usta.Wargi pękły jak porzeczki.- Prezent od Yennefer już masz - wycharczał.- Teraz dostaniesz mój.Uderzył jeszcze raz.Głowa czarownika podskoczyła, na czoło i policzki trysnęła krew.Geralt zdziwił się lekko - nie czuł bólu, ale niewątpliwie oberwał w starciu.To była jego krew.Nie przejął się, nie miał też czasu szukać rany i zajmować się nią.Odwinął pięść i walnął Rience'a jeszcze raz.Był zły.- Kto cię nasłał? Kto cię najął?Rience splunął na niego krwią.Wiedźmin walnął go raz jeszcze.- Kto?Ognisty owal teleportu zapłonął silniej, promieniujące z niego światło zalało cały zaułek.Wiedźmin poczuł bijącą z owalu moc, poczuł ją, zanim jeszcze jego medalion zaczął gwałtownie, ostrzegawczo drgać.Rience też poczuł płynącą z teleportu energię, przeczuł nadchodzącą pomoc.Krzyknął, zatargał się jak olbrzymia ryba.Geralt wparł mu kolana w pierś, uniósł rękę, składając palce do Znaku Aard, wycelował w gorejący portal.To był błąd.Z portalu nikt nie wyszedł.Wypromieniowała z niego tylko moc, a moc wziął Rience.Z wyprężonych palców czarownika wyrosły sześciocalowe stalowe kolce.Wbiły się w pierś i ramię Geralta ze słyszalnym trzaskiem.Z kolców eksplodowała energia.Wiedźmin rzucił się w tył konwulsyjnym skokiem.Wstrząs był taki, że poczuł i usłyszał, jak chrupią i łamią mu się zaciśnięte z bólu zęby.Co najmniej dwa.Rience spróbował zerwać się, ale natychmiast runął znowu na klęczki, na kolanach postąpił ku teleportowi.Geralt, z trudem łapiąc oddech, wyciągnął sztylet z cholewy.Czarownik obejrzał się, poderwał, zatoczył.Wiedźmin też się zatoczył, ale szybciej.Rience znowu się obejrzał, wrzasnął.Geralt ścisnął sztylet w dłoni.Był zły.Bardzo zły.Coś chwyciło go z tyłu, obezwładniło, unieruchomiło.Medalion na szyi zapulsowal ostro, ból w zranionym ramieniu zatętnił spazmatycznie.Jakieś dziesięć kroków za nim stała Filippa Eilhart.Z jej uniesionych dłoni biło matowe światło - dwie smugi, dwa promienie.Oba dotykały jego pleców, ściskając ramiona świetlistymi cęgami.Szarpnął się, bezskutecznie.Nie mógł ruszyć się z miejsca.Mógł tylko patrzeć, jak Rience chwiejnym krokiem dociera do teleportu pulsującego mleczną poświatą.Rience wolno, nie spiesząc się, wkroczył w światło teleportu, zapadł się w nim jak nurek, rozmazał się, zniknął.W sekundę po tym owal zgasł, na chwilę pogrążając uliczkę w nieprzebitej, gęstej, aksamitnej czerni.Gdzieś wśród zaułków darty się walczące koty.Geralt spojrzał na klingę miecza, który podniósł, idąc w stronę czarodziejki.- Dlaczego, Filippa? Dlaczego to zrobiłaś?Czarodziejka cofnęła się o krok.Nadal trzymała w dłoni sztylet, który przed momentem tkwił w czaszce Toublanca Micheleta.- Dlaczego pytasz? Przecież wiesz.- Tak - potwierdził.- Teraz już wiem.- Jesteś ranny, Geralt.Nie czujesz bólu, bo jesteś odurzony wiedźmińskim eliksirem, ale spójrz, jak krwawisz.Uspokoiłeś się na tyle, bym mogła bez obawy podejść i zająć się tobą? Do diabła, nie patrz tak! I nie zbliżaj się do mnie.Jeszcze krok, a będę zmuszona.Nie zbliżaj się! Proszę! Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli się zbliżysz.- Filippa! - krzyknął Jaskier, wciąż trzymając płaczącą Shani.- Zwariowałaś?- Nie - powiedział z wysiłkiem wiedźmin.- Ona jest przy zdrowych zmysłach.I doskonale wie, co robi.Cały czas wiedziała, co robi.Wykorzystała nas.Zdradziła.Oszukała.- Uspokój się - powtórzyła Filippa Eilhart.- Nie zrozumiesz tego i nie trzeba, byś rozumiał.Musiałam zrobić to, co zrobiłam.I nie nazywaj mnie zdrajczynią.Bo zrobiłam to właśnie dlatego, by nie zdradzić sprawy większej, niż możesz sobie wyobrazić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]