[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy założeniu, że do tej chwili dopadniesz tej kobiety.Palce Babbingtona zadrżały w chwili, gdy odstawiał ciężką kryształową szklankę.- Co masz na myśli?- Transakcję.Twoja próba odbicia w zamian za kobietę.- Chcesz zabrać ją i Amerykanina do Moskwy i tam zlikwidować? - Był tak pod-ekscytowany, że niemal zabrakło mu tchu.- Zakładając, że przekonam prezydenta o słuszności takiego rozwiązania, mówiącmu, iż jest ono niezbędne dla twojego ocalenia.Wówczas tak.- Babbington wstrzy-mał westchnienie ulgi.- Zlikwidujemy Massingerów, a Aubrey przeparaduje przedkamerami.Zmarznięty śnieg uderzył w szyby niczym rzucona ostrzegawczo garść żwiru.Bab-bington wzdrygnął się, a następnie w skupieniu wpatrzył się w kominek, rozważającsłowa Kapustina.Zastanawiał się też nad własną przechwałką.Jak szybko zdołająschwytać Margaret Massinger?.Margaret Massinger przywarła całym ciałem do pnia jodły.Zwiatło z okna Bab-bingtona oświetlało jej kryjówkę niczym myszkujący snop promieni latarki.Ujrzała,jak Babbington odwraca głowę na dzwięk tłukącego w szyby śniegu.Schowała sięnatychmiast.Nie mógł jej dostrzec, na pewno nie.Mimo wiejącego wiatru słyszała własny oddech.Znieg sypał się jej za kołnierz iwciskał pod wełniany beret.Teraz widziała dwóch spośród nich - Aubreya i Babbing-tona.Jeden siedział przy biurku, rozmawiając przez telefon.Drugi - do którego jużdłużej nie mogła żywić nienawiści - siedział w fotelu, za zakratowanymi oknami, wpa-trzony w swoje stopy, nieruchomy, jakby już umarł.Zadygotała z zimna.Za pokojemAubreya były dalsze zakratowane okna.Zasłony spuszczone, pokój zaciemniony.Do-myśliła się, że to tam trzymają Paula.Nie mogła otrząsnąć się z myśli, że opuszczonekotary oznaczają śmierć.Po jej matce nigdy nie znać było żałoby, ponieważ nigdy nieuwierzyła, że Robert Castleford nie żyje.Ale sama Margaret zasłoniła okna po śmiercimatki.Oni też postąpili tak samo, bo Paul nie żyje.Poczuła dziecięcą tęsknotę za jakimś ukochanym miejscem.Czuła się samotna wzawianych śniegiem ciemnościach.Oczy się jej zaszkliły, a policzki zdrętwiały z zim-na.Pragnęła dostać się do środka.Musiała tam wejść.Musiała się dowiedzieć.Nic innego się nie liczyło.Wypełniała swoje zobowiązaniawobec Aubreya i Hyde'a.Teraz mogła dokonać wyboru.Wszystkie inne rozterki opu-ściły ją z chwilą, gdy wrzuciła dwie rolki filmu w szczelnym plastikowym pudełku doskrzynki pocztowej w holu pensjonatu.Jej ciotka w Bath otrzyma nie wywołane filmyz dokładną instrukcją, aby doręczyła je osobiście Williamowi do Londynu.Starsza387pani zapewne pojedzie pociągiem.Przez całą drogę przerażona będzie perspektywątowarzystwa Williama i jego strasznych cygar.Tak czy owak, sir William otrzyma te filmy.I przystąpi do działania.Przeczyta jejkartkę.Zobaczy zdjęcia i będzie działał.Babbington zostanie powstrzymany.Wypełni-ła swój obowiązek.Musiała w to głęboko uwierzyć.Dygocząc z zimna zdecydowała, że pozwoli sięschwytać w pobliżu tego domu.Równie mocno pragnęła wierzyć, że Paul jednak żyje,a ona będzie mogła połączyć się z nim, gdy już ją będą mieli.Zasłony w oknie rozsunęły się.Paul, żyje, nie żyje?Z pewnością przekona Babbingtona, że w dalszym ciągu nienawidzi Aubreya i na-dal wierzy, iż jest on sowieckim agentem, winnym zabójstwa jej ojca.Morderca, zdraj-ca, opryszek, drań - wszystko, co mogłoby przekonać Babbingtona, że Paul i ona niestanowią dla niego zagrożenia.Byle tylko pozwolił Paulowi żyć.Przecież ona nic nie wie.Hyde - a któż to jest Hyde? Nic mu nie powiedziała, bonic nie wie.cokolwiek powiedział Paul, to tylko majaczenie, koszmarne sny, histeria,nic więcej.Spowodowane utratą krwi, obrażeniami.Aubrey nie był ranny.To była krew Paula.Ale Paul nie zginął.On żyje i jest ranny,żyje i jest ranny.Może go ocalić, jeżeli idealnie zagra swoją rolę.Powinno się udaćopóznić jego śmierć o jakiś czas.Przekazała Williamowi, gdzie należy ich szukać,gdzie sama będzie.Jeżeli Aubrey owi pisana jest śmierć, to trudno.Ona musi ocalić Paula.Oderwała się od drzewa.Widziała Babbingtona przy biurku.Nadal rozmawiałprzez telefon.Czekała.Dwuosobowy patrol, poprzedzany skaczącymi świetlikamilatarek, powinien powrócić za kilka minut.Wszystko, co musi zrobić, to stanąć przednimi i modlić się, aby nie zaczęli strzelać, zanim oświetlą latarką jej twarz.Ze zdener-wowania szczękała zębami.Czuła, że słabość ogarnia jej nogi i całe ciało.Mimo to niepowróciła chęć ukrycia się.Tamto było już za nią.Stała dotykając czubkami butówkrawędzi obszaru oświetlonego światłem padającym z okna.Oczekiwała, by światłoruszyło ku niej jak fala.Czy w ogóle kiedykolwiek poznała Hyde'a? Czy powinna w ogóle znać jego nazwi-sko? Może od Paula? Czy Babbington jej uwierzy? Czy uwierzy chociaż w jedno jejsłowo?Musi.Nasłuchiwała.Kroki na żwirze.Zwiatło na żwirze.Nadchodzą.Nie może robić wrażenia, że na nich czeka.Przecież musi zostać schwytana!Ostrożnie, zgięta prawie wpół, posuwała się w stronę okna Babbingtona.Jeżeli388Paul nie żyje, to podda się łatwo i.ale porzuciła buntowniczą myśl.Dotarła do okna.Dotknęła palcami parapetu i uniosła głowę, by zajrzeć do wnętrza pokoju.Nagle światło natrafiło na jej twarz, na żwir leżący dookoła.Usłyszała odgłos kro-ków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]