[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem wszyscy trzej złożymy wizytę naszemu przyjacielowi Hubberedowi.- No, dalej przebieramy się - Markham postawił go na nogi.- Weźmiemy z nami także tę piękną panią, która siedzi tam przy biurku - powiedział Markham.- Ona nic o tym nie wie - zaprotestował Lotz w drodze do łazienki.- Może wie, może nie wie - odpowiedział Benjamin.- Ale chcemy mieć pewność, że nie będzie dzwonić do twoich libijskich przyjaciół i dlatego pojedzie z nami.23.Zaprojektowany w stylu elżbietańskim dom Hubbereda stał na końcu ślepej uliczki wysadzanej drzewami.Właściciel spacerował po gabinecie, w którym było także dwóch brodatych mężczyzn.Jeden z nich opierał się o ścianę i, paląc papierosa, od czasu do czasu wypuszczał kółka dymu.Rashied, drugi z mężczyzn, potężniejszy od pierwszego, siedział w bujanym fotelu przy kamiennym kominku i patrzył na odlane z żelaza pogrzebacze.- Jadą tu - powiedział Hubbered, zatrzymując się i patrząc na mężczyznę, który wypuszczał kółka dymu.- I wiozą ją ze sobą.- Poczekamy - odpowiedział Rashied.- Nie rozumiesz Karium, ze.- My się tym zajmiemy.- Rashied huśtał się w fotelu.- Pan nie ma się czym przejmować.Hubbered znów zaczął spacerować.- Cała ta sprawa wyjdzie na jaw - to tylko kwestia czasu.- O to właśnie gramy - odparł Karium.- Czas.Jeżeli będziemy mieli dość czasu, okręt będzie w Trypolisie.Hubbered zatrzymał się ponownie.- Na lotnisku niedaleko stąd czeka na nas mały samolot - powiedział Rashied, wolno bujając się w fotelu.- Ona pojedzie z nami - mówiąc to, Hubbered przeniósł wzrok na Kariuma.- Jeżeli pan sobie tego życzy - powiedział Karium, uśmiechając się ze zrozumieniem.- Och, miłość, co byśmy bez niej robili.- Jak się stąd wydostaniemy?- Mamy coś, na czym im zależy.Tak jak pana, drogi panie Hubbered, tych dwóch detektywów łączą związki uczuciowe z kobietami.- Macie je tutaj? Mężczyźni roześmieli się.- Oczywiście, że są tutaj - odpowiedział Karium.- Będziemy w pobliżu - Rashied wstał i podszedł do Kariuma.- Tymczasem niech się pan trochę rozluźni.Mimo wszystko chce się pan chyba później zająć swoją przyjaciółką, a nie będzie pan w stanie użyć swojego fiuta, jeżeli nabawi się pan ataku serca.Zaśmiali się i opuścili pokój.Hubbered podszedł do okna.Mógł stąd obserwować drogę prowadzącą do domu.- Panie prezydencie, mówi admirał Corliss - przedstawił się admirał.Korzystał z szyfrowanej linii telefonicznej.- Jeżeli dzwoni pan w sprawie odwołania przeze mnie pełnej gotowości bojowej, to.- Przepraszam, panie prezydencie, ale nie w tej sprawie dzwonię - powiedział Corliss.- Chcę z panem omówić coś zupełnie innego.- Proszę mi powiedzieć, o co chodzi.Corliss zawahał się, odchrząknął i zaczął:- Miałem powody, by sprawdzić.Prezydent nie wiedział, jak zareagować na niezdecydowanie Corlissa.Znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że żałował tego, co zrobił i że za jakiś czas przypuszczalnie sam zrezygnuje ze swojego stanowiska, przedstawiając jakieś wiarygodne tłumaczenie, by ocalić twarz.- Panie prezydencie, w Wydziale Personalnym pod pańskim kierownictwem doszło do pewnych nieprawidłowości.- O czym pan, do cholery, mówi? - krzyknął prezydent.Trzymając słuchawkę, poderwał się i stanął za krzesłem.- O pańskich prośbach przeniesienia komandorów Tulla i Forbushe'a na C-l - powiedział Corliss.- Co? Nigdy o nic takiego nie prosiłem.Dopóki nie usłyszałem tych nazwisk, nic nie wiedziałem o istnieniu tych ludzi.- Pan Hubbered.- Hubbered? - spytał prezydent.- Pisma pochodziły od niego, ale w obu przypadkach zaznaczał, że działa w pańskim imieniu i że byłby pan zobowiązany, gdyby ci oficerowie zostali przeniesieni na C-l; wcześniej poprosił o przeniesienie Pilchera do mego biura, na stanowisko mojego asystenta.- Może pan oczywiście dowieść wszystkiego, co mi pan powiedział?- Tak, panie prezydencie.Tull był naszym człowiekiem.Ale pan Hubbered nie mógł o tym wiedzieć, gdy poprosił o przeniesienie.Poprosił o przeniesienie z zupełnie innego powodu: po to, by Tull wziął udział w porwaniu C-l.- Nie mogę w to uwierzyć - Hubbered jest szpiegiem.- Prezydent usiadł.- Zajmę się tym.Byłbym panu zobowiązany, gdyby zachował to pan w tajemnicy, przynajmniej na razie.- Daję panu słowo, panie prezydencie - zapewnił go Corliss.Prezydent odłożył słuchawkę, odchylił się w fotelu i zamknął oczy.Brett Hubbered był przyjacielem, zaufanym doradcą, człowiekiem któremu mówił o swoich obawach, wątpliwościach i nadziejach.Znał go praktycznie przez całe życie.Brett był mistrzem ceremonii na jego ślubie, a byłby drużbą, gdyby nie.Prezydent otworzył oczy i odwrócił się w swoim obrotowym krześle.- Nigdy cię nie znałem, Brett - wyszeptał smutno.- A myślałem, że cię znam.Wstał i podszedł do okna.Rozczarowanie i rozpacz nie były mu obce.Jego ukochany brat został zestrzelony w walce z Migami nad Koreą.Młodsza siostra przebywała w zakładzie dla umysłowo chorych, a drugiego brata, energicznego senatora, zastrzelił psychopata.Ale te nieszczęścia były spowodowane okolicznościami niezależnymi od niego.Z Brettem sprawa przedstawiała się inaczej: sam go wybrał.Nie, to nie było dokładnie tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]