[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskakuje i w przypływie gwałtownej złości popycha ją, natychmiast żałując swego czynu.Kobieta pada na wznak, nieporadnie i już niepotrzebnie osłaniając się chudymi ramionami.- Dlaczego to zrobiłeś?Mężczyzna odwraca się do bagna, do owalnej niecki, którą wtedy w ciągu kwadransa wypełniła skalna ropa, pochłaniając ostatnie okruchy jego świata.Rajska kwietna dolinka, piekielna pułapka.A właściwie.na co by mu teraz były potrzebne te szczątki?Dysonans, zgrzyt, dziura w harmonii barw, fałszywy akord w znanej melodii.To.ona! Tak, ona wreszcie przemówiła.Nie jest dzięki temu bardziej pociągająca: byle jak rozrzucone nogi, chuderlawe ciało, kołtun na głowie.Samobieżne urządzenie do rodzenia, wyposażone w ręce do chwytania pokarmu i głowę do węszenia i wypatrywania miejsca na gniazdo.Zresztą on sam zbudowany jest podobnie.Kobieta znowu mówi.Chce wiedzieć, jak to się stało, bo niczego nie, pamięta.Tak, rzeczywiście ma zmartwienie.On wie trochę więcej, no i na co mu ta wiedza?Opowiada niechętnie, wyrzucając niedorobione zdania, jakby szkoda mu było wysiłku na ich wykończenie.Mówi o gorejącym globie, nad którym unosiła się martwa bryła kapsuły orbitalnej z wysuszonym, zapadniętymi jak zapomniane nasiona mumiami sześciu mężczyzn i sześciu kobiet, o pięciuset latach władania śmierci przyczajonej w hermetycznych trumnach, o izotopowym zegarze, który dawał im szanse zmartwychwstania i powrotu aż do źródeł, do okresu rajskiej czystości, aby zacząć wszystko od nowa.Teraz pozostało ich dwoje - tamci są już tylko skamieniałymi, martwymi bryłami, pochłoniętymi wraz ze swoim pięćsetletnim schronieniem przez bagno.Raj okazał się dla nich ostateczną pułapką.- A dla nas? - pyta Kobieta siadając, skromnie przyciskając do siebie sine, małe jak pięści kolana.Lecz Mężczyzna ignoruje ją, wstaje i patrzy ponad rdzawym bagniskiem na pobliskie wzniesienia, dziwnie bliskie w zniekształcanej perspektywie.Istotnie, wokół kotła bagniska, jak okiem sięgnąć, rozpościera się, raj: niskie, zielone wzgórze, drzewa z konarami obwisłymi, ciężarem soczystych ciał owoców, cieniste baldachimy szerokolistnych krzewów, kwietne dywany łąk.Martwy raj.w którym po wzgórzach nie przekrzykują się pawie, na konarach drzew nie odpoczywają łagodne lamparty, w cieniu krzewów nie leżą antylopy, a w gąszczu łąk nie basują zastępy pszczół.Otulony wodnistymi barankami nieboskłon sączy delikatne światło, nie jest ani za ciepło, ani za zimno.Mężczyzna czuje, jak narasta w nim - co? Chęć czynu? Atawistyczny popęd przodków? Niewyżyta energia? Bunt? Krzyk duszy?O jadło nie musi się martwić.Ma jedną, jedyną Kobietę we Wszechświecie, chociaż nie pragnie jej posiąść.Nie musi zdobywać, polować, walczyć.Zamyka oczy, bo cóż można zrobić więcej?- To.nie będzie bolało.Wierz mi, tak jest lepiej.Byłeś skazany.a tak, może się uda - jej głos zadrgał, jak zawsze przy kłamstwie.Mówiła szybko u bezładnie, naciskając małą dłoń na jego przegubie.Patrzał na jej śniade, muskularne ramię, na pokrywający je delikatny, ciemny puch jak na niedostępny eksponat, umieszczony za muzealną szybą i myślał o tych wszystkich nocach, rankach i popołudniach, których nigdy nie będzie.Katty.- Cześć.Stary krętaczu, jak zwykle wymigałeś się, uszło ci na sucho pulchną twarz Martina wykrzywiał taki sam grymas uśmiechu, jaki widział kiedyś na buzi płaczącego dziecka, któremu przed nosem wywinięto młyńca kolorową grzechotką.- Matuzalemie naszych czasów, nadziejo ludzkości, nie muszę ci chyba przypominać, że natychmiast po lądowaniu masz wychylić zdrowie mojej duszy pięciowiekowym burgundem!- Wciąż żywię nadzieję, że do konfliktu nie dojdzie, lub że będzie on miał ograniczony charakter - twarz ojca była szara i zmięta, a głos zniekształcony działaniem nadmiernych dawek środków psychotropowych.- Lecz nawet, gdyby.to życie na Ziemi nie zginie, rasa ludzka przetrwała już nie takie kataklizmy.Sytuacja unormuje się i ściągną was z tej orbity już za kilka lat, i wtedy pogadamy; bo ja jeszcze długo nie mam zamiaru szykować się na.tamta stronę.Baranki obłoków płoną szkarłatem, garby wzgórz nikną pod szara warstwa mroku.Nadchodzi jeszcze jedna duszna noc, napompowana księżycowa poświata, rozdzwoniona maniackim wołaniem znikąd.Nagły, straszny w nieartykułowanym rzężeniu krzyk, swoim wizualnym echem rozpruwający spokojna toń mrocznego powietrza, purpurowym ogniem kreślący potężny łuk, zasnuwający przestrzeń pałającymi kłębami mgły, zanikający raptownie, wsiąkający w gęstwę ciemności, pozostawiający rozbiegane ognie we wnętrzu porażonych -oczu.Mężczyzna kuli się, chowa głowę między ramiona w pierwotnym odruchu trwogi.Lecz cisza, rozłomotana pulsem krwi, jest nie do zniesienia.Nagarniając pod siebie szorstki dywan traw, napinając mięśnie rak i nóg, odważa się spojrzeć.Wokół rozciąga się raj, przykryty kołderką wczesnego zmierzchu.Tylko dalej, za kępa drzew, tańczą fauny, skaczą cienie.ludzkie cienie.To ani, to wszystko przez nich!Kimkolwiek są, nie mają dobrych zamiarów.Pojawili się równocześnie z eksplozja, a najpewniej oni sami ją spowodowali.Pierwsi użyli broni, lecz, jak widać, zupełnie nie potrafią się nią posługiwać.Są prymitywni - odprawiają rytualny taniec wojenny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl