[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I jakiż jest cel robienia teraz inwentarza?- Taki cel, drogi kapitanie, że chciałbym, aby pan sobie uświa­domił zakres moich obowiązków i odpowiedzialności na pokładzie tego statku.Nie odpowiada mi być Iskrzycielem, co sugeruje chłop­czyka wkręcającego żarówki i sprawdzającego bezpieczniki.Ogilvy oferował najłaskawszy ze swoich uśmiechów.- Doskonale się wobec tego składa, że uświadomił mi pan zakres swojej od­powiedzialności.Wynika z tego, że jest pan właściwym oficerem, którego powinienem zawiadomić, iż w momencie zbliżania się potęż­nego sztormu zawiodły elektroniczne czujniki ciśnienia kadłubowego.Głównemu elektrykowi opadła szczęka.- Wszystkie?- Co do jednego!- Kiedy to się stało? - Przez głowę przelatywały mu układy i schematy obwodów.Tam gdzie wyobraźnia Ogilvy'ego przywoływała stalowe blachy i inne elementy, z których powstaje kadłub, zbiorniki, pokłady, tam główny elektryk widział kilometry miedzianego drutu i kabli koncentrycznych łączących tysiące komponentów różnych systemów elektronicznych i elektrycznych, bez których statek byłby dryfującą skorupą.Ogilvy chrząknął z rozbawieniem.- Niech pan nie będzie taki smutny, Iskrzycielu.To nie takie znów ważne.- Nieważne? - spytał z niedowierzaniem.- Bez tych czujników nie będzie pan znał skutków naporu morza na dziób.Dziób jest około czterystu pięćdziesięciu metrów od mostka!Ogilvy przestał się uśmiechać.- Spędziłem na morzu pięćdziesiąt lat, drogi panie.Długo przedtem, nim wynaleziono radar, a o czuj­nikach ciśnienia nikt w ogóle nie myślał.Znam dobrze skutek, każdy skutek ciśnienia morza na dziób, szanowny panie.- Natychmiast zabierzemy się do reperacji.- A poza tym wiem, że trzeba przystępować ze szczyptą soli do elektronicznych cudeniek operujących w słonym powietrzu.To nie są warunki laboratoryjne.To jest ocean.W ciągu minionych piętnastu lat elektryk słyszał to już wiele razy.Miał na to swoją formułkę: - Elektronika to jedynie sposób na skurczenie oceanu.- Najlepszym środkiem na skurczenie oceanu są większe statki - odciął się kapitan Ogilvy.Główny elektryk natychmiast zjechał windą piętnaście pięter do swej komory kontrolnej - była to olbrzymia klimatyzowana kabina, dźwiękoszczelna, porażona, jak i cały statek, wibracją podłogi po­chodzącą z maszynowni.Drudzy i trzeci oficerowie siedzieli przy stołach ze skomputeryzowanymi aparaturami do kontroli funkcjonowa­nia poszczególnych zespołów i systemów.Wszyscy wpatrywali się w ekrany monitorów i pomiarowych oscyloskopów.- Dlaczego mnie nie wezwaliście? - zapytał, przebiegając oczami po komputerowych odczytach.- Nie mogliśmy pana znaleźć.- Ale już wiemy, co się stało.W ostatniej sekundzie powstrzymał się przed gniewną ripostą.Załoga Lewiatana stanowiła zamknięte środowisko.Dali mu teraz do zrozumienia, że mało mają zaufania do kogoś obcego.- Więc co się stało?- Telemetria.Radioprzekaźniki nie funkcjonują.- Cholera! - odparł główny elektryk.Czujniki elektroniczne, umieszczone na wybranych blachach kad­łuba, mierzyły siłę uderzenia fali.Z głębin statku informacja szła kablem koncentrycznym do mikrofalowego nadajnika na przednim pokładzie, skąd wędrowała do odbiornika w kabinie nawigacyjnej.Była to awaria zdarzająca się raz na milion.Fakt, że nadajnik działał, wysyłając falę nośną, dowodził, iż uszkodzenie znajdowało się naj­prawdopodobniej w gęstwinie kabli i styków uszczelnionej skrzynki zbiorczej, gdzie zbiegały się przewody ze wszystkich czujników.Skrzynka znajdowała się trzydzieści metrów pod pokładem na samym dnie zbiornika ropy.- Już mamy ochotników do zejścia na dół.- Sam zejdę - powiedział główny elektryk.- Proszę wpom­pować powietrze do przednich zbiorników.Potrzebna mi będzie maska tlenowa i radiołącze z pokładem.Włożył kombinezon, nieprzemakalny płaszcz i gumowce oraz gumowe nakrycie głowy.Wyjechał na pokład, wdrapał się na żelazny pomost przeciwpożarowy i ruszył w kierunku dzioba spryskiwanego fontannami wody.Bardzo chętnie posłałby na dół któregoś z młodszych oficerów, którzy zgłosili się na ochotnika, ale ich nie znał, reperacja zaś musiała być wykonana dobrze.Jeśliby system zawiódł raz jeszcze w czasie powrotnej drogi z pełnymi zbiornikami, to reperacja byłaby możliwa dopiero w Europie po wyładowaniu ropy, ponieważ Lewiatan, w od­różnieniu od frachtowców, nie miał w kadłubie tuneli pozwalających na swobodny dostęp.Jedyną drogą dotarcia do skrzynki, w której znajdowały się łączenia kabli czujnikowych, była drabinka w głąb ponurej ciszy zbiorników ropy.Im bliżej dzioba, tym większe fontanny wody spływały na głowę, bijąc z góry niby słony deszcz.Wznoszenie się i opadanie było też dotkliwsze, Lewiatan bowiem szykując się do kolejnej fazy - tarano­wania następnej fali - obracał się jakby na osi przechodzącej przez rufę.Ekipa pokładowa w żółtych sztormówkach czekała już na elektryków, skupiona wokół włazu, tuż za przednią grodzią.Główny elektryk spojrzał w dół na stalową drabinkę znikającą w czarnej otchłani statku i z tęsknotą pomyślał o pracy za biurkiem w elektronicznym koncernie.Podnoszenie się i opadanie dzioba bardzo utrudni utrzymanie się na drabince.Zdjął gumowy kapelusz i nieprze­makalny płaszcz, założył na ramiona plecak z narzędziami i częściami zapasowymi, wziął od bosmana twardy kask z wbudowanym radiotelefonem i górniczą latarką z przodu.W otworze kołysała się maska tlenowa, która miała być opuszczana wraz z nim na wypadek, gdyby trafił na kieszeń gazu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl