[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdrady wewnątrz zdrad, a wszystkie zmierzające ku jednemu punktowi w czasie i przestrzeni, aby osiągnąć zamierzony cel.W jej mózgu pulsowała krew, gęsta i ciężka.Może to nieprawda, pocieszyła się wreszcie.Spytam go i to wła­śnie odpowie.Po prostu przesłuchał mnie we śnie.Betański plan za­skoczył ich całkowicie, a ja jestem bohaterką, która ocaliła Escobar.On zaś to prosty żołnierz wykonujący swoją pracę.Przekręciła się na bok, spoglądając w ciemność.A świnie mają skrzydła i jutro na jednej z nich polecę do domu.Przybycie Illyana wytrąciło ją z zamyślenia.Porucznik odprowa­dził ją do więzienia.Cordelia zauważyła, że panująca tam atmosfera uległa sporej zmianie.Strażnicy nie patrzyli już na nią, jak kiedyś.W istocie starali się unikać jej wzrokiem.Więźniów nadal traktowano su­rowo i bezosobowo, ale łagodniej, znacznie łagodniej.Cordelia roz­poznała jedną twarz; strażnik, który odprowadził ją do kwatery Vorrutyera, ten, który okazał jej litość, obecnie dowodził pozostałymi; na jego kołnierzu dostrzegła pospiesznie, nieco krzywo przylepioną parę nowych czerwonych naszywek, oznaczających porucznika.Idąc do więzienia raz jeszcze włożyła na siebie strój Vorrutyera.Tym ra­zem pozwolono jej przebrać się w pomarańczową piżamę na osob­ności.Następnie została odeskortowana do właściwej celi.W pomieszczeniu przebywała jeszcze jedna więźniarka, młoda Escobarka niezwykłej urody, która leżała na koi wpatrując się w su­fit.W ogóle nie zareagowała na przybycie Cordelii, nie odpowiedzia­ła też na jej powitanie.Po pewnym czasie w celi zjawiła się grupka barrayarskich lekarzy i zabrała ją ze sobą.Dziewczyna poszła za nimi bez słowa, jednakże w drzwiach zaczęła się szamotać.Na dany przez lekarza znak pielęgniarz zaaplikował jej środek uspokajający.Corde­lii ampułka z lekiem wydała się znajoma.Po chwili sanitariusze wy­nieśli nieprzytomną na zewnątrz.Lekarz, który sądząc po jego wieku i stopniu mógł być głównym chirurgiem statku pozostał jeszcze chwilę, aby opatrzyć żebra Cordelii.Po tym incydencie została sama.Jedynie racje żywnościowe pozwalały jej oszacować upływ czasu, zaś zmiana natężenia dochodzących z oddali dźwięków i różnice w wibracji w ścianach wokół niej dawały pewne pojęcie o tym, co dzieje się na zewnątrz.Jakieś osiem racji później, kiedy Cordelia leżała na swej koi znu­dzona i przygnębiona, światła przygasły.Po sekundzie rozbłysły na nowo, lecz niemal natychmiast znów pociemniały.- Auu - mruknęła czując, jak wywraca się w niej żołądek, zaczęła unosić się w górę.Mocno chwyciła krawędź łóżka.W chwilę później jej przezorność została wynagrodzona, kiedy ciążenie powróciło i z siłą co najmniej trzech g miotnęło nią w materac.Światła ponownie za­mrugały i raz jeszcze zapanowała nieważkość.- Atak plazmowy - mruknęła do siebie Cordelia.- Osłony muszą być przeciążone.Statkiem wstrząsnęło gwałtowne uderzenie i Cordelia została wyrzucona z łóżka na środek celi, gdzie zawisła w absolutnej ciem­ności, nieważkości i ciszy.Bezpośrednie trafienie! Odbiła się od dal­szej ściany, desperacko usiłując znaleźć jakikolwiek uchwyt i boleśnie uderzając łokciem w - ścianę? Podłogę, sufit? Obróciła się w powie­trzu krzycząc głośno.To sprzymierzeńcy, pomyślała w ataku histerii.Zginę z rąk sprzymierzeńców.Idealny koniec mojej kariery militar­nej.Zacisnęła zęby, nasłuchując w skupieniu.Zbyt wielka cisza.Czyżby stracili powietrze? Przez umysł Corde­lii przemknęła paskudna wizja jej samej jako jedynej żywej istoty na statku, uwięzionej w czarnej dziurze i skazanej na bezradne szybo­wanie, póki brak tlenu bądź spadek temperatury nie zakończą wreszcie jej życia.Cela stanie się jej trumną, którą być może w kilka mie­sięcy później otworzą ekipy sprzątające.Po chwili obraz ten zniknął, zastąpiony jeszcze straszniejszą wizją; a może główny cios padł na mostek, centrum nerwowe statku, gdzie z pewnością przebywał Vorkosigan i na którym bez wątpienia Escobarczycy skupili swój ogień? Czy został rozerwany przez latające odłamki, błyskawicznie zamarzł w próżni, spłonął w ogniu łuku plazmowego, może zginął zmiażdżony pomiędzy strzaskanymi pokładami?W końcu palce Cordelii natrafiły na gładką powierzchnię i za­częły szukać uchwytu.Była w rogu pomieszczenia; doskonale.Przy­cupnęła, skulona na podłodze.Jej płuca spazmatycznie wyrzucały z siebie powietrze.Nie wiadomo, jak długo tkwiła w iście piekielnych ciemnościach.Jej ręce i nogi dygotały z wysiłku, towarzyszącego próbom utrzymania się w miejscu.Wreszcie statek wokół niej przeraźliwie jęknął i rozbły­sły światła.Do diabła, pomyślała, to sufit.Ciążenie powróciło, rzucając ją na podłogę.Lewe ramię prze­szył ból, szybko zastąpiony odrętwieniem.Cordelia wgramoliła się z powrotem na koję, z całych sił zaciskając prawą dłoń na ramie.Szy­kując się na kolejny atak, zabezpieczyła się dodatkowo, wsuwając sto­pę między pręty.Czekała.Nic.Jej pomarańczowa koszula z wolna nasiąkała wil­gocią.Cordelia spuściła wzrok i ujrzała odłamek różowawożółtej ko­ści, sterczący spod skóry lewego przedramienia.Rana błyskawicznie wypełniła się krwią.Cordelia niezręcznie zsunęła z siebie bluzkę, owijając ją wokół ręki i starając się powstrzymać upływ krwi.Dotknię­cie rany przywołało z powrotem ból.W ramach eksperymentu próbowała krzyknąć, wzywając pomocy.Z pewnością cele były moni­torowane.Nikt się nie zjawił.Przez następne trzy godziny urozmaicała swój eksperyment - na zmianę krzyczała, przemawiała rozsądnie, tłukła bez końca zdrową ręką w ściany i drzwi, czy też po prostu sie­działa na koi, płacząc z bólu.Jeszcze kilka razy wyłączały się światła i ciążenie.Wreszcie Cordelię ogarnęło znajome uczucie powolnego przeciągania przez beczkę pełną kleju, oznaczające skok przestrzen­ny i otoczenie ustabilizowało się.Kiedy w końcu drzwi celi otwarły się, zdumiało ją to tak bardzo, że odskoczyła pod ścianę, boleśnie uderzając w nią głową.Jednakże w wejściu stanął tylko porucznik kierujący więzieniem.Towarzyszył mu pielęgniarz.Porucznik miał na czole interesujący czerwono-fioletowy siniak wielkości jajka; pielęgniarz sprawiał wrażenie wyczer­panego.- To drugi tak poważny przypadek - stwierdził oficer.- Potem możesz po prostu przejść się kolejno po celach.Śmiertelnie blada i zmęczona tak bardzo, że nie miała siły mówić, Cordelia odwinęła rękę pokazując ją pielęgniarzowi.Był on bez wąt­pienia fachowcem, lecz brakowało mu delikatności naczelnego chi­rurga.Niemal zemdlała, zanim w końcu założył jej plastykowy opatru­nek.Więcej ataków nie było.Przez otwór w ścianie dostarczono jej czysty uniform więzienny.Dwie racje później wyczuła kolejny skok przestrzenny.Myśli Cordelii krążyły nieustannie po orbicie strachu.Kiedy spała, natychmiast zaczynała śnić, a wszystkie jej sny były ko­szmarami.Kiedy strażnik zjawił się, aby wyprowadzić ją z celi, ujrzała, że to­warzyszy mu porucznik Illyan.O mało nie ucałowała go z rado­ści, jaką sprawił jej widok znajomej twarzy.Zamiast tego od­chrząknęła nieśmiało i spytała z czymś co, jak miała nadzieję, mo­gło zostać uznane za nonszalancję:- Czy komodor Vorkosigan nie ucierpiał podczas ataku?Brwi mężczyzny uniosły się; rzucił jej badawcze, rozbawione spojrzenie.- Oczywiście, że nie.To “oczywiście” sugerowało, że nawet nie został ranny.Do oczu Cordelii napłynęły łzy ulgi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl