[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyprowadziłeś tu.- Właściwie to nie, panie oficerze - przerwała mu wesołoZorza.- Jest trochę inaczej.Widzi pan, Piszczyk nie dotrzymałsłowa i nie przyniósł pieniędzy, więc.- Nieprawda! - zaprzeczył gorączkowo Bylighter, próbującpocieszyć wyraznie rozczarowaną Zorzę.- Ddd.dostanieszpieniądze, jak tylko on mi je da.- Ruchem głowy wskazał DeLaurę.- Jak tylko kto ci je da?! - spytał detektyw jakby go niedosłyszał.- Myślisz, że zapłacę za.- Obiecał pan! - zapiszczał Bylighter.- Powiedział pan, żedostanę pięćset dolarów, jeśli.- Pięćset dolarów?! Chcesz jej dać pięćset dolarów za.-DeLaura musiał przełknąć ślinę.-.za najprzyjemniejszą godzinę życia? - podsunęła usłuż-nie Zorza.Zabrzmiało to nawet dość skromnie.- Choć z drugiejstrony, myślę, że gdybyście panowie połączyli siły, to.- Dość.Nie chcę tego słuchać - uciął stanowczo detektyw.-Nawet myśleć o tym nie chcę - mruknął omiatając Piszczykawściekłym spojrzeniem.- Chodz tu.No rusz dupę! - warknąłwyciągając z kieszeni bandaż elastyczny i metalowe pudełeczko zdługą anteną.- Ccc.co to? - wychrypiał Bylighter podchodząc bliżej.- Nadajnik, który masz nosić na polecenie tego pierdolonegoprokuratora - wyjaśnił DeLaura.Podwinął Piszczykowi koszulę izaczął owijać go bandażem w pasie.- Ale.ale przecież mówił pan, że nie.- Bylighterprawie szlochał.DeLaura obrócił go gwałtownie, chwycił za kołnierz i spoj-rzał mu w załzawione oczy.- Posłuchaj mnie, ty zasrańcu - syknął.- Jak chcesz miećpięć stów - sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zwitek banknotów -to pójdziesz tam i do końca transakcji będziesz robił zamikrofon, jasne?- Ale.ale.- Zamknij mordę! - wrzasnął detektyw.- Ale.- Piszczyk łkał jak skrzywdzone dziecko.- Chcesz mieć pięć stów, ty pojebańcu? - szepnął wściekleDeLaura.Bylighter kiwnął głową.Kilka razy.- Ttt.tak - wystękał.- No to punktualnie o dwudziestej drugiej dwadzieściawezmiesz dupę w garść i pójdziesz do tego parku.Jasne? Jak niepójdziesz, osobiście zawiozę cię do domu Roya Szubienicy i oddamw jego łapy.Rozumiesz, co do ciebie mówię?- Ale.ale.- Ale co, do kurwy nędzy?! - wydarł się DeLaura.- Ale.jjj.ja nie mam zzz.zegarka!- Jezu słodki - mruknął detektyw i zaczął zdejmować swój.- Nie trzeba, panie oficerze - odezwała się Zorza unoszącrękę ozdobioną pięknym zegarkiem.- Dopilnuję, żeby wyszedł oczasie.Było nie było, ja też mam w tym swój interes.Poza tym -dodała nieśmiało - nie chciałabym, żeby pózniej pan wracał i.nam przerywał.Kiedy DeLaura wyszedł trzasnąwszy drzwiami, roześmiała sięrozkosznym, niepohamowanym śmiechem.22O godzinie dwudziestej drugiej dwadzieścia pięć śmiertelnieprzerażony Bylighter wyszedł przed hotel Clairmont, przeciąłulicę i ruszył w stronę gęstego, słabo oświetlonego parku.Szedłwolno, bo nogi odmawiały posłuszeństwa i w każdej chwili mogłysię pod nim załamać.Ze strachu.Z koszmarnego strachu.Zważywszy jego stan psychiczny - zawdzięczał go przedewszystkim nerwowej świadomości faktu, iż ma na plecach tennieszczęsny i jakże zdradliwy nadajnik - było chyba lepiej, żenie zdawał sobie sprawy, iż jego wyjście z hotelu zostałoskrupulatnie odnotowane przez co najmniej dwudziestu ośmiuczujnych obserwatorów, nie licząc oczywiście ciekawskiegorecepcjonisty, który już od godziny siedział w parku i marzłsamotnie na zimnej, wilgotnej ławce, czekając, aż zdarzy się cośniezwykłego, oraz Zorzy która też by go obserwowała, gdyby niebyła zajęta przetrząsaniem pokoju - szukała obiecanej"supertęczy".Tak, na pewno było lepiej, że o tym nie wiedział, albowiemogrom wysiłku (w postaci drogiego sprzętu i siły roboczej)włożonego w obserwację takiego miazglaka i nieudacznika jakPiszczyk naprawdę zatykał dech w piersi i przerastał jego po-tencjał umysłowy.W rozdzielonych sufitem pokojach zajmowanych przez ekipyJimmy'ego Pilgrima i Jake'a Locotty wysoko opłacani technicynatychmiast uruchomili noktowizory oraz drogie kamery wideo iprzy pomocy teleobiektywów zaczęli uwieczniać każdy chwiejny krokBylightera.Jednocześnie obie ekipy nawiązały kontakt radiowy zuzbrojonymi czujkami rozstawionymi na obrzeżach parku oraz w jegogłębi; w sumie czatowało tam pięciu ludzi.W pokoju mieszczącym się dwa piętra niżej - na prawo odpokojów zajmowanych przez techników Pilgrima - dwóch ludziwynajętych przez nieco mniej ekstrawaganckiego Generała pilnowałoBylightera przy pomocy noktowizorów drugiej generacji, z którychjeden był przymocowany do półautomatycznej strzelby kalibruczterdzieści pięć milimetrów, wyposażonej w magazynek zdwudziestoma sztukami amunicji.Oni również utrzymywali kontaktradiowy z obserwatorem naziemnym, na którego komendę mieliotworzyć ogień - naturalnie tylko w wypadku, gdyby szefowigroziła obława, bynajmniej nie policyjna.W sumie, obserwacja parku prowadzona przez trzy różne grupydziałające pod wspólnym mianem "zorganizowanej przestępczości",była obserwacją pod każdym względem profesjonalną i wyjątkowodyskretną, czego jedynym - i znakomitym - miernikiem był fakt, żejak dotąd żadna z trzech ekip nie wykryła obecności dwóchpozostałych.Jednak w przypadku ekipy czwartej rzecz miała się zupełnieinaczej.DeLaura i klnący jak szewc zastępca prokuratoraokręgowego musieli ograniczyć się do obserwowania przerażonegoPiszczyka przez niemal kompletnie bezużyteczną lornetkę.Towarzyszył im wierny Hallstead, który siedział przy trzeszczącymodbiorniku i wsłuchiwał się w nierówny oddech Bylightera.Dwóch"ochotników" wybranych przez prokuratora - ludzi bez żadnegoprzeszkolenia technicznego! - czyniło rozpaczliwe wysiłki, bystwierdzić, dlaczego w ciągu ledwie pół godziny dwa noktowizory zczasów wojny wietnamskiej oraz przedpotopowa czarno-biała kamerawideo odmówiły posłuszeństwa.Nie trzeba oczywiście dodawać, że ekipa zastępcy prokuratoraokręgowego nie miała zielonego pojęcia, że w hotelu pracują trzyinne kamery i że w parku roi się od postronnych, to znaczy niepolicyjnych, obserwatorów.A nieprzerwany strumień przekleństwpłynący z ust DeLaury oraz narastające zdenerwowanie zastępcyprokuratora świadczyło o tym, że gdyby nie cudem jeszczedziałający odbiornik, nie wiedzieliby nawet, czy Bylighter tam wogóle jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]