[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy właśnie zaczął bywać w lesie.Jeszcze nie było za późno.Dzieci dorosną, znając pequeninos tak dobrze, że sama myśl o wyrządzeniu im krzywdy okaże się niemożliwa.Jednak w lesie znów zapanował lęk i Olhada ogarnęło mdlące przerażenie.Co to znaczy? Czyżby ojcowskie drzewa ostrzegały? Jaki najeźdźca je zaatakował?Strach trwał tylko przez chwilę.Pequeninos usłyszały od ojcowskich drzew coś, co kazało im ruszyć w głąb lasu.Dzieci Olhada chciały iść za nimi, ale powstrzymał je gestem.Wiedział, że pośrodku rośnie matczyne drzewo, a ludzie nie powinni tam chodzić.- Patrz, tato! - zawołała najmłodsza dziewczynka.- Oracz na nas kiwa.Rzeczywiście.Olhado kiwnął głową i razem podążyli za Oraczem przez młody las, aż dotarli do miejsca, gdzie kiedyś Nimbo uczestniczył w zbrodni spalenia pradawnego matczynego drzewa.Zwęglony pień wciąż sterczał ku niebu, ale obok rosła już nowa matka, cienka w porównaniu z dawną, ale już grubsza od młodych braterskich drzew.Olhada zdumiała nie grubość jej pnia ani wysokość, jaką osiągnęła w tak krótkim czasie, ani gęste listowie, okrywające dachem całą polanę.Nie, zdumiało go niezwykłe roztańczone światło, sunące w górę i w dół pnia, gdzie tylko kora była cieńsza - światło tak białe i oślepiające, że z trudem na nie patrzył.Chwilami zdawało mu się, że to tylko jedna, niewielka plamka światła, pędząca tak szybko, że rozjarzała cały pień.Chwilami zaś miał wrażenie, że całe drzewo tonie w blasku, pulsuje nim, jakby wewnątrz tkwił gotów do erupcji wulkan życia.Lśnienie sięgało wzdłuż konarów do najcieńszych gałązek, liście migotały, a rozmyte cienie małych pequeninos pełzały wewnątrz pnia zadziwiająco szybko.Całkiem jakby niewielka gwiazda znalazła sobie miejsce pod korą.Gdy jednak Olhado przyzwyczaił się do pulsującego blasku, zauważył coś jeszcze - coś, czym zdumiewali się pequeninos.Drzewo okryło się kwiatami.Kwiaty opadały, a za nimi rosły już owoce - rosły w oczach.- Myślałem - rzucił szeptem Olhado - że drzewa nie mogą rodzić owoców.- Nie mogły - odparł Oracz.- Descolada je tego pozbawiła.- Ale co to jest? Skąd światło pod korą? Dlaczego rosną owoce?- Ojcowskie drzewo Człowiek mówi, że Ender przyprowadził nam swoją przyjaciółkę.Tę, którą nazywa Jane.Odwiedza wszystkie matczyne drzewa we wszystkich lasach.Ale nawet on nie wspomniał o owocach.- Tak mocno pachną - westchnął Olhado.- Jak to możliwe, że tak szybko dojrzewają? Pachną tak mocno, słodko, aromatycznie.Wdychając zapach kwiatów, zapach dojrzewania, czuję niemal smak owocu.- Pamiętam ten zapach - oznajmił Oracz.- Nie czułem go nigdy w życiu, bo żadne drzewo nie zakwitło i nie wydało owocu, ale znam go.Dla mnie pachnie życiem.Pachnie radością.- Więc spróbuj.Popatrz: jeden już całkiem dojrzał, tutaj nisko.- Olhado uniósł rękę i zawahał się.- Mogę? - zapytał.- Czy mogę zerwać owoc matczynego drzewa? Nie dla mnie.Dla ciebie.Zdawało się, że Oracz przytaknął całym ciałem.- Proszę - szepnął.Olhado chwycił błyszczący owoc.Czyżby zadrżał mu pod palcami? Czy to on sam zadrżał?Ujął owoc, jędrny, ale coraz bardziej miękki, i szarpnął delikatnie.Owoc oderwał się łatwo.Olhado pochylił się i podał go Oraczowi.Pequenino skłonił się z szacunkiem, uniósł dar do warg, polizał, otworzył usta.I ugryzł.Sok lśnił mu na wargach.Oblizał je starannie.Przeżuł.Połknął.Inni pequeninos obserwowali go w napięciu.Wyciągnął do nich owoc.Podchodzili kolejno: bracia i żony, podchodzili i kosztowali.A kiedy owoc się skończył, wspinali się na świetliste drzewo, by zrywać następne i dzielić się nimi, aż w końcu nie mogli jeść więcej.Wtedy zaczęli śpiewać.Olhado z dziećmi zostali przez noc, by ich słuchać.Mieszkańcy Milagre także słyszeli pieśń, wielu z nich wyruszyło o zmierzchu i podążając za blaskiem drzewa, odnalazło polanę, gdzie najedzeni smakującymi szczęściem owocami pequeninos śpiewali hymn radości.A drzewo uczestniczyło w ich szczęściu.Aiúa, której moc i płomień dały mu życie, tańczyła po nim, wzdłuż każdej ścieżki, tysiące razy na sekundę.Tysiące razy na sekundę tańczyła w tym i wszystkich innych drzewach na każdym ze światów, gdzie rósł las pequeninos, a każde odwiedzone matczyne drzewo okrywało się kwiatami i owocami.Pequeninos jedli je, głęboko wdychali ich aromat i śpiewali.Była to stara pieśń, której sensu dawno zapomnieli, ale teraz poznali go na nowo i nie mogli już śpiewać innej.Była to pieśń pory kwitnienia i ucztowania.Tak długo żyli bez plonów, że zapomnieli już, czym są plony.Teraz zrozumieli, co dawno temu odebrała im descolada.Co zagubili, odnaleźli na nowo.A ci, którzy głodowali, nie znając nazwy dla swego głodu, zostali nakarmieni.TO ZAWSZE BYłO TWOJE CIAłOOjcze! Dlaczego się odwróciłeś?W godzinie mojego tryumfu nad złem dlaczego odsunąłeś się ode mnie?Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”Malu siedział z Peterem, Wang-mu i Grace przy ognisku niedaleko brzegu.Dach zniknął, a wraz z nim ceremoniał.Pili kavę - w opinii Wang-mu w równej mierze dla przyjemności, co dla jej uświęcenia czy symboliki.W pewnej chwili Malu wybuchnął długim głośnym śmiechem.Grace także się śmiała, więc musieli poczekać na przekład.- Mówi, że nie może zdecydować, czy fakt, że bogini przebywała w tobie, Peter, czyni cię świętym, czy fakt, że cię opuściła, czyni cię nieczystym.Peter parsknął - z uprzejmości, Wang-mu była tego pewna.Ona nie roześmiała się wcale.- Jaka szkoda - stwierdziła Grace.- Miałam nadzieję, że macie poczucie humoru.- Mamy - zapewnił Peter.- Nie mamy samoańskiego poczucia humoru.- Malu uważa, że bogini nie może na zawsze pozostać tam, gdzie jest.Znalazła nowy dom, ale on należy do innych i ich gościnność nie potrwa wiecznie.Poczułeś, jak silna jest Jane.- Tak - przyznał cicho Peter.- Gospodarze przyjęli ją.Malu nazywa to leśną siecią, jakby rybacką siecią do łapania drzew, ale co to może znaczyć? W każdym razie mówi, że są za słabi w porównaniu z Jane i czy ona chce tego, czy nie, z czasem ich ciała będą należeć do niej.Chyba że znajdzie inne miejsce na swoje stałe mieszkanie.Peter skinął głową.- Wiem, o co mu chodzi.Do chwili, kiedy do mnie wtargnęła, wierzyłem, że chętnie oddam jej to znienawidzone ciało i życie.Ale gdy ścigała mnie wkoło, przekonałem się, że Malu miał rację: wcale nie nienawidzę swojego życia.Bardzo chcę żyć.Oczywiście, tak naprawdę to nie ja tego chcę, tylko Ender, ale że w rzeczywistości on jest mną, więc mamy problem.- Ender ma trzy ciała - przypomniała Wang-mu.- Czy to znaczy, że rezygnuje z któregoś z pozostałych?- Nie sądzę, żeby z czegokolwiek rezygnował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]