[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ile razy zachodziła między nimi sprzeczka, ten51drugi miał zupełną słuszność i z łatwością obalał wszystkie wymówki lenistwa.Poznałem, żebył to głos sumienia, głos prawdy i zawsze w końcu szedłem za jego radą.I teraz, zabrawszy łuk i strzały, nie ociągając się dłużej, poszedłem do lasu z głową nabitągarncarstwem.Ma się rozumieć, że przed odejściem naznosiłem na ogień dużo drzewa, a kozy zamkną-łem w stajence.XXIZastrzelenie kozy.Sól.Pieczeń.Próby garncarstwa.Różnetrudności.Piec garncarski.Nieudana robota.Odkrycie polewy.Rosół.Chcąc zastrzelić kozę, należało zapuścić się w stronę, gdziem je pierwszy raz widział.Przebiegłszy część lasu, wydostałem się na równinę, poza którą ciągnęły się skaliste wzgórza.Tam skierowałem moje kroki, ale parę godzin przeszło na błąkaniu się między urwiskami, anie pokazała się ani jedna koza.Gdybym miał psa, wszystko poszłoby pomyślniej, ale tak,samemu trzeba było być gończym.Znużony próżnym szukaniem i zmęczony chodzeniem, usiadłem w cieniu skały wypocząć.Po niejakiej chwilce spostrzegam parę kóz na szczycie przeciwległego urwiska.Nie śmiejącwyjść z mojej kryjówki, aby mnie nie dojrzały, zacząłem wabić je ku sobie bekiem.Wkrótcekozy posłyszały ten głos zdradziecki, zaczęły wokoło się oglądać, nareszcie zbiegły ze skały.Ukryty wśród krzaków, czekałem, aż przyjdą bliżej, od czasu do czasu becząc.Jakoż nie za-wiodła mnie nadzieja.Kozy, odpowiadając mi, biegły ku miejscu, gdzie stałem, a gdy się jed-na zbliżyła na trzydzieści kroków, przeszyłem ją strzałą.Dwie inne, nie wiedząc, co się z ichtowarzyszką stało, obwąchiwały ją przez chwilę, a potem oddaliły się, becząc.Zabrawszy zdobycz, ruszyłem ku domowi.Po drodze skierowałem się ku brzegowi mor-skiemu, aby z tuzin ostryg uzbierać.Kiedym, złożywszy kozę, zbiegł w parów, prowadzącyku wodzie, naraz ujrzałem u brzegu coś błyszczącego.Nachylam się, odrywam lśniący ka-mień i poznaję sól.Zdaje mi się, że znalezienie najbogatszej kopalni złota nie sprawiłoby mitakiej radości, jak ta wyborna przyprawa, bez której tyle miesięcy musiałem się obchodzić.Snadz z morskiej wody osadziła się sól w parowie.Zabrawszy kawał soli i zapamiętawszy dobrze miejsce, gdzie się znajdowała, zawróciłemdo domu, obciążony podwójnym łupem.I znowu w duszy uczułem głęboką wdzięczność kułaskawemu Stwórcy, który mi nowe dobrodziejstwo wyświadczył.Za powrotem do domu pobiegłem zaraz ku ognisku.Płomienie wprawdzie już zgasły, aleza to zarzewia było niemało, z którego natychmiast rozdmuchałem ogień.Na wieczerzę upie-kłem kawał koziny.Przyprawiona solą, smakowała mi wybornie.Mając teraz mięso i sól, mogłem sobie ugotować rosołu, brakowało do tego małej tylkorzeczy, to jest garnka.Raz tylko w życiu byłem u garncarza.Widziałem, jak kładł glinę na jakimś kółku, któreobracało się poziomo na stoliku, ruszał po tym nogą, a pod palcami formowały mu się garnkii miski.To jednak nie mogło mnie wiele nauczyć.Jedną tylko rzeczą, z jakiej skorzystałem podczas mej bytności, była wiadomość, że im le-piej ugniecie się glinę, tym łatwiej formować z niej naczynia.52Na drugi więc dzień nakopałem sporo gliny, a umieściwszy ją w wielkiej żółwiej skorupiei nalawszy wody, zacząłem deptać.Po paru godzinach zdawało mi się, że już jest doskonalewyrobiona i postanowiłem wziąć się do formowania garnków.Murarstwo, ciesiołka, krawiectwo i wszystkie rzemiosła, których dotąd próbowałem, byłyigraszką, zabawką dziecinną w porównaniu do garncarstwa.Gdyby kto z boku przypatrywał się wszystkim niezgrabnym karykaturom garnków, na-śmiałby się ze mnie, a może i pożałował.Ułożywszy na kamieniu dno garnka z gliny, potem dookoła lepiłem ściany.Nie udawałomi się zupełnie.Jakieś koślawe szkaradzieństwa wychodziły z rąk moich.Nieraz ciężar glinypsuł gotowe już naczynie, czasami ucho nazbyt ciężkie wyrywało bok cały nie mogłem so-bie w żaden sposób poradzić.Nareszcie ulepiłem coś, mającego podobieństwo do garnków.Wiadomo mi było, że garncarze roboty swe naprzód suszą na słońcu.Otóż przenosząc owenaczynia na miejsce, gdzie schnąć miały, potłukłem je na drobne kawałki i trzeba byłowszystko od początku zaczynać.Innym razem znowu popękały od nagłej spiekoty słonecznej,trzeba więc było suszyć je wprzód w cieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]