[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ramez jest.Chciała podać coś jeszcze, ale zrezygnowała.- To tym lepiej - skwitowała Arma.- Wiesz więc, a jak nie wiesz, to łatwo zrozumiesz, że sam cesarz musi liczyć się z człowiekiem, którego ród dzierży majątek niemal równie wielki, jak dobra cesarskie w Armekcie.Mówi się po cichu, że zaręczyny z cesarzówną zostały omal wymuszone przez ojca naszego Księcia, pragnącego, by jego nazwisko błyszczało jeszcze świetniej, niż dotąd.Nikt nie wróży szczęścia temu związkowi, bo - krótko mówiąc - Ramez cieszy się opinią brutala i despoty, nie znoszącego sprzeciwu i nie słuchającego nikogo, oprócz siebie.- Czy to prawda?Arma pokręciła głową z boku na bok: tak i nie.- Prawdą jest, że poprzedni Książę Przedstawiciel pozostawił tu po sobie istną armię zramolałych durniów, gotowych radzić przez tydzień o niczym.Jego wysokość Ramez i tak dość długo wytrzymywał ich ględzenie, dopiero niedawno przegnał wszystkich na cztery wiatry.Ale zdaje się, że wybrawszy sobie nowych doradców i nowy dwór - nadal nikogo nie słucha.- Mhm.- O niełatwym charakterze Księcia Przedstawiciela mówi się teraz szczególnie dużo.ale ja widzę pewną przyczynę.Ramez dopiero co musiał ugiąć się przed najpotężniejszą instytucją cesarstwa, Trybunałem Imperialnym mianowicie.Jego wysokość nienawidzi urzędników, widząc w każdym chyba, szpiega swego przyszłego teścia; szpiega, który nic, tylko będzie węszył wokół jego małżeńskiej sypialni.Najchętniej by ich wszystkich z Grombelardu wyrzucił.- O, widzisz.- szepnęła słuchająca uważnie Armektanka, przygryzając lekko paznokieć.- Jednak pomimo charakteru despoty - podjęła Arma - jest to człowiek bardzo wykształcony i mądry.Zna doskonale grombelardzki i dartański, podobno rozumie też po garrańsku.Zna się wybornie na wojsku - zreorganizował garnizon Grombu, oficerowie do dziś kręcą głowami, wspominając jego niebywałą znajomość rzeczy.Rozmawiał z trójkowymi i dziesiętnikami tak, jak by sam był jednym z nich.Wiedział, dlaczego buty cisną żołnierzy i co trzeba poprawić w przeszywanicach, żeby kolczugi układały się dobrze.Równocześnie jednak wydaje się, że on.jakby tu rzec.bardziej kocha wojsko, niż wojnę.Chciałby mieć pięknych żołnierzy, pięknie uzbrojonych i wyposażonych, ale myśl, że coś tak ładnego i udanego może zepsuć się w bitwie, pobrudzić, zdekompletować - jest mu szczerze przykra.Co nie znaczy wcale, że on sam jest jakimś tchórzem.Nic wiem - czy mówię dość jasno?- Bardzo jasno - mruknęła zachwycona Karenira.- Więc Legia Grombelardzka to zabawka, tak? Błyszcząca zabawka?- Właśnie tak.A najbardziej garnizon Grombu.- Na Szerń.Dogadam się z Księciem, to pewne.Grombelardka sposępniała.- Nie wiem.Gdyby to było takie proste, Rbit już dawno wszedłby w Księciem w układy.Rzecz w tym, pani, że w stosunku do tego człowieka wszelkie rachuby zawodzą.Przedstaw mu, podczas oficjalnego posłuchania, propozycję, prośbę, czy cokolwiek, a on zaraz skrytykuje ją, nazwie niedorzeczną i odrzuci - czasem tylko dlatego, żeby cały dwór mógł podziwiać jego stanowczość i silę.- Ale w cztery oczy?- No cóż, spróbujemy właśnie w cztery oczy.Choć, prawdą powiedziawszy, nie jest to bezpieczna zabawa.- Co lubi? - zapytała Karenira.- Jakie przyjemności? Rozrywki?- Kocha stare roczniki, czytuje je często do późnej nocy.- I co jeszcze?- Jeszcze.hm, jeszcze krzyczące kobiety.- Nic rozumiem.?- Rozumiesz.- Ou.- zmarszczyła się Armektanka.- No nie wiem.mój entuzjazm dla spotkania z Księciem słabnie.- Prawda? - stwierdziła sarkastycznie tamta.- Ech, nie wierzę.- mruknęła jednak po chwili Karenira, znów przygryzając palec.- Wiesz na pewno?Arma żachnęła się.- Myślisz, że wziął mnie do swojej sypialni?Przez chwilę milczały.- Zdaje się, że masz jakiś plan?- Tak - potwierdziła Arma.- No więc? - ponagliła Armektanka, bo cisza znów się przedłużała.- Najpierw.Słuchaj, powiedz.Łuczniczka ze zdziwieniem zobaczyła lekki rumieniec na policzkach Army.- Karenira - rzekła blondynka, po raz pierwszy po imieniu - ten twój Dartańczyk.Co z nim?„Ten JEJ Dartańczyk”.Armektance zachciało się śmiać.Prawda.- Vilan i Arma poznali się w Grombie.Blondynka najwyraźniej wpadła halabardnikowi w oko, ale któż by mógł przypuścić.że i w drugą stronę.- Hej! - powiedziała wesoło.- „Mój Dartańczyk”? Miałam już jednego.Wystarczy.Kiwnęła głową.- Ma się dobrze - powiedziała krótko.- Pytał mnie o ciebie.- Pytał o mnie? - miało to zabrzmieć obojętnie.- Pytał - przytwierdziła Karenira, trochę ubawiona nieoczekiwaną, dziewczęcą wstydliwością Army.- Ale słyszałam, że ty zarzuciłaś sieć na Glorma?- Tak mu powiedziałaś? - przeraziła się blondynka.- No.prawie.Powiedziałam, że jesteś jak twierdza.- I co on.?- Hm, myślę, że będzie oblegał.3.W Rollaynie zdążyła przywyknąć, że pałac Księcia przedstawiciela Cesarza jest wielki, jak cały Gromb.Tym trudniej było jej się odnaleźć w ponurej, starodawnej warowni zbójeckiej (prawda, że bogato urządzonej) w której rezydował Przedstawiciel grombelardzki.Stale miała wrażenie, że jest raczej w komendanturze miejskiego garnizonu, niż w domu pierwszego człowieka prowincji.Arma, wciąż jeszcze (i za długo, zdaniem Rbita) będąca krewniaczką doradcy Rameza, bez żadnych kłopotów wprowadziła na zamek nową służącą.Miało to być jej ostatnie zadanie, dalsze ciągnięcie gry wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem.Jeszcze tego samego dnia wyjeżdżała (dla wszystkich) do Rahgaru i dalej - do Londu.Prawdę mówiąc, nie obchodziło to nikogo, podobnie jak sama osoba mało znanej panny, kuzynki tytularnego doradcy, którego opinii Książę Przedstawiciel nie słuchał i słuchać nie zamierzał.O ile wejście do książęcej rezydencji było wcale łatwe, o tyle dotarcie w pobliże apartamentów Przedstawiciela - niesłychanie trudne.W Grombie działo się akurat tak samo, jak i wszędzie, gdzie dostojna osoba oblepiona była tłumem dworaków.Posępna warownia, pewnie dość duża dla herszta rozbójników - była dziesięć razy za ciasna dla niemal królewskiego dworu.Choć kilkakrotnie przebudowywana, twierdza w żaden sposób nie mogła pomieścić tych wszystkich, którzy przy osobie Księcia powinni - lub po prostu mogli - się znajdować.Pomieszczenia mieszkalne utworzono wszędzie, nawet w dawnych magazynach i spichrzach; już dworacy średniej rangi byli uszczęśliwieni, jeśli mieli do dyspozycji.ciasną izbę w czworokątnej baszcie.Istny tłum mieszkańców rezydencji, urzędników i petentów, żołnierzy i służby, pozwalał na ukrycie się, niczym w gęstym lesie.Tym bardziej nieliczne, z trudem wygospodarowane, nie dla wszystkich dostępne pomieszczenia, strzeżone były nieustannie.Arma łatwo wynalazła miejsce, gdzie można było zobaczyć się z Ramezem sam na sam: komnatkę w kilkakrotnie podwyższanym, ponurym donżonie.Niemal każdego wieczoru Książę Przedstawiciel udawał się tam, by czytywać - czasem do białego rana - jakieś zapomniane roczniki, zapoznawać się z treścią wiekowych, stęchłych kronik.Należało jednak do owej komnatki dotrzeć.Nie dość, że zamknięta - była jeszcze strzeżona.Arma pokazała swej czarnowłosej służącej, jak dojść do samotni Księcia Przedstawiciela i wyjaśniła, na czym polega trudność.Armektanka przyjęła rzecz do wiadomości.- Masz dzisiaj wyjechać - powiedziała.- Więc wyjedź.Rbit ma słuszność: pora, żebyś stąd znikła.Cokolwiek dziś załatwię albo nie załatwię, jego wysokość może zastanowić się, kto mnie wprowadził na zamek.- Poradzisz sobie?Karenira potwierdziła, uśmiechając się lekko.Była noc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]