[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andrzej przystanął na platformie.Tramwaj piął się pod górę ulicą Kościuszki.Andrzej wysiadł na przystanku przy parku.Postanowił resztę drogi odbyć spacerkiem.Po cóż miał się spieszyć do domu? Marek nie przyjdzie przed dziewiątą.O tej też porze poczciwa pani Mruczkowa podawała kolację.Poza tym nikt więcej dzisiaj na niego nie czekał.Wprawdzie ojciec większość czasu spędzał zamknięty w swojej pracowni, ale wtedy Andrzej wiedział, że on jest i czuwa nad nim.Choć z ekranu telewizora uśmiechał się na dobranoc.Dzisiaj nikt na niego nie czekał.Mógł robić wszystko co chciał i to właśnie było najgorsze.Wszedł do Parku Kościuszki[7].Był to jeden z najładniejszych miejskich parków na Śląsku, który stanowił główne miejsce spacerów katowiczan.Z parkiem tym wiązały się ważne wydarzenia historyczne.W nim właśnie odbyła się w 1922 roku uroczystość przejęcia Górnego Śląska przez władze polskie, a w 1939 roku, w czasie najazdu hitlerowskiego, śląskie harcerki, zgrupowane na wieży spadochronowej, stawiły zbrojny opór wrogowi i poległy w obronie swego miasta.Niemcy zrzucili z wieży[8] martwe ciała polskich bohaterek.Zaledwie Andrzej znalazł się w parku, powitał go z pomnika Tadeusz Kościuszko, którego imieniem nazwano ten piękny rezerwat zieleni.Jakże dobrze pamiętał opowieść matki o Naczelniku w sukmanie!Wspomniawszy bohaterskie czyny spojrzał na smukłą sylwetkę wieży spadochronowej, pnącej się wysoko ponad parkowe topole i brzozy.Również od matki po raz pierwszy usłyszał o pięciu dzielnych harcerkach.Matka spędzała z nim w tym parku długie godziny.Teraz rozmyślając o niej, skierował się do zachodniej części parku, gdzie stał zabytkowy, obszerny spichlerz, przeniesiony tu z Gołkowic w powiecie pszczyńskim.Na nadprożu drzwi odszukał datę: 1688 rok.Zamyślony spoglądał na dobrze mu znany zabytek dworskiego budownictwa, pozbawiony okien, które zostały zastąpione szczelinami.Dookoła budynku, w połowie jego wysokości znajdował się przydaszek, a nad wejściem jakby “półokrągły fartuch.” [9]Andrzej zmarkotniały ruszył przed siebie.Bezwiednie zawędrował do najbardziej ukwieconej części parku, to jest elipsy, otoczonej dookoła pergolą[10].Tutaj matka zazwyczaj siadywała na ławce, by podziwiać prawdziwy kunszt kwietnej sztuki dekoracyjnej, a on biegał wśród klombów.Potem odwiedził ogródek daliowy, ciekawą partię rododendronów, wciąż wspominając urocze chwile spędzone w parku z matką.Tak mu jakoś zrobiło się dziwnie smutno i ciężko.Matka dawno już nie żyła, a teraz ojciec wyjechał i on pozostał sam.Pogrążony w smutnych rozmyślaniach przyspieszył kroku, jakby chciał uciec od bolesnych wspomnień.Idąc aleją pod górę, tym razem nawet nie zwrócił uwagi na strzelisty kościółek, który zawsze oglądał z jednakowym zaciekawieniem.Zaraz za kościółkiem rozciągała się kotlina porosła krzewami, a za nią, jak na dłoni, widać było wśród drzew dachy domostw, kąpiące się w purpurze promieni zachodzącego słońca.Andrzej biegł teraz.Postanowił natychmiast pójść po Marka.Nie chciał być sam.Omal nie krzyknął z radości: przed furtką ujrzał przyjaciela siedzącego na tobole owiniętym kocem.- Och, już jesteś?! - zawołał uradowany.- Dawno czekasz? Miałeś przecież przyjść dopiero o dziewiątej !- Ano miałem, ale pani Mruczkowa przygazowała do nas i powiedziała, że kolacja będzie o ósmej.Poza tym mam pewien interes do ciebie, kapujesz? - odparł Marek.- A co masz w tym tobole? - zaciekawił się Andrzej.- Pościel i różne niezbędne drobiazgi - wyjaśnił Marek, zarzucając tobół na ramię.- Pani Mruczkowa mruczała, że nie potrzeba nic brać, bo wszystko przygotowała, ale kto swoje ciuchy nosi, ten się o nic nie prosi.- Chodźmy do domu.Co za interes masz do mnie? - dopytywał się Andrzej.- Wolnego, wolnego! Najpierw dla brzucha, potem dla ucha! Głodny jestem.Interes nie ucieknie.Mamy cały wieczór.Andrzej poweselał.Obecność pewnego siebie przyjaciela rozproszyła przygnębienie wywołane nagłym osamotnieniem.Weszli do domu tylnymi drzwiami.Pani Mruczkowa wyjrzała zza drzwi.- Jesteście już? To dobrze, umyjcie ręce, zaraz podaję kolację - powitała ich i natychmiast zniknęła w kuchni.Po kolacji Marek, nie tracąc czasu, przystąpił do “interesu”.- Jutro mamy odwiedzić Zawadę - zaczął dyplomatycznie.- A jakże, jutro niedziela, pójdziemy do obozu przed południem - potwierdził Andrzej.- Pewno chodzi im o tego.żółwia.- Tak przypuszczam.- Nic się na tym nie wyznaję - powiedział zakłopotany Marek.- Nie martw się, to mnie będą pytali - odparł Andrzej.- Hm, niby tak! Nie wypada jednak, żeby wódz Klubu okazał się głupszy od podwładnego.- Ach, tu cię boli? Nigdy nie interesowałeś się elektroniką!- Nie święci garnki lepią! - odparował Marek.- Raz omal moim staruszkom nie naprawiłem radia.- I cóż to stanęło ci na przeszkodzie?- Bagatela! Brak schematu.Wiesz, w pół godziny rozebrałem cały aparat.- Rozumiem, a potem nie mogłeś go złożyć - domyślił się Andrzej.- A ty potrafiłbyś bez schematu? - burknął Marek.- Poza tym zmontowałem z powrotem tego starego grata.Tylko kilka drobnych elementów pozostało w zapasie.Matka zaraz zrobiła mi awanturę.Kazała wszystko zgarnąć do pudła i odnieść do punktu naprawczego.- Nie mówiłeś mi o tym.Byłbym ci pożyczył schematu.- Nie miałem czasu.Matka jest nerwowa.Nic nie orientuje się w technice.W tym zakładzie naprawczym jeszcze ją podbuntowali.Przez trzy miesiące nie dostawałem ani grosza na swoje wydatki.- Miałeś pecha - przyznał Andrzej.- Pewno twoja mamusia musiała dużo zapłacić za naprawę?- Ani grosza! Te patałachy wmówiły w nią, że taniej będzie kupić nowy aparat.Teraz mamy fajne radio z ultrakrótkimi falami! Ojciec fundnął na raty.Czy myślisz, że matka jest mi chociaż trochę wdzięczna za pozbycie się grata?! Co tylko wezmę do ręki, zaraz wypomina przeszłość.- Więc uważasz, że skoro ojciec kupił nowy aparat, to matka powinna być ci wdzięczna za zniszczenie starego?! - oburzył się Andrzej.- Dobry jesteś! Za wyrządzenie szkody chciałbyś może otrzymać nagrodę!- Mówisz zupełnie jak mój ojciec! A czy bez praktyki można dojść do czegoś? - niepewnie powiedział Marek.- Nie zaczynaj od końca! Najpierw poznaj teorię, a potem dopiero przejdź do zajęć praktycznych.Wtedy nie narobisz szkody - odparł Andrzej.- Może i masz rację - w końcu przyznał Marek.- Teraz żałuję, że razem z tobą nie zająłem się techniką! Nie skompromitowałbym się w oczach takiego fajnego kumpla, jak Zawada [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl