[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fałdy chustki opadły z głowy Kaththei.W pełnym świetle dnia jej monstrualna twarz, która nie była twarzą, została bezlitośnie odsłonięta.Po raz pierwszy ujrzałem ją taką i mimo woli wzdrygnąłem się.Bez ust, bez nosa, tylko te jamy oczodołów w czerwonej jajokształtnej głowie.Mając w pamięci urodę mojej siostry zrozumiałem, jak to mogło na nią podziałać: doprowadziło niemal do obłędu i zmusiło do poszukiwania wszelkich możliwych środków pomocy.Wilkołaki nie weszły do wody.Przypomniałem sobie słowa Orsyi, że bieżąca woda odstrasza pewne rodzaje złych mocy.Jednak ognistą broń zakapturzonych jeźdźców widziałem w akcji nad inną rzeką i mogłem oczekiwać, że jedna z tych różdżek skieruje się w naszą stronę.Kaththea podniosła łapy do wysokości ramion i wyciąg­nęła je w stronę tego dobranego towarzystwa.Zapragnąłem stąd uciec, gdyż poczułem w mózgu szarpiący, piekący ból, którego nie mógłby znieść żaden normalny człowiek.Ścisnąłem mocniej miecz i ciepło powędrowało od rękojeści w górę, aż w końcu dotarło do mojego umysłu.Ustanowiło tam zaporę przeciw siłom, które przywoływała Kaththea, więc chociaż nadal wymachiwała łapami i ciskała myśli, nic to dla mnie nie znaczyło.I dotychczas nie wiem, jakich słów użyła.Wilkołaki zadarły do góry pyski i zaczęły wyć jak potępieńcy.Miotały się wzdłuż brzegu, aż wreszcie uciekły i skryły wśród skał z dala od rzeki.Po nich jęły rżeć i stawać dęba Kepliany.Niektóre zrzuciły z siebie jeźdźców, zanim pognały w ślad za Wilkołakami.Część żołnierzy zdołała utrzymać się na ich grzbietach, ale ci, którzy spadli na ziemię, leżeli nieruchomo jak martwi.Natomiast dwaj zakapturzeni jeźdźcy zsunęli się z wierzchowców, które pogalopowały jak szalone, i stanęli obok siebie, obserwując Kaththeę.Jednak nie skierowali ku nam swej ognistej broni.Moja siostra opuściła ręce.Przemówiła nie barykadując myśli, więc tym razem ją zrozumiałem.- Powiedzcie waszemu panu tak: sokół nie poluje tam, gdzie szybuje orzeł.Ani ten, kto nosi płaszcz mocy, nie posyła kogoś niższego rangą niż Herold Sztandarów.Jeżeli chce się ze mną porozumieć, niech zrobi to tak jak zawsze, twarzą w twarz.- Roześmiała się.- Przypomnijcie mu to, czego skutek teraz widzicie; podniesie go to na duchu, ponieważ możemy się układać.Zakapturzeni słudzy Dinzila niczym nie okazali, że ją zrozumieli, ani też nic nie odpowiedzieli; po prostu odeszli, odwróceni do nas plecami, jakby nie obawiali się żadnego ataku.Teraz Kaththea znowu okręciła głowę chustką.- Posłałaś wyzwanie Dinzilowi - powiedziałem na głos.- Posłałam wyzwanie - zgodziła się ze mną.- Nie wierzę, że znów wyśle swych podwładnych, żeby polowali na nas jak na zbiegłych niewolników.Kiedy przybędzie, to w pełni mocy, którą włada, jak mu się zdaje.- Ale.- Czy tego się boisz, bracie? Nie ma czego.Dinzil zamierzał zrobić ze mnie swoje narzędzie, takie jak żelazne szczypce, którymi wyciąga się z ognia rozżarzony węgiel.Przez jakiś czas - wsunęła luźne końce chustki za zapięcie kaftana, żeby się nie rozwiązały - mógł korzystać z nie­wielkiej części wiedzy.Tylko, widzisz, odsłonił mi wiele z tego, czego się sam nauczył.A ponieważ już zdobyłam wykształcenie w innej szkole, więc mogłam nadać tej wiedzy nową formę, której on nie zna.Niech wierzy, że mam moc, a po dwakroć chętniej będzie się z nami układał.Idziemy? - Pokręciła głową na boki, a potem wskazała na lewo.- Nie lubię chodzić po wodzie.Nie sądzę, żeby ktoś jeszcze rzucił nam wyzwanie.Zielona Dolina leży w tamtym kierunku.- Jak możesz być tego pewna? - Jej arogancja rosła.Jej myśli brzmiały jak uderzenie pejcza o buty myśliwego.Kaththea, moja Kaththea, którą znałem przez całe życie, oddalała się ode mnie coraz bardziej.- Zielona Dolina jest zbiornikiem mocy, nie możesz temu zaprzeczyć.I jako taka emituje sygnał dla wszystkich, którzy potrafią to wyczuć.Spróbuj sam, bracie, tym swoim tajemniczym ognistym mieczem.Tak bardzo byłem pod jej wpływem w owej chwili, że bez namysłu podniosłem miecz, zarazem luzując chwyt, żeby zobaczyć, czy się zachowa jak wskazówka.Przysięgam, że go nie przechyliłem, ale że sam zwrócił się w stronę, którą wskazała Kaththea.I znów wbrew mojej woli opuściliśmy rzekę.Wie­działem, że prędzej czy później będziemy musieli to zrobić, gdyż nie chciałbym wracać podziemnymi tu­nelami.Szybko przebyliśmy pas zdrowych roślin porastających brzegi rzeki i pustkowie przecinające ten falisty teren.Kaththea szła prosto przed siebie jak ktoś, kto niczego się nie lęka, ale ja, trzymając miecz w łapie, omijałem i zmu­szałem ją do omijania pewnych krzewów, kamieni i tym podobnych.Nie uszliśmy daleko, kiedy ostrzegły mnie runy, że za nami skrada się półkolem nieprzyjaciel.Niektóre stwory już widziałem w szrankach zła, innych nie znałem.Nie wszystkie wyglądały wstrętnie lub potwornie.Jeżeli były iluzjami, to okazały się uodpornione na moją wolę i życzenie widzenia prawdy.Nie przeszkadzały nam w podróży poza tym, że w każdej chwili mogły zewrzeć szeregi na rozkaz swego wodza.Miałem się ciągle na baczności czekając, aż zjawi się Dinzil i przyjmie wyzwanie Kaththei.Byłem źle przygotowany do takiego starcia.Dyspono­wałem tylko bronią ostateczną, co zasugerowała mi Orsya.Znałem pewne słowa z Lormtu, na które mi odpowiedzia­no.Mogę powtórnie wezwać moc, która już raz udzieliła mi odpowiedzi.Byłoby to jednak bardzo ryzykowne posunięcie, z którego mógł skorzystać tylko ktoś, kto pogrążył się w bezdennej rozpaczy i stracił wszelką nadzieję.To tu, to tam pojawiały się kępy zdrowej roślinności, głównie wokół źródeł, jeziorek lub małych strumyków, jak gdyby woda powstrzymywała zło, które spustoszyło tak znaczną część tej krainy.Ciężko się tędy szło, bo był to bardzo nierówny teren: ostre grzbiety dzieliły wąskie parowy, tak że wydawało mi się, iż ciągle się wspinamy albo schodzimy po to, by znów się piąć w górę albo schodzić.Jednak Kaththea prowadziła bez wahania, zawsze kierując się w lewo.Wreszcie sam ujrzałem w oddali Wzgórza.W końcu zatrzymaliśmy się obok jakiegoś słodkowodnego jeziorka.Zjadłem tylko jeden z kilku pozostałych korzeni, które dała mi Orsya, chociaż mógłbym spożyć wszystkie.Kaththea znowu nie chciała nic jeść i usiadła oparłszy się o wielki głaz, nie odrywając wzroku od wody.Doskonale zdawałem sobie sprawę, że zewsząd obserwują nas zwiadowcy towarzyszącej nam zgrai.- Musimy wyszukać miejsce na nocleg - próbowałem znaleźć jakiś normalny temat do rozmowy z tą obcą mi kobietą, bo nie chciało mi się wierzyć, że to moja siostra.- Znajdziemy jakieś - rzuciła i znów zamknęła przede mną umysł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl