[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbyszko jednak nie padał, gdyż mając w nogach siłę ogromną i rozstawiając je szeroko, mógł utrzymaćna każdej cały ciężar ciała i rozmachu.Rotgier zauważył to natychmiast i widzowie mylili się, przypuszczając, że lekceważy przeciwnika.Owszem, po pierwszych uderzeniach, gdy pomimo całej umiejętności cofania tarczy ręka prawiezdrętwiała mu pod nią, zrozumiał, że czeka go z tym młodziankiem ciężki trud i że jeśli go nie zwalidobrym pomysłem, to walka może być długą i niebezpieczną.Liczył, że po cięciu w próżnię Zbyszkomnie na śnieg, a gdy to się nie stało, począł się wprost niepokoić.Spod stalowego okapu widziałzaciśnięte nozdrza i usta przeciwnika, a chwilami błyszczące oczy, i mówił sobie, że zapalczywośćpowinna go unieść, że się zapamięta, straci głowę i w zaślepieniu więcej będzie myślał o zadawaniurazów niż obronie.Ale pomylił się i w tym.Zbyszko nie umiał uchylać się od ciosów półobrotem, ale niezapomniał o tarczy i wznosząc topór, nie odsłaniał się więcej, niż należało.Widocznie uwaga jegozdwoiła się, a poznawszy doświadczenie i sprawność przeciwnika, nie tylko się nie zapamiętał, aleskupił się w sobie, stał się ostrożniejszym i w uderzeniach jego coraz straszniejszych był jakiś rozmysł,na który nie gorąca, ale tylko zimna zawziętość zdobyć się może.Rotgier, który niemało wojen odbył i niemało staczał bitew bądz kupą, bądz w pojedynkę, wiedział zdoświadczenia, że bywają ludzie jako ptaki drapieżne stworzeni do walki i szczególnie obdarowani przeznaturę, którzy jakby odgadują to wszystko, do czego inni dochodzą przez całe lata ćwiczeń, i wrazpomiarkował, że ma z jednym z takich do czynienia.Od pierwszych uderzeń zrozumiał, że w tymmłodziku jest coś takiego, co jest w jastrzębiu, który w przeciwniku widzi jedynie łup swój i nie myśli oniczym więcej, tylko aby go dosięgnąć szponami.Pomimo swej siły spostrzegł się również, że niedorównywa w niej Zbyszkowi i że jeśli wyczerpie się przedtem, niż zdoła zadać cios stanowczy, towalka z tym strasznym, choć mniej doświadczonym wyrostkiem może się stać dla niego zgubną.Pomyślawszy to, postanowił walczyć z najmniejszym możliwie wysiłkiem, przyciągnął ku sobie tarczę,ni zbyt następował, ni zbyt się cofał, ograniczył ruchy, zebrał całą moc duszy i ramienia na jeden ciosstanowczy i czekał pory.Okrutna walka przeciągała się dłużej nad zwykłą miarę.Na krużgankach zaległa cisza śmiertelna.Słychać było tylko czasem dzwiękliwe, a czasem głuche uderzenie ostrzy i obuchów o tarcze.Iksięstwu, i rycerzom, i dwórkom nieobce były podobne widowiska, a jednakże jakieś uczucie podobnedo przerażenia ścisnęło jakby kleszczami wszystkie serca.Rozumiano, że tu nie chodzi o wykazaniesiły, sprawności, męstwa i że większa jest w tej walce zaciekłość, większa rozpacz, większa i bardziejnieubłagana zawziętość, głębsza zemsta.Z jednej strony: straszne krzywdy, miłość i żal bez dna, zdrugiej: cześć całego Zakonu i głęboka nienawiść szły na tym pobojowisku na sąd Boży.Tymczasem pojaśniał nieco zimowy, blady ranek, przetarła się szara opona mgły i promień słońcarozświecił błękitny pancerz Krzyżaka i srebrnawą mediolańską zbroję Zbyszka.W kaplicy zadzwonionona tercję, a razem z odgłosem dzwonu całe stada kawek zerwały się z dachów zamkowych, łopocącskrzydłami i kracząc zgiełkliwie jakby z radości na widok krwi i tego trupa, który leżał już nieruchomona śniegu.Rotgier rzucił na niego w czasie walki raz i drugi oczyma i nagle uczuł się ogromniesamotnym.Wszystkie oczy, które na niego patrzyły, były to oczy wrogów.Wszystkie modły, życzenia iciche wota, które czyniły niewiasty, były po stronie Zbyszka.Prócz tego, jakkolwiek Krzyżak byłzupełnie pewien, że giermek Zbyszków nie rzuci się na niego z tyłu i nie sięgnie go zdradliwie, jednakżeobecność i bliskość tej groznej postaci przejmowała go takim mimowolnym niepokojem, jakimprzejmuje ludzi widok wilka, niedzwiedzia lub bawołu, od którego nie przedziela ich krata.I nie mógłsię temu uczuciu obronić, tym bardziej że Czech, chcąc śledzić przebieg walki, poruszał się i zmieniałmiejsce, zachodząc walczącym to z boku, to z tyłu, to od czoła - pochylając przy tym głowę iprzypatrując się mu złowrogo przez szpary w żelaznej przyłbicy hełmu, a czasem podnosząc nieco,jakby mimo woli, zakrwawione ostrze.Zmęczenie poczęło wreszcie Krzyżaka ogarniać.Raz po razu zadał dwa ciosy krótkie, ale straszne,kierując je na prawe ramię Zbyszka, ten jednakże odepchnął je tarczą z taką siłą, że toporzyskozachwiało się w dłoni Rotgiera, sam zaś musiał się cofnąć nagle, aby nie upaść.I od tej pory cofał sięciągle.Wyczerpywały się zresztą nie tylko jego siły, ale zimna krew i cierpliwość.Z piersi widzów nawidok jego cofania się wyrwało się kilka okrzyków jakby tryumfu, które wzbudziły w nim złość irozpacz.Uderzenia toporów stały się coraz gęstsze.Pot zlewał czoła obu walczących, a przez zwartezęby dobywał im się z piersi chrapliwy oddech.Patrzący przestali zachowywać się spokojnie i co chwilateraz odzywały się wołania to męskie, to niewieście: "Bij! W niego!.Sąd Boży! Kara Boża! Bóg cipomagaj!" Książę skinął kilka razy dłonią, by je uciszyć, ale nie mógł ich powstrzymać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]