[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I nie przyniesie ci nic dobrego, Clyde, jeśli zechcesz drążyć tę sprawę.- Skąd przyszedł panu do głowy po.I wtedy powiedział coś, czego najbardziej się bałem i co odebrało mi resztkę nadziei.- Znam wszystkie twoje myśli, Clyde.Ostatecznie jestem tobą.Oblizałem usta i próbowałem coś powiedzieć, cokolwiek, żeby powstrzymać go przed rozsunięciem suwaka.Cokolwiek.Z gardła wprawdzie wydobył mi się tylko ochrypły szept, ale ostatecznie się wydobył.- Tak, zauważyłem podobieństwo.Ale ja używam innej wody kolońskiej.Używam old spice'a.Jego kciuk i palec wskazujący ciągle spoczywały na suwaku, ale nie otwierał teczki.W każdym razie jeszcze nie.- Niemniej zapach ten ci się podoba - odparł z całkowitym przekonaniem.- I mógłbyś używać tej wody, gdybyś; poszedł do sklepu Rexall na rogu.Niestety nie możesz tego uczynić.Ta woda kolońska nosi nazwę Aramis i zaczną ją produkować dopiero za jakieś czterdzieści lat.- Popatrzył na swoje dziwaczne, paskudne, koszykarskie buty.- Podobnie jak moje trampki.- O czym, do diabła, pan mówisz?- Cóż, myślę, że może nawet gdzieś w tym wszystkim tkwi sam diabeł - odparł bez uśmiechu Landry.- Skąd jesteś?- Myślałem, że wiesz.Landry otworzył zamek teczki.W środku dostrzegłem prostokątne urządzenie wykonane z jakiegoś gładkiego plastiku.Miało barwę ściany korytarza na siódmym piętrze po zachodzie słońca.Nigdy czegoś podobnego w życiu nie widziałem.Urządzenie nie nosiło żadnej firmowej nazwy.Zobaczyłem jedynie coś, co mogło być numerem seryjnym: T1000.Landry wyciągnął urządzenie z teczki, kciukami otworzył zapięcia po bokach i uniósł zamontowane na zawiasach wieczko.W środku znajdowało się coś, co przypominało teleekran z filmów “Buck Rogers".- Przybyłem z przyszłości - oświadczył Landry.- Zupełnie jak w opowiadaniu z brukowego czasopisma.- Raczej z domu wariatów “Rozkoszna Kraina" - od-parłem ochryple.- Ale niezupełnie jak z brukowej science fiction - ciągnął nie zrażony moją uwagą.- Tak, niezupełnie.Nacisnął guzik z boku plastikowego pudełka.Ze środka urządzenia dobiegł cichy szum, a po nim krótki, przenikliwy pisk.Spoczywający na jego kolanach przedmiot przypominał stenograf.i przyszło mi do głowy, że nie jestem daleki od prawdy.Landry popatrzył na mnie i powiedział:- Clyde, jak twój ojciec miał na imię?Chwilę na niego spoglądałem.Siłą woli powstrzymałem się, żeby ponownie nie oblizać ust.W pokoju panował półmrok.Słońce ciągle zakrywała chmura, której, gdy wchodziłem z ulicy do budynku, na niebie nie było.W półmroku twarz Landry'ego unosiła się w powietrzu niczym stary, zwiotczały balon.- A co to ma wspólnego z ceną ogórków w Morovii? - odpowiedziałem pytaniem.- Naprawdę nie wiesz?- Oczywiście, że wiem - odparłem, ponieważ wiedziałem.Nie mogłem tylko sobie przypomnieć.Miałem to imię na końcu języka; podobnie jak numer telefonu Mavis Weld, który był.jakoś tak.BAyshore.- A imię matki?- Przestań robić ze mnie wariata!- Zatem pytanie łatwiejsze.Jakie gimnazjum ukończyłeś? Każdy prawdziwy Amerykanin pamięta nazwę szkoły, do której uczęszczał, prawda? Albo swoją pierwszą dziewczynę.Albo miasteczko, w którym wyrósł.Czy pochodzisz z San Luis Obispo?Otworzyłem usta, ale nie popłynął z nich żaden dźwięk.- Carmel?To wydawało się prawdziwe.ale po chwili znów wszystko było źle.W głowie mi wirowało.- A może z Dusty Bottom w Nowym Meksyku?- Dość tych bzdur! - krzyknąłem.- Czy wiesz? Wiesz?- Tak.Nazywało się.Pochylił się i zaklekotał klawiszami swej maszyny do stenografowania.- San Diego.Tam urodzony i wychowany.Ustawił swoją maszynę na biurku i odwrócił ją w moją stronę tak, że mogłem odczytać słowa widniejące w okienku nad klawiaturą.San Diego.Tam urodzony i wychowany.Powędrowałem wzrokiem z okienka na słowo wytłoczone na plastikowej ramce otaczającej to okienko.- Co to takiego Toshiba? - zapytałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]