[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozszyfruję każdego magika lub iluzjonistę, nie mówiąc o zwykłych szulerach.A Lonna nie tolerowała oszustów.Między innymi dlatego jej dom był tak popularny, że grało się tam czysto.A przynajmniej w miarę czysto.– W co grał?– W biskupa – roześmiała się nieco pogardliwie.Ja też się zdziwiłem.Biskup był jedną z najbardziej głupich i prymitywnych gier.Wygrywał ten, kto zebrał rycerza, giermka i tuza, obojętnie jakiej maści, a przy tym nie miał damy.Zabawa dla wozaków.Zupełnie bezmyślna.– I co potem?– Poszedł.Nawet nie poprosił o obstawę.U Lonny istniał dobry zwyczaj odprowadzania gości, którzy wygrali, przez specjalnie dobranych ochroniarzy.– Przyjdzie dzisiaj?– Jak go nie zabili, pewnie przyjdzie.– Znowu wzruszyła ramionami.– Po co ci on?– Ograł moich chłopaków, więc może ktoś powinien mu odpłacić.Lonna nie wytrzymała i chwyciła mnie za rękę.– Będziesz grał, Mordimer? – Aż widziałem jak płoną jej oczy.– Naprawdę zagrasz?– Może, może.– odpowiedziałem, delikatnie uwalniając dłoń.– Czuj się gościem – rzekła z szerokim uśmiechem, który odmłodził ją o ładnych parę lat.– Dam ci pokój, żebyś wypoczął przed wieczorem.Chcesz coś jeszcze? Wino, dziewczyny?– Na razie nie.Dzięki, Lonna, ale muszę poszukać Kostucha i bliźniaków.Szlag ich gdzieś trafił.– Tylko błagam, nie przyprowadzaj ich, jeżeli nie musisz.– Lonna złożyła dłonie na piersiach.A było na czym składać.– Ostatnio Kostuch wypłoszył mi gości.– Nie ma się co dziwić.Jakbym go nie znał, sam bym się przestraszył.Zobaczymy się wieczorem.Wyszedłem nieco odświeżony tą chwilą snu i postanowiłem odnaleźć chłopaków.Mieli robótkę u Hilgferarfa? No to wiadomo, gdzie zacząć.Do spichlerzy od domu Lonny nie było specjalnie daleko, toteż spacer zajął mi najwyżej pół godziny.Już z daleka było widać niekształtne magazyny, przytulone do brzegu rzeki.Namnożyło się ich ostatnimi czasy, bo i handel, po zakończeniu wojny na południu, rozkwitł jak nigdy.Hilgferarf był jednym z nowych tuzów kupieckich.Młody, przebojowy i bez skrupułów.Zaczynał jako doker, a teraz miał cztery pokaźne magazyny.Spichlerze – to była już tylko zwyczajowa nazwa, bo teraz w magazynach trzymało się dziesiątki różnych towarów.Hilgferarf specjalizował się w handlu bronią, gdyż miał dobre kontakty w tych kręgach, ale w zasadzie zajmował się każdym towarem.Jeden magazyn specjalnie przystosował dla dziewczyn z południa, na które zawsze był niezły popyt.Sama Lonna kupiła tam kilka świetnych sztuk, ale niestety szybko umarły.Podobno nie wytrzymywały życia w zamknięciu i liczby klientów.Ale i tak pewnie Lonnie koszty zwróciły się z naddatkiem.Na terenie spichlerzy kręcili się ochroniarze z pałkami w rękach, było też kilku ludzi ze straży portowej, jak zwykle schlanych prawie do nieprzytomności.Biuro Hilgferarfa przytykało do jednego z magazynów, przy samym brzegu rzeki.Czy raczej tego spienionego ścieku, który z przyzwyczajenia nazywano rzeką.– Czego tu? – Przy drzwiach czuwało dwóch strażników.– Szukam pana Hilgferarfa – wyjaśniłem.– Byłeś umówiony? Jak nie, to spływaj.Spojrzałem na niego i trochę się stropił.– Nazywam się Madderdin, synu.Mordimer Madderdin, inkwizytor biskupa Hez-hezronu.Chciałbyś, abym był miły, kiedy spotkamy się kiedyś u mnie?– Przepraszam, panie Madderdin.– Strażnik, który ze mną rozmawiał, przełknął głośno ślinę.– Proszę o wybaczenie.Zaraz powiadomię pana Hilgferarfa.Wszedłem do środka, a Hilgferarf nie dał mi długo czekać.Bardzo uprzejmie z jego strony.Miał całkiem miłe biuro wypełnione meblami z czarnego dębu.Nieco nuworyszowskie, ale jednak eleganckie.– Miło mi, panie Madderdin.– Miał silną dłoń, no ale kiedyś był dokerem.– Proszę wybaczyć, iż zabieram panu czas – powiedziałem uprzejmie.– Podobno wynajął pan moich chłopców.Dwóch bliźniaków i człowieka.– A, tego przystojniaczka – kupiec wszedł w słowo.– Zgadza się.Miałem dla nich robótkę.Proszę usiąść, panie Madderdin.Wina?Pokręciłem głową.– Wzięli zaliczkę i tyle ich widziałem – powiedział spokojnie, ale widziałem, iż jest wściekły.– To do nich niepodobne.– Naprawdę się zaniepokoiłem.Bliźniacy i Kostuch nigdy nie pozwoliliby sobie na wystawienie klienta do wiatru.A przynajmniej nie w Hez-hezronie.– Czy mógłbym wiedzieć, co to była za praca?– Panie Madderdin – kupiec usiadł za biurkiem – bądźmy szczerzy.Słyszałem, że poza swoimi obowiązkami służbowymi zajmuje się pan też czasem pomaganiem ludziom będącym w kłopotach.Wiem, że jest pan przyjacielem przyjaciół.Tak więc, jeśli byłby pan zainteresowany.– Proszę mówić.– Mam dłużnika.Chodzi o poważne sumy.– Jak poważne?Uniósł rękę.– Za chwilę, jeśli pan pozwoli.Ten człowiek to prałat Bulsani.– O, cholera! – pozwoliłem sobie zakląć.Prałat Bulsani był dziwkarzem, pijakiem i hazardzistą.A przy tym miał zdumiewająco mocne plecy.Hilgferarf uśmiechnął się blado.– Dobra reakcja, panie Madderdin.Powiedziałem to samo, kiedy dowiedziałem się, czyim jestem wierzycielem.– Kiedy dowiedział się pan? Czyli?– Bulsani dostał spadek i przyjął go, bo aktywa nieznacznie przekraczały pasywa.Ale pasywami były weksle.Na cztery i pół tysiąca dukatów.Płatne do przedwczoraj.Jak pan rozumie, płatne w moim biurze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl