[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Talamasca nigdy nie wyraziłaby na to zgody.I nigdy nie wybaczyłaby, gdybym zrobił to na własną rękę.Ostatniej nocy, gdy zakończyłem szkic podsumowania, śnił mi się Stuart Townsend.Spotkałem go tylko raz.Byłem wówczas małym chłopcem.We śnie rozmawiał ze mną kilka godzin.Siedzieliśmy w moim pokoju.Jednak po przebudzeniu pamiętałem tylko jego ostatnie słowa.– Rozumiesz, co do ciebie mówię? Wszystko zostało zaplanowane!Okropnie martwił się o mnie.– Nie rozumiem! – odpowiedziałem głośno, budząc się nagle na dźwięk własnych słów.Ze zdumieniem stwierdziłem, że pokój jest pusty, śniłem, a Stuarta nie ma ze mną.Nie rozumiem.To prawda.Nie wiem, dlaczego Cortland próbował mnie zabić.Nie wiem, dlaczego człowiek jego pokroju miałby się posunąć do tak ohydnego czynu.Nie wiem, co naprawdę przydarzyło się Stuartowi.Nie wiem nawet, dlaczego Stella tak rozpaczliwie pragnęła, aby zabrał ją Arthur Langtry.Nie wiem, co Carlotta zrobiła Ancie, czy Cortland był czy nie ojcem Stelli, Anthy i dziecka Deirdre.Nie rozumiem!Jestem pewien jednej rzeczy.Któregoś dnia, bez względu na to, co przyrzekła Ellie Mayfair, Rowan Mayfair wróci do Nowego Orleanu, a gdy już tam się pojawi, zażąda odpowiedzi na wiele pytań.A obawiam się, że jestem jedyny („my w Talamasce jesteśmy jedyni”), który może mieć nadzieję odtworzenia dla niej tej smutnej historii.Aaron LightnerTalamascaLondyn15 stycznia 19895Ciągnął się i ciągnął bez końca, egzotyczny, w swej obcości podobny do snu, rytuał z innego kraju, osobliwy i niezwykle piękny.Wszyscy rozmyli się w ciepłym powietrzu podążając do karawany limuzyn, którymi odjechali wąskimi, zatłoczonymi uliczkami bez drzew.Długie lśniące samochody zatrzymywały się jeden po drugim przed wysokim, zbudowanym z cegły kościołem Wniebowstąpienia Najświętszej Marii.Parkowały obojętne wobec zdewastowanych budynków szkolnych z wybitymi szybami i chwastami wyrastającymi dumnie z każdej szczeliny czy pęknięcia.Carlotta stała na schodach kościoła.Wysoka, wyprostowana.Chuda, pomarszczona dłoń spoczywała na lśniącej drewnianej rączce laski.Za nią widać było przystojnego mężczyznę o białych włosach i niebieskich oczach.Nie mógł być dużo starszy od Michaela.Stara kobieta odprawiła go krótkim gestem, po czym znów bezgłośnie przywołała Rowan, nakazując, aby dziewczyna podążyła za nią.Starszy mężczyzna odsunął się na bok w stronę młodego Pierce’a.Przedtem na krótko dotknął dłoni Rowan.Było coś ukradkowego w sposobie, w jaki wyszeptał imię i nazwisko: „Ryan Mayfair” zerkając z lękiem na starą kobietę.Rowan zrozumiała, że ów mężczyzna jest ojcem młodego Pierce’a.Wszyscy weszli do rozległej nawy podążając za marami.Kroki odbijały się głośno pod gotyckimi hakami.Światło rozjaśniało wspaniałe witraże i precyzyjnie pomalowane figury świętych.Rzadko, nawet w Europie, widywała taką elegancję i majestat.Wróciły do niej słowa Michaela o starej parafii z jego dzieciństwa, o zatłoczonych kościołach wielkich jak katedry.Czy mówił o tym miejscu?Musiało się tu zebrać chyba z tysiąc osób.Dzieci płakały zawodząc, matki je uciszały.W rozległej pustce słowa księdza brzmiały jak pieśń.Stara, sztywno siedząca kobieta, która zajmowała miejsce obok Rowan, nie odezwała się do niej ani słowem.W zniszczonych, kruchych z pozoru dłoniach trzymała z zadziwiającą siłą ciężką księgę pełną jaskrawych i niesamowitych obrazów świętych.Białe, grube i gęste włosy ściągnięte w węzeł na karku ściśle przylegały do małej głowy przykrytej czarnym filcowym kapelusikiem.Aaron Lightner pozostał gdzieś z tyłu w cieniu, chociaż Rowan wolałaby, żeby stał obok niej.W drugim rzędzie ławek łkała cicho Beatrice Mayfair.Z drugiej strony u boku Rowan siedział Pierce.Skrzyżował ramiona i wpatrywał się sennie w figury na ołtarzu, w namalowane wysoko na suficie anioły.Wydawało się, że wpadł w trans, chociaż raz odwrócił się ku Rowan i utkwił w niej skupione, ostre spojrzenie.Setkami podnosili się, by przystąpić do komunii świętej.Starzy, młodzi, dzieci.Carlotta nie przyjęła pomocy.Wstała i samodzielnie podeszła do ołtarza i wróciła.Gumowa podkładka laski stukała głucho.Usiadła w ławce, pochyliła głowę i pogrążyła się w modlitwie.Była tak chuda, że jej czarna sukienka wydawała się pusta, jakby wisiała na wieszaku, nie ukazując zarysu okrytego nią ciała.Nogi wyglądały jak patyki w grubych, sznurowanych trzewikach.Zapach różanego kadzidła rozszedł się ze srebrnej kadzielnicy, gdy ksiądz okrążył trumnę.W końcu procesja ruszyła do karawany limuzyn stojących na ulicy, na której nie rosło ani jedno drzewo.Tuziny małych czarnych dzieci (niektóre boso, inne bez koszulek) przyglądały się im z popękanych chodników przed zdewastowanym, opuszczonym gimnazjum.Stały tam czarne kobiety ze skrzyżowanymi nagimi ramionami, rzucając na żałobników gniewne spojrzenia.Czy to jest Ameryka?Karawana sunęła zderzak w zderzak przez głęboki cień Dzielnicy Ogrodów.Dziesiątki osób szły po obu stronach ulicy.Dzieci wybiegały naprzód.Wszyscy przemierzali ciemnozielony cień.Ogrodzony murem cmentarz był prawdziwym miastem grobowców o spadzistych dachach.Wiele z nich miało własne ogródki, w których wygracowane ścieżki obiegały przechylającą się kryptę, czy pomnik strażaków poległych w innej epoce, groby dzieci z tego czy owego sierocińca lub bogaczy, którzy mieli dość czasu i pieniędzy, aby wyryto im na kamieniach wiersze.Pył wypełniał wyżłobione litery, powoli je zacierając.Ogromny grobowiec rodziny Mayfairów dookoła obrastały kwiaty.Niewysokie metalowe ogrodzenie okalało budowlę.Marmurowe urny stały w czterech rogach perystylu.W trzech nawach znajdowało się dwanaście nisz na trumny.Z jednej z nich odsunięto marmurową płytę, tak że ziała ciemnością i pustką.Czekała na trumnę Deirdre Mayfair.Mieli ją tam wsunąć jak bochenek chleba.Łagodnie przepchnięta do pierwszego szeregu Rowan stanęła obok starej kobiety.Słońce odbijało się w jej małych, okrągłych okularach w srebrnej oprawie.Patrzyła z ponurą miną na nazwisko MAYFAIR wykute wielkimi literami wewnątrz trójkąta perystylu.Rowan też spojrzała na litery.Kręciło jej się w głowie od oślepiających barw kwiatów i otaczających ją twarzy.Przyciszonym i pełnym szacunku głosem młody Pierce wyjaśnił jej, że choć jest tylko dwanaście nisz, wielu członków rodziny Mayfairów pochowano w tym grobowcu.Wskazywały na to inskrypcje na frontonie.Po pewnym czasie niszczono trumny, aby przygotować miejsce na następne.Szczątki zsypywano do krypty pod grobowcem.Rowan zachłysnęła się powietrzem.– A więc wszyscy są tutaj – wyszeptała zdumiona.– Dokładnie ze sobą wymieszani.– Nie! Wszyscy są w piekle albo w niebie – odezwała się Carlotta Mayfair głosem ostrym, nie zdradzającym podeszłego wieku podobnie jak jej oczy.Nawet nie odwróciła głowy.Pierce się wycofał, jakby Carlotta go wystraszyła.Nagle jego twarz rozjaśnił niepokojący uśmiech.Ryan bez słowa patrzył na starą kobietę.Właśnie przyniesiono trumnę.Żałobnicy wzięli ją na ramiona.Twarze poczerwieniały z wysiłku, pot kapał z czół.Postawili ciężar na marach.Nadszedł czas na ostatnie modlitwy.Pojawił się ksiądz z kościelnym.Gorąco unieruchamiało powietrze i było nie do zniesienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]