[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W naszych sprawach zło-dziejskich czy tam w waszych: słyszała pani, żeby kobieta kiedy zdradzała? Chyba że się ze-mścić chciała.A oni? Hej! Oni wszystko złe w życiu robią, oni siebie nawzajem niszczą.A iwaszych sokołów napatrzyłam się przecie, gdy tu pod kluczem w sępów się zamienią.A mydo nich, takich czy innych, jak te ćmy.I do ostatka.Bo my same z siebie to nic.Chyba zamąż się dać lub.się.Tyle tylko potrafimy z siebie.Obu dziewczynom omiękły blade w tej chwili twarze, jak gdyby ich oblicza nie znajdo-wały jeszcze wyrazu dla takich wrażeń i myśli.Wanda tymczasem przypominała tego grube-go, o nie golonej twarzy, z oczami wilka cywilnego, który naprzód łaził za nią przez kilkadni po mieście, a potem trącał i popychał jak cielę, gdy wiózł przez miasto w dorożce wśródnocy głuchej.Potem wróciła znów do wspomnień o Mańce Kalosz , o jej chłopcu szykow-nym , który Mańce wszystkie pieniądze zawsze zabierał i bił ją strasznie.Mańka miała pierśniegdyś nożem przez niego rozprutą.Pokazywała: takie wielkie, obwisłe, obrzydliwe piersi!I tak oto Wanda rozgawędziła się prawie ochoczo; choć mówiła ze wstrętem, widać było,że by chętnie tak do jutra opowiadała.Z równym wstrętem i równą ochotą słuchałaby i Nina.W oczach dziewczyn zapaliły się niedobre błyski: nie ciekawości bynajmniej przelała sięjuż dawno przez brzegi wyobrazni lecz jakby zaszczepianej w tej chwili żądzy za nękiem iudręką duszy własnej w tym musowym zafascynowaniu ostatnimi dołami człowieczeństwa irozkładającymi się w nich trupami dusz; jak fascynuje przepaść wrażliwe zmysły dziecięce,jak to czyni w ich snach gorączkowych jama wężowa.Lecz oto Wandzie przeskoczyła myśl na pogodniejsze wspomnienia, na tych jej chłopcówz ulicy, których uczyła. Och, jacy oni żywi!.Wie pani, że powagą nic z nimi nie zrobi, a pogodą wszystko.Onimi się nieraz przyznawali, gdy który z nich co chapnął. Co znaczy chapnąć? pytała Nina.33 No, ukraść zaśmiała się Wanda. W więzieniu poznałam dwie złodziejki, ale młode inaprawdę miłe.O, te się nikogo nie bały, każdemu odpowiadały hardo i z każdego drwiły.Raz się pobiły z dozorcą.Och, jak się pobiły! klasnęła Wanda w ręce w przypomnieniu.Potem poznałam jeszcze, wie pani, tynglówkę, piętnastoletnią zaledwie i ładną, bardzo ładną!Ta także okradła gościa w hotelu.Och, ona była zepsuta strasznie! Ale śpiewała ciągle.Onadała w twarz.Cha! cha! zaśmiała się oto Wanda po raz pierwszy serdecznie, całym ciałem dała w twarz!.Obu dziewczynom oziębły czy też opierzchły zęby w ustach suchych między zgrabiałymiteraz wargami.A w oczach paliły się wężowe błyski.Nina drżała w sobie; a że serce przypomniało sięprzy tym bólem niewyraznym, więc się poczuła niepewnie na krześle.Sięgnęła po jakąś po-duszkę skórzaną opodal, rzuciła ją pod stopy Wandy i przysiadła tak u jej nóg na ziemi.Ujęłajej rękę długą i jak lód zimną i położyła ją sobie na czoło. Nie kasłaj! mruknęła po chwili w zadumie.A gdy tamta sięgnęła po chustkę, podrzuciła uważnie głowę. Mój Boże! szeptała pochwili w pełnym przerażenia współczuciu.Milczały obie.I zmory życia najplugawsze, wszystkich nędz i krzywd pognębienia otoczyły rojem ciem-nym te głowy dziewczęce.A przez tę chmurę przebijały się przecie dla ich wyobrazni pro-mienie pogodniejsze: zło roześmiane, zło niepotulne, gnuśności sporne, zło mszczące się zakrzywdy; zła hazard i wyzwanie, fascynujące dusze młode, wyrosłe w pognębieniach duszy ignuśności okolnej.W sali bilardowej, służącej zarazem jako gabinet do palenia, zbierali się panowie, prostu-jąc swe członki oraz instynkty po nazbyt długiej wobec dam gentilezzy.W szerokiej tedyniedbałości ruchów i w pilnej potrzebie opowiadania sobie rzeczy sprośnych zawiązywały sięprzy papierosie łatwe kamractwa: brudne gniazda męskiej plotki, pierwsze instancje życiowe-go sądu, przez które przechodzi imię każdej kobiety z towarzystwa.W żółte stożki światła nad zielone sukno bilardu wychylały się tymczasem głowy na poty-licach od pomady lśniące i krótkie przy nich rzuty ramion.Słychać było kuł grzechot, stuka-nie liczników, czasem jakieś urywkowe słowa w echowym wtórze ust innych, w dziwnieupartych glosolaliach i przyśpiewach nieustannych: dymna atmosfera ekskluzywnie męskiejczczości w koncercie wygłosów bezmyślnych.W kącie pod oknem zebrała się inna gromadka.Tam zwracał uwagę ktoś o wyglądzie nie-co zakrystiańskim wobec frakowych panów jegomość w tużurkowym stroju o szerokim,szpakowatym zaroście wokół kościstej twarzy.Uwijał się koło niego zabiegliwie i opowiadałcoś żwawo niski blondynek z bródką francuską i paryskim pośpiechem w mowie i gestach.Rozpowiadał z entuzjazmem o jakiejś nowej l'affaire paryskiej i dziwił się niepomierniepowszechnej tu obojętności dla niej. Piasek to przecie! mruknął tużurkowy jegomość. Przesypuje się to w ich klepsydrachi czas im znaczy.A nam co z tego? Tam gazety umieją i z tego piasku ukręcić bicz na życie.Trudno, taką jest już zależnośćwielkomiejskiego życia od wytworzonej atmosfery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]