[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba karczować puszczę, ziemia twarda i nieurodzajna, więc miejscowi panowie prześcigają się w wolniznach.– Jednak potem już mordowano osadników?– Tak jest.Trzy razy.Trzy wioski.I za każdym razem przychodził list zawiadamiający, gdzie mamy jechać po zwłoki.– Szukaliście morderców?– Szukaj wiatru w polu – mruknął Rons.– To wielka puszcza.Bagna, rozlewiska, ostępy, labirynt jaskiń na południu.Jak chciałbyś, całą armię byś mógł ukryć, a nie kilkunastu zbójów.Tyle, że do tej pory nawet zbójować tu się nikomu nie chciało.A ja mam ośmiu żołnierzy i kilkunastu zbrojnej służby.Miałbym dziesięciokroć więcej i jeszcze nic bym nie zrobił.A przecież nie możemy zostawić zamku bez straży.– I tak mi będą wyrzynali ludzi! – Hrabia huknął pięścią w stół, aż przewrócił się kamionkowy kociołek i na blat wypłynęła ciemnozielona masa.– Żadnych żądań? Nic? – zapytałem.– Czego oni by mogli żądać ode mnie? – zapytał z jakąś niespodziewaną goryczą.– Dwa lata już zalegam z podatkiem.Jak długo mi służysz darmo, Rons?– Prawie rok, panie hrabio.– No właśnie.Za wikt i dach nad głową.Taki to i ze mnie hrabia.– Upokorzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili – odpowiedziałem mu słowami Pisma.– Tylko ciekawe, kiedy ta chwila nadejdzie – de Rodimond spojrzał na mnie wyblakłym wzrokiem.– Myślicie, że możliwe jest odkrycie kamienia filozoficznego? Tinktury czerwonej?– Nie, panie hrabio.Myślę, że nie – odparłem zgodnie z prawdą.– I ja tak sądzę – pokiwał głową.– A ile Cornelius złota ode mnie wyłudził na te doświadczenia.Mój Boże.– Cornelius? – poddałem.– Taki oczajdusza – wyjaśnił niechętnie Rons.– Ostrzegałem pana hrabiego, ale ja oczywiście jestem jedynie prostym człowiekiem.Nie mam wykształcenia i nie rozumiem umysłów, które unoszą się na wyżynach nauki – powiedział z ironią, wyraźnie kogoś cytując.– Alchemik, prawda? Kazał go pan hrabia powiesić?– Przydałoby się – roześmiał się niewesoło Rons.– Wyczuł pismo nosem i zemknął.– Książę Haggledorf piętnaście lat czekał na wyniki prac swego alchemika – powiedziałem.– Zastawił połowę włości na jego badania.No, a piętnastego roku stracił cierpliwość i kazał go usmażyć w żelaznym fotelu.– O, na to nie wpadłem.– de Rodimond klasnął dłońmi w uda.– Chciałem go tylko powiesić.– Kiedy uciekł ten Cornelius? – spytałem.– Pół roku temu? – Hrabia spojrzał pytająco w stronę porucznika, a oficer skinął głową.– Czyli przed zaginięciem ludzi z wioski i pierwszymi atakami?– A co ma wspólnego jedno z drugim? – de Rodimond wzruszył ramionami.– List, panie hrabio – wyjaśniłem.– Mówiłem, że pisał go człowiek wykształcony.Poza tym, nadzwyczaj wyraźne jest, iż miał o coś żal do pana hrabiego.Przecież to zawiadamianie o popełnionych zbrodniach, to czysta złośliwość.Sądzę, iż bawiła go bezsilność pana hrabiego, jeśli wolno mi być szczerym.– Już sobie wyobrażam, jak Cornelius obgryza zwłoki – parsknął ironicznie de Rodimond.– No, ja dziękuję, ale jeśli tak działa nasza Inkwizycja.– Cornelius to słaby, mizerny człowiek – wyjaśnił Rons.– Jak mógłby wybić drwali, rybaków, pasterzy? W dodatku uzbrojonych i znających się na walce? Ponosi was fantazja, inkwizytorze.– Proszę o wybaczenie, panie hrabio – powiedziałem, skłaniając głowę.– Staram się tylko objąć całą sprawę mym wątłym umysłem i niechybnie popełniam liczne błędy.– Niebezpieczny człowiek – rzekł po chwili milczenia de Rodimond, zwracając się do oficera – z tego naszego inkwizytora.Naprawdę niebezpieczny.– Pokiwał głową i obrócił wzrok na mnie.– Więc sądzisz, że doktor Cornelius jest zamieszany we wszystko?– Z braku innych przesłanek, przyznam z pokorą, iż taka myśl zaświtała w mojej głowie.– Daruj sobie.– burknął – te uniżoności.Bo ufam, że nie za gładkość mowy zostałeś inkwizytorem.Długo już służysz Kościołowi?– Długo, panie hrabio.– Miałeś do czynienia z podobnymi sprawkami?– Z podobnymi nie.– No to mogę się cieszyć, że jestem pierwszy, co? Następne doświadczenie w inkwizytorskim fachu.– Czy pan hrabia ma mapy okolicy? – zapytałem, ignorując jego złośliwości.– Mapy.Też coś.Spróbuj namówić cesarskich kartografów, żeby tu przyjechali.– Czy te wioski są.były – poprawiłem się – daleko od siebie?– Dwa dni drogi – odparł Rons.– Mniej więcej.– Jakbym chciał odwiedzić wszystkie, jak musiałbym jechać? W linii prostej?– Nie, oczywiście że nie – powiedział porucznik i zastanawiał się długą chwilę.– Powiedziałbym raczej, że musiałbyś zatoczyć koło, inkwizytorze.– Dobrze.Wyobraźmy sobie więc, że mamy krąg – powiodłem czubkiem buta po podłodze – na którym to kręgu leżą zaatakowane wioski.Co jest w jego środku?Rons i de Rodimond spojrzeli po sobie.– Bagna? – zapytał niepewnie oficer.– Tak – dodał już stanowczym głosem.– Bagna.– Więc tam musimy szukać morderców – rzekłem.– Ktoś zna te bagna?– Żartuje pan? – roześmiał się Rons.– Po co ktokolwiek miałby je poznawać?– Bandyci muszą gdzieś mieszkać i mieć co jeść.Założę się, że na bagnach znajdziemy ich kryjówkę.Czy jest ktoś, kto może nas poprowadzić? Smolarze? Bartnicy?– Bartnicy.Hmmm.– zastanowił się Rons.– Słyszałem o bartnikach mieszkających w okolicy.Ale czy znają bagna, Bóg raczy wiedzieć.– Chce pan naprawdę nam pomóc, inkwizytorze? – zapytał de Rodimond, a w jego głosie usłyszałem chyba coś w rodzaju niechętnego szacunku.– Ja nawet nie mam panu co zaoferować w zamian.– Niech mi pan da, panie hrabio, kilku ludzi i zapasy żywności.Nie wiem, czy naprawdę znajdziemy coś na bagnach, ale wiem, że wielką mądrość możemy czerpać ze słów Pisma.A ono mówi: „kołaczcie, a będzie wam otworzone”– Pojadę z nimi – rzekł porucznik.– Zabiorę Fontana, de Villego i kilku zbrojnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]