[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad nim widać było spodnie w czarno-białą pepitkę.De Ruse znieruchomiał, oświetlając latarką stopy pod łóżkiem.Cmoknął cicho.Przez dłuższą chwilę stał jak wryty.Potem ustawił latarkę na podłodze, tak że odbity od sufitu promień zalewał cały pokój mrocznym światłem.Ściągnął materac z łóżka.Nachylił się i dotknął ręki leżącego.Była zimna jak lód.Chwycił trupa za nogi i pociągnął, ale mężczyzna był duży i ciężki.Łatwiej było usunąć znad niego łóżko.10.Zapparty odchylił zwróconą na bok głowę na oparcie siedzenia i zamknął oczy.Zaciskał powieki, usiłując odwrócić się jak najdalej od światła wielkiej latarki.Nicky przyciskał mu latarkę do twarzy i monotonnie zapalał ją i gasił, zapalał i gasił w jednostajnym rytmie.De Ruse, z nogą na stopniu samochodu, stał przy otwartych drzwiczkach, przebijając wzrokiem deszcz i mrok.Na horyzoncie błysnęły słabo światła pozycyjne samolotu.- Nigdy nie wiadomo, co na kogo podziała - stwierdził Nicky obojętnie.- Widziałem raz faceta, co pękł, jak mu gliniarz przejechał paznokciem po dołeczku w brodzie.De Ruse roześmiał się cicho.- Ten jest twardy - powiedział.- Musisz wymyślić coś lepszego niż świecenie po oczach.Nicky zapalał latarkę i gasił, zapalał i gasił.- Czemu nie? - odparł.- Ale nie chcę sobie ubabrać rąk.Wkrótce Zapparty podniósł dłonie do oczu, opuścił je i zaczął gadać.Mówił niskim, monotonnym głosem, zaciskając powieki przed ostrym światłem: - Parisi sam zorganizował to porwanie.Ja się o tym dowiedziałem dopiero po fakcie.Przyssał się do mnie z miesiąc temu, z dwoma gorylami do pomocy.Dowiedział się jakoś, że Candless podjął się obrony mojego przyrodniego brata w sprawie o morderstwo i że wycyckał ze mnie dwadzieścia pięć kawałków, a chłopaka wystawił do wiatru.Ja mu tego nie mówiłem.Do dziś nie miałem pojęcia, że on o tym wie.Przyszedł do klubu o siódmej, może trochę później, i powiedział: "Mamy twojego przyjaciela Candlessa.Robota za sto patoli, z rączki do rączki.Ty masz tylko pomóc rozprowadzić szmal.przy stołach, zmieszany z inną forsą.Musisz to zrobić, odpalimy ci za to działkę, a jakby co nawaliło, ten numer i tak pójdzie na twoje konto".To wszystko.Potem siedział u mnie, gryzł paluchy i czekał na swoich chłopaków.Nieźle się wkurzył, jak nie przyjechali.Wyszedł raz zadzwonić z piwiarni.De Ruse zaciągnął się papierosem, osłaniając go dłonią przed deszczem.- Kto nadał robotę i skąd wiedziałeś, że Candless jest tutaj? - zapytał.- Mops mi powiedział.Ale nie wierzyłem, że nie żyje.Nicky roześmiał się i kilkakrotnie zamrugał szybko latarką.- Nie gaś przez chwilę - rzekł Johnny.Nicky oświetlił białą twarz gangstera.Zapparty poruszył ustami.Na chwilę otworzył oczy.Były martwe jak spojrzenie śniętej ryby.- Zimno tu jak cholera - stwierdził blondyn.- Co zrobimy z jego dostojnością?- Weźmiemy go do domu i przywiążemy do Candlessa - odparł Johnny.- Ogrzeją się nawzajem.Wrócimy rano, może będzie miał już jakieś nowe pomysły.Zapparty wzdrygnął się.Coś - być może łza - błysnęło mu w kąciku oka.Po chwili przerwał milczenie:- Zgoda, to ja wszystko zaplanowałem.Samochód z gazem to był mój pomysł.Nie chodziło mi o forsę.Chciałem dostać Candlessa, chciałem, żeby zdechł.W zeszły piątek powiesili w Quentin mojego młodszego brata.Zapadła cisza.Nicky mruknął coś pod nosem.De Ruse nie poruszył się, nie odezwał.- Mattick, szofer Candlessa, też brał w tym udział - ciągnął Zapparty.- Nienawidził go.Miał pojechać tym podstawionym samochodem, żeby wszystko było na cacy, a potem prysnąć.Ale za bardzo się zalał przed robotą, więc Parisi sprzątnął go na wszelki wypadek.Kto inny prowadził wóz.Na szczęście akurat padało, co ułatwiło sprawę.- Już lepiej, Zapparty.ale to jeszcze nie wszystko - rzekł Johnny.Gangster szybko wzruszył ramionami i otworzył na chwilę oczy.Omal się nie uśmiechnął.