[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Właśnie chciałem panią spytać, czy pani czytała artykuł Monteza o Salwadorze.Nieźle napisany.?” Potrząsnęła przecząco głową.“Byłam taka zajęta – odparła z uśmiechem.– Rezygnuję z pracy.W przyszłym miesiącu Jaime obejmuje placówkę w Urugwaju.Jako ambasador.Jest jeszcze tyle do zrobienia.”.Wstałem wypowiadając raz jeszcze formułkę z życzeniami na przyszłość i ruszyłem ku drzwiom, wyrzucając sobie własną głupotę.Gdy po raz ostatni odwróciłem się przy drzwiach, zobaczyłem w jej oczach coś, co mi dało wiele do myślenia.Jakby mówiła: “Spóźnił się pan, panie Peabody.Był pan zbyt bojaźliwy i działał zbyt powoli”.Tego wieczoru pojechałem znowu na lotnisko.I po dwu dniach powtórnie.To mi pomogło oderwać od niej myśli, ale symbolizowało powrót na wydeptaną ścieżkę.Tak, drogi Calderonie.Ty byś działał szybko.I nie byłbyś bojaźliwy.Słyszę odgłosy za drzwiami i stąpanie.Jego buty.Ma swoisty zawadiacki sposób chodzenia, który wydaje mi się prawie komiczny.Gdy słyszę obracający się w zamku klucz, wstaję.Powiedział mi, że przyjdzie za dwa dni.Co on tutaj robi tak wcześnie rano? Drzwi się otwierają.Słyszę, jak Calderon siada za biurkiem.W wiaderku jest jeszcze trochę wody.Spryskuję twarz i wychodzę.Ma dziś inną twarz.Czegoś w niej brakuje.Oczy nie są tak czujne jak zwykle.Jakby patrzyły do wnętrza, a nie na zewnętrzny świat.– Zapowiedział pan wizytę dopiero za dwa dni.Wzrusza tylko ramionami i w milczeniu mi się przygląda.– I po co tak wcześnie? Ledwo świta.– Nie mogłem spać.Pańskie łóżko jest zbyt miękkie.– Poprzednim razem powiedział pan, że jest bardzo wygodne.Jeśli pan chce, mogę się z panem zamienić na ten siennik.Nie uśmiecha się.Palcami bębni po blacie biurka.Spojrzenie kieruje na wypalone w biurku dziury.Widać, że jest czymś poważnie przejęty i przez chwilę myślę, że zmieniła się nagle ogólna sytuacja,że bliska jest chwila wolności.Tymczasem on zaskakuje mnie pytaniem:– Peabody, czy był pan kiedykolwiek zazdrosny?– Zazdrosny?Podnosi głowę, patrzy z wyzwaniem w oczach.– Tak, zazdrosny.– Oczywiście, że byłem.Czy chodzi panu o zazdrość o kobietę?– Tak.– Bywałem.– Często?Zastanawiam się.Boże, jak to było dawno.– Parę razy.– Dlaczego?Nie mogę powstrzymać się od śmiechu.Gdyby mi ktokolwiek inny zadał takie pytanie, to uznałbym je za idiotyczne.On mu jednak nadaje rangę wielkiej wagi.Więc odpowiadam:– Zazdrość leży w naturze ludzkiej.U niektórych jest to nawet poważna choroba.Inni odczuwają ją w mniejszym stopniu.Są też tacy, którzy nigdy nie odczuwają zazdrości.Ale dlaczego pan o to pyta? Jest pan o kogoś zazdrosny?Pomija moje pytanie i jeszcze szybciej bębni palcami.– Kiedy był pan zazdrosny po raz pierwszy?– Słuchaj no, Calderon, to jest głupie pytanie.Patrzy mi w oczy.– Bardzo proszę.proszę mi odpowiedzieć!Powiedział to głosem przyciszonym, jakby zbolałym.Jeszcze nigdy go takim nie widziałem i nie słyszałem.Coś go dręczy.Jestem zaskoczony, że znowu odzywa się we mnie ojcowski instynkt.Oto mamy domowego geniusza, który potyka się właściwie o drobnostkę – nie rozumie, co to jest zazdrość.Lub czym nie jest.Sięgam w głębię własnych wspomnień i ze zdziwieniem odnajduję w nich jej wyraźny portret.– Miałem piętnaście lat.Ona także.Parokrotnie umawialiśmy się na randki.Byliśmy oboje w gimnazjum.Ale ona zaczęła umawiać się ze szkolną gwiazdą futbolu.Ten chłopak miał siedemnaście lat.Rzuciła mnie.– Kochał ją pan?– Ależ skąd! Chociaż wówczas wydawało mi się, że tak.– Wydawało się panu? – Jest wyraźnie zdziwiony.– Co to znaczy, że się wydawało? Człowiek albo jest, albo nie jest zakochany.I wie o tym.– Wcale nie.Ja na przykład trzykrotnie myślałem, że jestem zakochany, nim wydarzyło się to naprawdę.Zdawało mi się przedtem, że jestem.Dopiero w tym ostatnim wypadku zrozumiałem, co to słowo właściwie oznacza.– Kiedy spotkał pan Amparo?– Tak.Przestaje bębnić palcami, podnosi rękę, przeczesuje sobie włosy, które już nie sprawiają wrażenia wypracowanego bezładu.Teraz są po prostu rozczochrane.– Ja tego nie rozumiem, Peabody.Nie był pan autentycznie zakochany w tej pierwszej dziewczynie, a odczuwał zazdrość? Przecież to nielogiczne.Uśmiecham się.– Logika, miłość, zazdrość.One nie tworzą zamkniętego trójkąta.Mam wrażenie, że pomagam dziecku układać łamigłówkę, chociaż Bóg mi świadkiem, że nie jestem specjalistą od jakichkolwiek łamigłówek.– Z tą piętnastolatką pan spał?– Nie.Inna była wówczas moralność, panowały inne obyczaje.– Ale z następnymi tak?– Tak.Ale niech się panu nie zdaje, Calderon, że zazdrość o czyjeś uczucie musi mieć konotacje seksualne.Owszem, występuje czynnik pożądania czegoś na własność.Z kolei nie należy mieszać zazdrości o kobietę z ludzką zawiścią.Calderon bezradnie potrząsa głową.Znowu patrzy w siebie.W zamyśleniu drapie się po nosie i powiada: – Wiem, że nie lubi pan o tym mówić, ale jak długo znał pan Amparo, nim uświadomił pan sobie, że to jest ta prawdziwa miłość.Kiedy nastąpiła ta rewelacja? Niech pan nie myśli, że to sarkazm.Pytam poważnie.Jestem zaskoczony nie pytaniem, ale uświadomieniem sobie, że mogę o niej spokojnie myśleć i mówić.– Mniej więcej po miesiącu.Z początku zachwyciła mnie jej uroda i ujął sposób bycia.Po kilku wspólnie spędzonych wieczorach zacząłem dostrzegać jej charakter.I wtedy to się stało.– Nagle?Myślami powracam do tego dnia.Dziewiętnastego czerwca 1958 roku.– Siedzieliśmy w małym barze w bocznej uliczce od El Prado [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl