[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce Guenhwyvar usłyszała wysilony oddech verbeega, który z wysiłkiem pokonywał każdy spadek i podejście.Olbrzymy były stworzone dla Daledrop i otwartej tundry leżącej na nim.Lecz jego ucieczka była tak sza­lona, że nie mógł zejść z Kelvin's Cairn i zejść na łatwiejszy teren doliny.Szukał krótszej drogi wierząc, że będzie to szybsza droga do bezpieczeństwa.Guenhwyvar znała teren góry nie gorzej od swego pana, wiedziała gdzie każde stworzenie góry ma swoje legowisko.Kot już wcześniej zauważył dokąd olbrzym chce się dostać.Jak owczarek, zmniejszał dzielącą go odległość i drapał boki olbrzyma, kierując go w stronę głębokiego, górskiego jeziora.Przerażony verbeeg, pewien, że śmiercionośny młot bojowy lub żądlący jatagan są niedaleko z tyłu, nie odważył się zatrzymać i podjąć walki z panterą.Rzucił się na oślep szlakiem, który mu wybrała Guenhwyvar.Po chwili Guenhwyvar oderwała się od olbrzyma i pobiegła naprzód.Gdy kot dotarł do brzegu zimnej wody, przekrzywił głowę i skoncentrował swoje wyostrzone zmysły, mając nadzie­ję odkryć coś, co mogłoby mu pomóc zakończyć dzieło.Nagle Guenhwyvar zauważyła delikatne przebłyski ruchu pod iskier­kami pierwszego światła na wodzie.Jej ostry wzrok wyróżnił długi kształt leżący śmiertelnie nieruchomo.Zadowolona z za­stawionej pułapki, Guenhwyvar wycofała się pod najbliższą półkę skalną i czekała.Olbrzym wypadł nad jeziorko dysząc ciężko, mimo strachu oparł się na chwilę o głaz.Przez chwilę wszystko wydawało się wystarczająco bezpieczne.Gdy tylko odzyskał oddech, rozejrzał się szybko dokoła w poszukiwaniu śladów pogoni, a potem znów ruszył naprzód.Była tylko jedna droga przez jeziorko, powalony pień, który sięgał środka, a wszystkie inne drogi wokół jeziorka, choć woda nie była szeroka, wiły się wokół pionowych urwisk i poszarpanych skał i obiecywały powolną wędrówkę.Verbeeg wy­próbował pień.Wydawał się mocny, więc potwór ostrożnie ruszył do przodu.Kot czekał, aż olbrzym zbliży się do środka jeziorka, a potem zaatakował ze swego ukrycia i wyskoczył na verbeega.Kot wylądował ciężko na zaskoczonym olbrzymie, uderzywszy mocno swymi łapami w piersi potwora i odskoczył z powrotem w kierunku bezpiecznego brzegu.Guenhwyvar plusnęła w lodo­watą wodę, lecz wydrapała się szybko z niebezpiecznej sadzawki.Olbrzym, wymachując przez chwilę dziko ramionami, usiłował przez chwilę utrzymać swą wątpliwą równowagę, a potem prze­wrócił się z pluskiem.Woda chlusnęła, aby go wciągnąć, więc olbrzym desperacko rzucił się w kierunku unoszącego się w po­bliżu pnia, kształt którego Guenhwyvar rozpoznała już wcześniej.Lecz gdy verbeeg sięgnął rękoma, kształt, o którym myślał, że jest pniem drzewa, eksplodował ruchem, gdy pięćdziesięciostopo­wy pyton wodny owinął się dokoła swej ofiary z oszałamiającą szybkością.Bezlitosne zwoje szybko unieruchomiły ramiona ol­brzyma przy jego bokach i zaczęły się bezlitośnie zaciskać.Guenhwyvar otrząsnęła zamarzającą wodę ze swego błyszczą­cego, czarnego futra i spojrzała znów na sadzawkę.Właśnie na­stępna długość potwornego węża zamknęła się pod brodą verbeega i wciągnęła bezsilne ciało pod powierzchnię; pantera była zadowolona, że wypełniła swoją misję.Z długim, głośnym rykiem, ogłaszającym zwycięstwo Guenhwyvar skierowała się w stronę legowiska.19Ponure wieściDrizzt szedł tunelami, omijając ciała olbrzymów i zwalniając tylko po to, aby chwycić następny kęs baraniny z dużego stołu.Przeszedł obok podpierających belek i ruszył ciemnym koryta­rzem, hamując swą niecierpliwość rozsądkiem.Jeśli olbrzymy ukryły swe skarby tam dalej, komnata zawierająca je mogła znaj­dować się za tymi ukrytymi drzwiami, mógł tam być też jakiś potwór, choć nie było prawdopodobne, aby to był jeszcze jeden olbrzym, gdyż dołączyłby do walki.Tunel był naprawdę długi, biegnący prosto na północ i Drizzt zorientował się, że porusza się teraz pod masywem Kelvin's Ca­irn.Minął już ostatnią pochodnię, lecz był szczęśliwy, że panuje ciemność.Większość swego życia spędził wędrując tunelami po­zbawionego światła podziemnego świata swego ludu, a jego duże oczy prowadziły go w absolutnej ciemności pewniej niż w rejo­nach światła.Korytarz skończył się nagle zaryglowanymi, obity­mi żelazem drzwiami, ich metalowa sztaba utrzymywana była na swym miejscu przez wielki łańcuch i kłodę.Drizzt poczuł w pewnym stopniu wyrzuty sumienia, że pozostawił Wulfgara samego.Drow miał dwie słabości; najważniejszy był dreszcz walki, lecz zaraz po nim były nie odkryte łupy jego pokonanych wrogów.Drizzt nie gonił za złotem czy klejnotami, nie troszczył się o bogactwo, z rzadka nawet zatrzymywał sobie jakiś skarb, który zdobył.To był po prostu dreszcz, jaki odczuwał widząc je po raz pierwszy, podniecenie towarzyszące przesiewaniu ich przez palce, a może możliwość odkrycia jakiegoś niewiarygodne­go przedmiotu, o którym słuch zaginął przed wiekami, a może księgi zaklęć jakiegoś starożytnego i potężnego maga.Towarzy­szące mu uczucie zniknęło, gdy tylko wyciągnął mały wytrych zza swego pasa.Nigdy nie otrzymał formalnego wykształcenia w złodziejskim rzemiośle, lecz był tak zręczny i posiadał taką koordynację ruchów, jak każdy inny mistrz złodziejski.Ze swymi czułymi palcami, pilnie nasłuchując nie miał szczególnych trud­ności z niezdarnym zamkiem; w ciągu kilku sekund został otwo­rzony.Drizzt nasłuchiwał uważnie czy zza drzwi nie dobiegnie go jakiś dźwięk.Nie usłyszawszy nic delikatnie podniósł wielką sztabę i odłożył ją na bok.Wytężywszy słuch po raz ostatni, wyciągnął jeden ze swych jataganów i wstrzymując oddech w oczekiwaniu pchnął drzwi.Wypuścił powietrze z pełnym roz­czarowania westchnieniem.Pokój za nimi jaśniał zamierającym światłem dwóch pochodni.Był mały i pusty, z wyjątkiem dużego, oprawionego w metal zwierciadła, stojącego pośrodku.Drizzt zszedł z pola widzenia lustra, doskonale świadom tego, że może ono mieć jakieś dziwne właściwości magiczne i podszedł z boku, aby zbadać je dokładniej.Miało połowę wysokości mężczyzny, lecz było podniesione do poziomu oczu przez wymyślnie wykutą, żelazną podstawkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl