[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ulica, której szukałem, znajduje się w dzielnicy Rakowiec.Odchodzi od AleiKrakowskiej pod kątem prostym.Pasek jezdni ciągnie się i ciągnie wzdłuż usytuowanych pojej lewej stronie przeróżnych zakładów produkcyjnych i hurtowni, szarych budynków,kominów i dzwigarów wyrastających ku niebu zza ponurych płotów.Po prawej stronietowarzyszy wytrwale ulicy głęboki i wielki wąwóz, którego zbocza porastają kępy traw ikrzewy, a po dnie biegną tory kolejowe; po drugiej stronie skarpy rzuca się w oczy mrowieładnych domków jednorodzinnych i nowoczesne osiedla.Im dalej od Alei Krakowskiej, tymcoraz bardziej zapominamy, że znajdujemy się w stolicy Polski.Nie ujrzysz tu spacerującychz pieskami warszawiaków ani spieszących do sklepu gospodyń. Ni to miasto, ni to wieś" - pomyślałem.Powoli nadchodził zmierzch, który miał być moim sprzymierzeńcem w poszukiwaniukryjówki, bo przecież Batura znał nasz ministerialny pojazd, a i widok kręcącego się po tejponurej okolicy jeepa mógł wydać się podejrzany.Skończyły się wreszcie zakłady produkcyjne, minąłem pętlę autobusową na  końcuświata", a jar kolejowy oddalił się na północ ku centrum.Asfalt łukiem minął jakieś stare toryi skończył się ślepo niskim szlabanem w sąsiedztwie nowoczesnych budynków bogatych firm.To tam, pomiędzy drugim torowiskiem - idącym niewielkim nasypem i zbliżającymsię ku poprzedniej linii kolejowej - a ulicą Instalatorów znalazłem szyld z nazwą:  Budex".To odkrycie zawdzięczałem jednak bardziej swoim uszom niż oczom.Coś zachrobotało izawyło metalicznie za blaszanym i falistym parkanem, wprawiając powietrze w wysoką wibrację w promieniu kilometra.Nieprzyjemny odgłos niszczył spokój tej okolicy idomyśliłem się, że to ten dzwięk hałasującego urządzenia piłującego metal tak bardzoirytował Baturę i zakłócał pracę telefonu komórkowego jego wspólnika.Gdzieś obok wspomnianego Budexu musiał mieć Batura kryjówkę.Ale gdzie?Budex sąsiadował z jakimś opuszczonym placem robót, do którego prowadziłazamknięta i zardzewiała brama, a siatkę od ulicy porosły chwasty i wysokie krzewy.Wciskałsię ten plac klinem między ulicę a łuk nasypu kolejowego, lecz dalej zauważyłem przy torachjakieś budynki.Podjechałem sto pięćdziesiąt metrów, ale okazało się, że były to piętrowedomy, ogrodzone i zamknięte na cztery spusty.Dopiero zawracając, ujrzałem w świetlereflektorów niedomkniętą bramę wśród dziko rosnących po obu jej stronach krzaków.Bramaprowadziła na opuszczony plac budowy z drugiej strony.Mocniej zabiło mi serce, gdyż wszystko wskazywało, że to tutaj mieściła się kryjówkaBatury.Tutaj mógł być przetrzymywany Prorok.Teren przypominał złomowisko i w pobliżuznajdowały się tory kolejowe.Samochód zostawiłem na poboczu i poszedłem na zwiady zabrawszy uprzednio zesobą latarkę.Zapuszczony plac oświetlało jedynie skąpe światło ulicznych lamp i tych z sąsiedniegoBudexu, który pracował na kilka zmian.Nic nie wskazywało, że ktoś tutaj przebywa.Tylko taniedomknięta brania! Szedłem bojazliwie brzegiem alejki wjazdowej, gotowy w razieniebezpieczeństwa dać nura w gęste krzaki, ale plac wydawał się pogrążony w absolutnejmartwocie.Potem nasłuchiwałem schowany za rozwalonym stosem cegieł, pózniej ruszyłemśmielej w kierunku opuszczonego magazynu stojącego przy pierwszej bramie, potykałem sięprzy tym o kawałki blachy i drewna.Wreszcie zachrzęścił żwir pod nogami i moim oczomukazał się opuszczony barakowóz.Latarki nie odważyłem się użyć, starając się maksymalniewykorzystać oczy.Schowawszy się za gigantyczną drewnianą szpulą na kable nasłuchiwałem iwypatrywałem w szarzejącym otoczeniu wszystkiego, co wydawało mi się podejrzane.Nagle coś zaczęło stukać, a potem miarowo dudnić.Ale nie była to robota Budexu.Nasypem zbliżał się pociąg, którego koła coraz głośniej stukały po torowisku, i kiedy ówpociąg przejechał, najpierw usłyszałem dochodzące z barakowozu jęczenie, po którymnastąpiła cisza.To jęczał człowiek.Natychmiast poczułem żwawiej krążącą w moim ciele krew i zdecydowałem się użyćlatarki.Poświeciłem po pustych oknach barakowozu, aż znowu usłyszałem czyjś jęk.Nie było mowy o pomyłce.Prawdopodobnie znalazłem kolegę %7łmijewskiego.Ruszyłem po żwirzeszybciej, gdy za moimi plecami coś zaszurało.Struchlały odwróciłem się błyskawicznie zasiebie i poświeciłem latarką.Biały kot o zmierzwionej sierści dawał drapaka przed światłemlatarki, spłoszony niezapowiedzianą wizytą intruza, jakim bez wątpienia byłem.Kocurzniknął w starym magazynie, a ja odetchnąłem z ulgą.Tak jak się spodziewałem, wewnątrz barakowozu znalazłem Seweryna %7łmijewskiego.Leżał na jakimś starym łóżku wśród zawilgoconych ścian i sparciałych szmat oraz resztekjedzenia, którymi go widać karmiono.Był wystraszony i nieogolony.Na ustach miał solidny iszeroki plaster utrudniający nie tylko mowę, ale i oddychanie.Ręce i nogi związano mufachowo i tak unieszkodliwionego rzucono na stare sprężyny z materacem.- Cicho! - uspokoiłem go, a tamten znowu jęknął.- To ja, Tomasz.Twój dyrektor.Słyszysz mnie, kolego? Zaraz cię uwolnię.Musimy stąd szybko uciekać.To była prawda.W każdej chwili mógł zjawić się tutaj Batura i jego ludzie.Zrobiłemkrok w stronę %7łmijewskiego.Ale ten poruszył się niespokojnie, a w jego rozszerzonychoczach nie doszukałem się ulgi.Zamiast niej gniezdził się strach.I zaraz wyjaśniła sięprzyczyna dziwnego zachowania %7łmijewskiego, oto bowiem usłyszałem kogoś za sobą.Ktośstał za moimi plecami.Przekonałem się o tym, gdy odwróciłem się.Ale nie ujrzałem nikogo.Nie zdążyłem.Upadłem jak ścięty po zadanym mi przez nieznajomego ciosie w bok głowy.***Kiedy się ocknąłem, była noc.Na szczęście nikłe światło dochodzące z ulicy i zodległego centrum pozwalało jako tako zorientować się w naszej sytuacji.A była onapaskudna.Leżałem nad kolegą %7łmijewskim.Byliśmy jak blizniacy - tak samo związani izakneblowani przez nieznanego osobnika.Między nami była tylko ta różnica, że mnieułożono na łóżku, a kolegę %7łmijewskiego potraktowano gorzej, zrzucając go na zgniłąpodłogę.Było chłodno i bolała mnie głowa.Jednakże plaster na ustach wykluczał możliwośćwyrażenia krytyki wobec sprawców naszego położenia.Zresztą i tak nigdzie takowych niebyło.Wiedziałem, że to sprawka Batury.Zdradził go fakt ułożenia mnie na łóżku, azrzucenia na podłogę %7łmijewskiego.Zwykły bandyta nie zadawałby sobie tyle trudu.Takizostawiłby mnie na podłodze i już.Ale Batura mnie znał i mimo że był moim przeciwnikiemw poszukiwaniach skarbów, to w pewnym sensie żywił dla mnie szacunek jako doprzeciwnika.Musiał go mieć, skoro kilkakrotnie pomogłem policji wsadzić go za kratki. Miałem też swoje lata! A kim był dla niego %7łmijewski? Zwykłym urzędnikiem.%7łółtodziobem!Pobyt w tym okropnym miejscu umilałem sobie rozmyślaniami, ale z każdą minutąbyło coraz chłodniej i bardziej nieprzyjemnie.Jakim cudem tak długo wytrzymał w tymmiejscu kolega %7łmijewski? Zrobiło mi się go żal [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl