[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do stu tysięcy piorunów!- Czy ona tak wiele dla ciebie znaczy? - żałosnym głosem spytała Tiril.- Catherine? Nie, na miłość boską, ale przyczynia nam tylu dodatkowych kłopotów.A jeśli będziemy musieli na nią długo czekać? Nie mam zamiaru zostawać w tym przeklętym lesie ani przez moment dłużej, niż to konieczne!- Tu jest niesłychanie pięknie - wolno rzekła Tiril.- Ale zgadzam się z tobą.Tęsknię już za moim kochanym koniem.Móri i lekko utykający Fredlund wdrapali się na górę.- Co się dzieje? - spytali.Erling, z twarzą pociemniałą z gniewu, opowiedział o kolejnym wybryku Catherine.- Głupia kobieta - oświadczył Móri.- Zawsze myśli tylko o sobie.Przecież tak bardzo jej zależało na odnalezieniu skarbu, czyżby już o tym zapomniała?- Najwidoczniej.Bardziej wierzyła słowom tego mężczyzny niż naszym dowodom na istnienie zamku.- Teraz jej nie dogonimy - westchnął Móri.- Miejmy tylko nadzieję, że stawi się przy koniach we właściwym czasie.Ma wszak własnego przewodnika.Tiril uznała, że dość już powiedzieli o Catherine.- Móri, teraz cała nasza nadzieja w tobie.Jeśli nie dojrzymy zamku stąd, to nie zobaczymy go wcale.A my nic nie widzimy.Czarnoksiężnik wolno powiódł wzrokiem we wszystkich kierunkach.W końcu znieruchomiał, zapatrzony w część lasu, w której jeszcze nie byli.Czekali w napięciu.- Naprawdę go nie widzicie? - spytał zdumiony.- Czego?- Zamku! Tistelgorm!Z całych sił wytężali wzrok.- Wybacz nam, zwyczajnym śmiertelnikom - rzekł wreszcie Erling.- Widzimy jednak tylko las i skały.Móri stanął za nim i objął go za ramiona.- Patrz teraz.Erling czekał.- O mój Boże! - jęknął wreszcie.- Czy ja też mogę zobaczyć? - poprosiła Tiril.Móri przysunął się teraz do niej, przekazując jej odrobinę ze swych nadprzyrodzonych zdolności.Potem przyszła kolej Fredlunda, a na końcu Arnego.Żadne nie zdołało powstrzymać się od okrzyków zdziwienia.Ujrzeli, że grzbiety skał wystające ponad lasem są czymś więcej, niż wydawało się w pierwszej chwili.Przed oczami nie ukazał im się nagle wspaniały zamek, o, nie, wyraźnie jednak widać było ruiny wielkiej budowli.Porozrzucane resztki murów, prawdopodobnie z grubo ciosanego kamienia.Ruiny, czy też resztki ruin, rozpościerały się po drugiej stronie trudnego do przebycia uroczyska, lecz nie przerażająco daleko.Mogli dotrzeć tam dość szybko.- Zapomnijmy teraz o baronównie i ruszajmy tam natychmiast! - W głosie Fredlunda zabrzmiał nowy zapał.Nawet Arne się ożywił, wróciła mu odwaga.Znaleźli mocny kij, którym mógł podpierać się Fredlund, i zaczęli schodzić.Erlinga ogarnęły wątpliwości.- Rzeczywiście z Trollkyrka udało nam się zobaczyć ruiny Tistelgorm.Ale jeśli znów zagłębimy się w pradawny las.jak odnajdziemy zamek?- Wcale się o to nie boję - stwierdził Fredlund.- Jest przecież z nami czarownik.- Czarnoksiężnik - poprawiła go Tiril.Przed wejściem do lasu zatrzymała się na moment.Podniosła twarz ku niebu i nasłuchiwała.Z oddali doszedł ją jakiś dźwięk.Wołanie, czy też raczej żałosny jęk?Czyżby płacz? Kwilenie niemowlęcia porzuconego na pastwę losu?Może kogoś wołano? Jakieś imię? Nie wyłapała, jakie.Móri czekał na nią, pomógł jej zejść na dół.- Co się stało?Znalazła się wreszcie na płaskim terenie.- Wydawało mi się, że ktoś woła.Jakieś imię.Krzyk poniósł się pod niebem.- Chyba ci się wydawało.Ja niczego nie słyszałem.Dziś w nocy poza nami nie ma tu żadnych ludzi.Czy to miało być pociechą?Tiril zadrżała, jakby owiał ją lodowaty wicher strachu.Rozdział 12Księżycowa noc.Tiveden.Pradawny krajobraz.Welony mgły unoszące się nad moczarami.Atmosfera czarów i pogaństwa.Tiril wyczuwała to wszystko, przedzierając się przez podmokłe tereny wokół Trollkyrkosjön, Jeziora Zaczarowanego Kościoła.Zostało ich pięcioro, no i oczywiście Nero.Prowadzili go teraz na smyczy, nie mieli czasu na nie zaplanowane wycieczki.Przez ciągnące się przed nimi bagnisko porykując przeszedł łoś.Nieoczekiwane spotkanie przestraszyło go tak samo jak ich.Poruszając się długimi susami zniknął w zaroślach.Potem przeleciała wielka sowa, mocno bijąc skrzydłami.Omal nie uderzyła Arnego w głowę.Zaraz jednak i ona zniknęła.- Jaka olbrzymia! - zdumiał się Erling.- To puchacz - wyjaśnił Fredlund.- Wielu twierdzi, że nie istnieje, że to tylko bajka.W każdym razie to rzadki ptak.- Zapewne grozi mu wyginięcie, jak wielu innym pięknym zwierzętom.- W głosie Móriego dźwięczał gniew.- Czy to nie dziwne, jak wielu tak zwanych badaczy przyrody rzuca się na rzadkie zwierzęta i ptaki? Zakłócają ich rytm życia, zaglądają do orlich gniazd.a pewien jestem, że nikt nie zajął się zbadaniem życia wróbli albo srok.Są zbyt powszechne i dlatego nieciekawe, a przez to nic o nich nie wiemy.Tiril cały czas starała się trzymać jak najbliżej Móriego.Właściwie być może popełniała błąd, wszak to on dostrzegał niewidzialne dla innych stworzenia, przyciągał je do siebie.Ale też i on mógł ją przed nimi ochronić, odpędzić od niej.Erling być może dawał większe poczucie bezpieczeństwa, nie potrafił jednak przeciwstawić się mrocznym stworom grasującym tej nocy.Tiril ani przez moment nie wątpiła w ich istnienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]