- Chcę mieć dowody na tego cwaniaczka, co kazał mnie porwać - wyjaśnił De Ruse.- Ale nie ma sprawy.Sam to załatwię.Zdjął nogę ze stopnia i pstryknął niedopałkiem w ciemność.Zatrzasnął drzwiczki i usiadł z przodu.Nicky odłożył latarkę, wsunął się za kierownicę i zapalił silnik.- Wysadź mnie gdzieś, skąd będę mógł zadzwonić po taksówkę, Nicky.Pojeździj z nim jakąś godzinkę, a potem zadzwoń do Francy.Zostawię ci u niej wiadomość.Blondyn pokręcił głową powoli.- Lubię cię, Johnny, dobry z ciebie kumpel.Ale i tak już zabrnęliśmy za daleko.Jadę przekazać to do centrali.Nie zapominaj, że pod starymi koszulami trzymam w domu licencję prywatnego detektywa.- Daj mi godzinę, Nicky - poprosił De Ruse.- Tylko jedną godzinę.Samochód zjechał ze wzgórza, przeciął Sunland Highway i skierował się w dół, ku Montrose.W końcu Nicky powiedział:- Zgoda.11.Zegar na ladzie recepcji w hallu Casa de Oro wskazywał pierwszą dwanaście.Hall utrzymany był w stylu wczesnokolonialnym - czerwono-czarne indiańskie pledy, nabijane ćwiekami krzesła ze skórzanymi poduszkami, zdobionymi na rogach skórzaną frędzlą; szarozielone drzwi z drewna oliwkowego wyposażono w ciężkie zawiasy z kutego żelaza.Szczupły, wytworny recepcjonista z wypomadowanym blond wąsem i misternie ułożoną blond fryzurą oparł się o ladę, spojrzał na zegar i ziewnął, stukając w zęby błyszczącymi paznokciami.Otworzyły się drzwi od ulicy i wszedł De Ruse.Zdjął kapelusz, potrząsnął nim, nałożył go z powrotem i zgiął rondo w dół.Powoli ogarnął wzrokiem wyludniony hall, podszedł do recepcjonisty i uderzył w ladę dłonią w rękawiczce.- Pod jakim numerem mieszka Hugo Candless? - zapytał.Recepcjonista był wyraźnie zirytowany.Zerknął na zegar, na twarz De Ruse'a i znowu na zegar.Uśmiechnął się lekceważąco.- Dwanaście C - odparł z lekkim obcym akcentem.- Chce pan, żebym pana zapowiedział.o tej porze?- Nie.Johnny odwrócił się i skierował się do szerokich drzwi ze szklaną taflą w kształcie rombu, które sprawiały wrażenie, że prowadzą do wytwornej wygódki.W chwili gdy sięgał do klamki, usłyszał za sobą ostry dzwonek.Obejrzał się przez ramię i zawrócił.Recepcjonista szybko zdjął rękę z dzwonka.- To nie taki hotelik, jak pan myśli, jeśli łaska.- Jego głos był zimny, sarkastyczny, bezczelny.Na policzkach De Ruse'a wystąpiły dwie ciemne plamy.Johnny przechylił się, chwycił recepcjonistę za obszytą galonem klapę kurtki i przyciągnął go do lady.- Mówiłeś coś, lala?Recepcjonista zbladł, lecz zdołał jeszcze trącić dzwonek trzepoczącą ręką.Zza rogu recepcji wyszedł pękaty mężczyzna w luźnym garniturze i peruce o barwie laku.- Hej! - powiedział, wyciągając tłusty paluch.De Ruse puścił recepcjonistę.Spojrzał beznamiętnie na popiół z cygara na marynarce pękatego.- Jestem detektyw hotelowy - wyjaśnił pękaty.- Chcesz rozrabiać, to zgłoś się do mnie.- Mówimy tym samym językiem.Chodź pan na stronę.Usiedli w rogu hallu, koło palmy.Pękaty uśmiechnął się sympatycznie, uniósł skraj peruki i podrapał się po czaszce.- Nazywam się Kuvalick - powiedział.- Czasami sam bym mu chętnie przyłożył, jak mnie wnerwi, szwajcar jeden.W czym problem?- Potrafisz trzymać język za zębami?- Nie.Lubię gadać.To jedyna rozrywka na tym ranczu dla miastowych.- Kuvalick wyciągnął z kieszeni pół cygara i przypalił je niemal z własnym nosem.- Tym razem nie puścisz pary z gęby - rzekł Johnny.Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyjął portfel, a z niego dwa banknoty dziesięciodolarowe.Okręcił je na palcu wskazującym, zwinął w rulonik i wsadził pękatemu do kieszeni marynarki.Kuvalick zamrugał, ale nic nie powiedział.- W mieszkaniu Candlessa jest taki jeden facet, nazywa się George Dial - wyjaśnił De Ruse.- Jego samochód stoi na ulicy, więc musi tam być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]