[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zobaczymy, co on z nią zrobi.Trzeba działać bez zwłoki - zadecydował.Mecenas Culmer miał jedną wielką zaletę.Upadek na duchu wobec niebezpieczeństwa trwał u niego tylko dopóty, dopóki nie widział drogi wyjścia.Kiedy wszakże znalazł drogę, choćby nienajlepszą, choćby wątpliwą, bezwładny pesymizm mijał, jego miejsce zajmowała energia czynu.Zaczynał działać i jak każdy wielki wódz działał szybko.Rozdział XVNa czwartku u Czarnkowskich elegancki profesor Kozieniecki przywitał się z Twardowskim tak zimno, że to było aż niezgrabne.- Cóż u licha! - rzekł do siebie Twardowski - czyż on już zaczął mnie uważać za swego rywala?.Niebawem spostrzegł, że to nie tylko Kozieniecki się zmienił.Wiele innych osób, mężczyźni i kobiety, które mu się wczoraj narzucały, dziś udawały, że go nie widzą lub traktowały go obojętnie, prawie z lekceważeniem.Wiele sobie z tego nie robił, nawykły do obiektywnego traktowania ludzi, niewiele dbał o to, co o nim myślą.Niemniej instynktownie przybrał postawę lekceważącą i pogardliwą człowieka, urażonego w swej dumie.Jako wprawny psycholog od pierwszej chwili zrozumiali, że tu idzie przeciw niemu jakaś robota.Gdy się witał z panią Czarnkowska, ta go zapytała:- Czy panu bardzo się dziś spieszy?- Nie.- Czy może pan wyjść ostatni? Chciałabym z panem pomówić.Przyszedł tym razem późno, więc bez wielkiego poświecenia mógł się doczekać opróżnienia salonu.Panna Wanda przywitała się z nim po przyjacielsku, ale z jakąś niezwykłą powaga.Robiła wrażenie, jakby miała mu coś do powiedzenia, ale się bała.Gdy ostatni goście opuszczali salon, pani Czarnkowska na niego skinęła, jednocześnie zaś dala znak Wandzie, żeby znikła.Twardowski usiadł przy niej.Byli sami w salonie.- Pan mi zapowiedział - rzekła nieśmiało - że mnie użyje do pomocy.Obiecał mi pan to.Czy już teraz mogę się panu na cos przydać!.- Teraz jeszcze nie, ale może bardzo rychło.Wpatrywała się w niego, jakby chciała jego ukryte myśli wyczytać.- Panie Zbigniewie - rzekła bojaźliwie - nie obrazi się pan na mnie, jeżeli o jedną rzecz zapytam?.- Jakże mógłbym się na panią obrazić! Tak wierzę w pani przyjaźń.Wahała się przez chwilę.- Dla celu, który pan sobie postawił, musi pan potrzebować także i pieniędzy'?.Roześmiał się wesoło.- Tego to mam więcej, niż mi potrzeba.- Otworzyła szeroko oczy.- Więcej.niż.potrzeba.- Dlaczego pani się tak dziwi?- Mówią.- Że nie mam nic, ze stryj stracił cały majątek.Nie zaprzeczyła.- Miło słyszeć - rzekł ze śmiechem - że poczciwy mecenas Culmer tak się o mój los troszczy.- Ja to nie od niego słyszałam.- Ale od niego to wyszło.Otóż zapewniam panią, iż stryj zostawi mi tyle, żeMam zapewnioną całkiem swobodę ruchów i niezależność.Jaka pani dobra, że siętym zainteresowała.- Bo to sprawa i pana i Alfreda.- A gdybym był bankrutem i istotnie pieniędzy potrzebował?Oczy jej zabłysły.- Wyciągnęłabym od męża wszystkie swoje pieniądze i złożyłabym je w ręcepańskie.Alfred by to pochwalił.Niech pan pamięta, że zrobię to na każde pańskie skinienie.Twardowski, wzruszony, ucałował rękę biednej kobiety.- Dziękuję z całego serca - rzekł.- Na szczęście jestem zamożniejszy, niż ludzie myślą.- Skąd więc te pogłoski?- Sam jestem w części ich autorem.Wygodniej mi na razie uchodzić za uboższego, niż jestem.Ale widzę, ze mój w tym wypadku współpracownik, pan Culmer, poszedł znacznie dalej ode mnie.Pani Czarnkowska zamyśliła się.Zaczęła mówić cicho, jakby do siebie:- Wtedy tak samo się zaczęło.Zjawiły się pogłoski, że Alfred jest zrujnowany.Po nich przyszły inne, coraz gorsze, coraz potworniejsze.- Prawdopodobnie i teraz tak będzie - rzekł spokojnie Twardowski.- To straszne.Już dziś uderzyła mnie u niektórych osób jakaś niechęć do pana.- Zauważyłem ją.Na to wszakże wystarcza wiadomość, że jestem bez grosza.To brzydka wada.Ale wierzę w mego przyjaciela Culmera, że na tym się nie zatrzyma i wymyśli na mnie wiele ciekawszych rzeczy.- Boże, Boże! - biadała pani Czarnkowska - jakiż ten świat okropny! Jak ja się tego boję! …Na raz w glosie jej zjawiła się dziwna namiętność:- Jestem słabą kobietą, ale będę wałczyła do ostatnich sił.za pana.Alfred to będzie widział!.Wyczerpana tym wybuchem padła bezwładna w głąb fotela.Twardowski serdecznie się ze swa sojuszniczka pożegnał.Wracając do domu piechotą, myślał o czekającej go kampanii, której pierwsze strzały juz padły.Nie bal się walki, ale nie widział jeszcze, jak i czym sam będzie wałczył Cieszyło go, że ma sojuszniczkę w pani Czarnkowskiej.Słaba, dogasająca kobieta Tak, ale ona nie dopuści do tego, żeby jakiekolwiek oszczerstwo znalazło wiarę u Wandy.Zbliżał się do swojego domu, gdy uwagę jego zwrócił stary, brodaty Żyd, zamożnie, choć nie po europejsku ubrany, w długim paltocie i w malej okrąglej czapeczce na głowie.Dotychczas obserwował podobne typy z daleka; nigdy nie miał z nimi do czynienia.Żyd szedł prosto na niego.- Przepraszam - rzekł, zdejmując czapeczkę - czy pan hrabia Twardowski?-Twardowski, ale nie hrabia.- Ja bardzo przepraszam pana hrabiego, ale ja chciałem pomówic o jednym interesie.Czy mógłbym wejść na chwile?- A co to za interes? Kto pan jest?- Ja jestem Cukierman.- O co panu chodzi? Może pan zaraz powiedzieć.- Tak na ulicy?.- Można na ulicy.- Ja słyszałem, że pan hrabia ma zamiar zaciągnąć pożyczkę.Ja bym mógł służyć na bardzo dogodnych warunkach.Oho - pomyślał Twardowski - widzę, że moja finansowa reputacja szeroko już się rozeszła.- Kto panu powiedział, że ja mam zamiar zaciągnąć pożyczkę?- To mój fach, proszę pana hrabiego, wiedzieć takie rzeczy.Ale każdy fachma swoje sekrety.- To powiedz pan swemu tajemniczemu informatorowi, że niepotrzebnie zajmuje się moimi interesami.Źle pana poinformował, pożyczki nie potrzebuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl