[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic nie mówiła, ale jej twarz ciągle miała wyraz dziecięcej bezradności, jak w motelu.- Światła - przypomniał psychiatra.Springer wyłączył je, do czasu aż wycofał samochód.Potem pojechał z powrotem w dół i przez miasteczko, aż dotarli do Rock Road - drogi, która okrążała południową stronę góry Spotting.Stały tam skupiska letnich domów, łatwo rozpoznawalne dzięki jasnej, bursztynowej poświacie, sączącej się z ich dużych okien; coraz rzadsze, w miarę jak droga zaczynała się wspinać na oddalone zbocze góry.W końcu, po przejechaniu jakiegoś półtora kilometra w zupełnej ciemności, Springer skręcił w przecinkę, używaną kiedyś przez drwali, piaszczysto-żwirową drogę, wijącą się przez las.- Jak daleko do płotu? - pytał Bissel.- Czterysta metrów.- Zatrzymaj się.Zgaś światła.Doktor zatrzymał samochód.Psychiatra wyjął żaróweczkę spod sufitu, rzucił ją na kolana Ellen i wysiadł z wozu.- Zawołam was, jak tylko będę na drodze.Ellen wyciągnęła rękę przez otwarte okno i złapała go za ramię.- Jeśli będzie stawiała opór, to nie jej wina.Powiedz, że ja cię przysłałam.- Dam sobie z nią radę - zapewnił Bissel.Przeszedł dwa kroki i zniknął w ciemności.Ellen patrzyła za nim.Alan odczekał parę chwil.Pogłaskał jej kolano, by się uspokoiła.- Nie mogę uwierzyć, że już prawie po wszystkim.Bissel biegł niczym zwierzę, szybko i pewnie, suwając nogami po ziemi, żeby od razu wyczuwać ewentualne nierówności.Teraz, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, widział wyraźnie podwójny rząd drzew, zasłaniający niebo po obu stronach drogi.Pas do wspinania lekko uderzał go po nogach.Wreszcie zauważył płot siedziby Bractwa, kiedy znajdował się o jakieś siedem metrów od niego.Skręcił w lewo, przesuwając rękoma po pasie, aż upewnił się, że wszystkie zaczepy były zamknięte.Wąwóz.Przykucnął i usiadł na płaskiej skale, słuchając własnego oddechu.Kiedy zwolnił się na tyle, że znów słyszał odgłosy nocy, nadstawił uszu.Minęło pięć minut.Był sam.Przeciął siatkę w górę i na bok, odgiął wycięty fragment, prześliznął się przez dziurę i zamknął ją z powrotem.Czołgał się na brzuchu wzdłuż wąwozu, aż wyczuł, że doszedł do krawędzi uskoku.Znów nasłuchiwał, patrząc w otaczającą ciemność.Nikogo.Odczepił zwój liny, przypiął ją do drzewa rosnącego na krawędzi wąwozu i rzucił w dół.Zaświecił na moment latarkę.Zanim go oślepiła, zobaczył dno wąwozu.Lina sięgnęła.Odczekał parę minut, aż znów przyzwyczaił się do ciemności, a potem zsunął się w dół, odpychając stopami od skał.Gdy był już na ziemi, odczuwał ból ramion.Przeszedł po omacku kilka metrów, aż dotarł do otwartej przestrzeni.Teren wydawał się jasny w świetle gwiazd.Bissel trzymał się jego granicy, schodząc po pochyłości gruntu.Doszedł do drugiego wolnego od drzew obszaru i wtedy zobaczył niebieskie światła budynku.Kroczył w kierunku kolejnych polanek, rozglądając się ostrożnie wokoło.Minął jeszcze dwie, odpoczął chwilę i wśliznął się do małego lasu na wzgórzu, kilkaset metrów za budynkiem.Odkręcił plastikowy pojemnik i rozlał jego zawartość szerokim kołem pośród liści.Stanął od strony wiatru, zapalił zapałkę, rzucił ją i pobiegł.- Zostajesz ze mną? - spytała Ellen, kiedy dotarli do motelu.Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał dziesiątą trzydzieści.- Jasne; zadzwonię tylko do szpitala.Zaparkował od tyłu i poszli do jej pokoju.Ellen zamknęła drzwi i oparła się o nie.- Cieszę się, że wyjeżdżam - powiedziała.- Nie wiem, czy mogłabym dłużej ciągnąć ten małomiasteczkowy romans.- Wielkomiejskie romanse są lepsze?- Żony mieszkają na przedmieściach - wyjaśniła.- Uklękła za łóżkiem i wyciągnęła dwie eleganckie walizki, podczas gdy dzwonił.Kiedy odłożył słuchawkę, usprawiedliwiła się: - Przepraszam, nie mówiłam tego na serio.Jestem taka zdenerwowana.Springer ujął jej dłonie.- Przykro mi, że wyjeżdżasz.- Dziękuję ci, Alanie.Byłeś prawdziwym przyjacielem.Nie wiem, jak bym dała sobie radę, gdybym nie mogła z tobą rozmawiać.- Przesadzasz.- Poważnie.Było ze mną krucho, kiedy tu przyjechałam.Zadrżała.- Boże, cieszę się, że to już koniec.- Pozwoliła Springerowi wziąć się w ramiona i pieścić, ale kiedy pocałował ją w szyję, odsunęła się od niego.- Muszę się pakować.Otworzyła szafkę i dużą szafę, po czym zaczęła przekładać ubrania do walizek, składając z wprawą każdą część garderoby.Doktor rozejrzał się po maleńkim pokoiku.Szafka, fotel i łóżko praktycznie wypełniały go niemal zupełnie.- Nie masz niczego do picia? - spytał.- Nie, przykro mi.Może nocny portier mógłby coś przynieść.- Nieważne.Wyprostowała się, patrząc z niepokojem znad walizek.- Mam nadzieję, że Frankowi nic się nie stało.- Nie pierwszy raz to robi - uspokajał łagodnie Springer.- Działał tak, jakby urodził się po to, aby czołgać się z nożem w zębach.- Powiedział mi, że był w jednostce wywiadowczej w czasie wojny koreańskiej.- Teraz rozumiem - stwierdził Alan.Usiadł w fotelu i patrzył, jak Ellen się pakuje.Przygnębiało go to, że ona wyjedzie, chociaż nie wiedział dlaczego.Rozmawiali tylko o Rose i Błękitnym Bractwie, a kochali się jeden raz, w ostatnią niedzielę na górze.Może powodem było to, że Ellen podzielała jego obawy co do wyznawców sekty.Teraz, kiedy wyjedzie, zostanie sam.- Co zamierzasz robić? - zapytał.Spojrzała na łóżko.- Robić?- No, wiesz.Kiedy będzie po wszystkim; jakie masz plany?- A, no cóż.Zabiorę Rose do domu i będę się nią opiekować, aż całkiem wyzdrowieje.- Czy zastanawiałaś się, co zrobisz, jeśli psychoterapia nie podziała?Teraz Ellen była spięta.- Podziała.Jeśli Frank Bissel sobie z tym nie poradzi, to sama się nią zajmę.Ona będzie normalna.- Jestem pewien, że Frank zdoła to zrobić.- Tak - rzuciła, patrząc płonącym wzrokiem.- Co będziesz robić, kiedy Rose zostanie wyleczona?- Nie wiem.Chyba wrócę do pracy.Może zamieszka ze mną.Mogłybyśmy żyć w jednym pokoju.Myślę, że jej by to odpowiadało.- Na pewno - zgodził się Springer.Ellen wyłowiła z torebki kawałek papieru.- Alanie, tu jest numer mojego konta.Czy mógłbyś jutro wysłać mi czterysta dolarów? Oddam ci je, jak tylko będę mogła.Na adres szpitala?- Może być na adres szpitala.Poślę czek bankowy, żeby mógł być zrealizowany jak najszybciej.- Dziękuję - zabębniła palcami po prawie pełnych walizkach i rozejrzała się po pokoju.- Pomogę ci - powiedział Alan.Jednocześnie sięgnęli po jej czepek kąpielowy.Doktor roześmiał się smutno.- Myślimy podobnie.Ja będę podawał, a ty układaj.Ellen odpowiedziała uśmiechem.- Dwoje bardzo efektywnych ludzi.Rzadkie okazy.Springer przyniósł jej przybory kąpielowe i trzymał je, a ona układała tubki i butelki.- Kiedy wyślesz mi pieniądze - mówił - a zupełnie nie ma pośpiechu, załącz swój adres i numer telefonu.Czasami wpadam do Nowego Jorku.- Sam?- Mogę.Uśmiechnęła się.- Byłoby miło.- Zadzwonię najpierw.Gdybyś miała kogoś, dam ci szansę na pozbycie się go.- Nie planuję mieć nikogo.- Różnie się zdarza.- Mówiłam ci, mnie się za dużo zdarzało.Jestem teraz bardzo ostrożna.- O czym ty mówisz?- Przestań mnie wypytywać! - zniecierpliwiła się w końcu.- Chciałbym wiedzieć jeszcze tylko jedno.Dlaczego przeszedłem przez twój filtr?- Naprawdę chcesz wiedzieć?Springer odwrócił wzrok, widząc jej puste spojrzenie.- Nie, dziękuję.Domyślam się.- Zaczął się odwracać, ale zobaczył, jak w jej oczach narasta zdumienie, potem nastąpił błysk zrozumienia, a wraz z nim przerażenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]