[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jest duże - powiedział.Coś jakby jaszczurki, myślę, że nawet większe.Laurence zmarszczył nos.- Jeśli tak, to marnujecie czas.Tutaj nie ma jaszczurów.- Zdziwi się pan - wtrącił Gil.- Jaszczury? - zaśmiał się Laurence.- Nabieracie mnie.Henry wskazał na piach przed sobą.- Spróbuj go stąd wypłoszyć.Laurence zdjął z ramienia torbę.- Jak chcesz.Ty płacisz.Ale jedno mogę ci przyrzec.Rozczarowanie.Tu nie znajdziesz jaszczurów.Nigdy ich tu nie widziałem, ani razu od czterdziestu lat.Przykucnął na piasku i zaczął uderzać rytmicznie otwar­tymi dłońmi.Gil popatrzył na Henry'ego pytająco, Henry przekazał mu spojrzeniem: „może się to wydać dziwne, ale powstrzymaj się od komentarzy i czekaj na wyniki”.- Spłoszyliśmy już parę mięczaków.- Laurence wska­zał ruchem głowy na zamieszanie tuż pod powierzchnią piasku.- Widzicie, to pukanie naśladuje przypływ i małże podniecają się, że zaraz wyjdą.Taka jest przynajmniej moja teoria.Niektórzy mówią, że to pukanie po prostu je irytuje, tak jak stukanie stopy zaklinacza drażni węża, który zaraz wyłazi z koszyka.Węże są głuche jak kłoda, tak samo mięczaki.Nie widziałem jeszcze małży z uszami.Gadał tak, poruszając się po półkolu jak wielki krab, lewą nogę wysuwając do przodu i uklepując piasek lekkim, upartym rytmem.- Nikt tego nie potrafi.To się właśnie nazywa wprawa.Pamiętacie Genego Krupę, tego sławnego perkusistę? Przy­jechał raz do San Diego, chciał widzieć, jak to robię.Za nic nie mógł utrzymać tego rytmu.- Spójrz.- Gil trącił ramię Henry'ego.- Tam.Dwadzieścia stóp od nich, w samym środku spadzistej plaży piasek trząsł się i pękał.Cokolwiek powodowało te drgania, było długie przynajmniej na trzy stopy, może większe i poruszało się głęboko pod piaskiem w nieustan­nych, konwulsyjnych drgawkach.Laurence spoglądał na to przez chwilę.- To już coś - powiedział.- Nigdy nie widziałem czegoś takiego.Podszedł do spłachetka naruszonego piasku i dziabnął weń czubkiem trampka.- To już naprawdę coś.Wyjął z torby małą metalowa łopatkę, której używał zwykle do wydobywania mięczaków.Szybkimi, metodycz­nymi ruchami zaczai kopać głęboką i wąską jamę.- Mówiliście, że co to jest? Jakiś jaszczur? Musiał się głęboko zagrzebać.Henry i Gil czekali z boku, drżąc na wietrze.Ich ciała spały spokojnie podczas eskapady do północnej Afryki, umysły były jednak zmęczone.Gil dałby wszystko za powrót do łóżka i drzemkę przez resztę popołudnia.Nie­mniej zdecydowany był zostać z Henrym.Przecież byli Wojownikami Nocy i tylko trzymając się razem mieli szansę uporać się z Yaomauitlem i jego zagrzebanym w ziemi potomstwem.- Mam coś - rzekł nagle Laurence po dwudziestu minutach kopania.- Rzeczywiście coś tu jest.- Uważaj, Laurence - ostrzegł go Henry.- Wygląda na guzowate.Jezu, masz rację! To grzbiet jakiegoś jaszczura czy czegoś takiego.Wyskoczył z dziury i popatrzył w dół.- Jezu, widzicie? No, niewiele stąd widać, ale duże, nie? Co to jest, Henry? Jezu, aż się przestraszyłem, że to takie duże.- To coś w rodzaju jaszczura - powiedział niepewnie, jakby bez przekonania, Henry.- A teraz, czy zechcesz zasypać z powrotem tę dziurę? Chciałem się tylko upewnić, że to leży właśnie tutaj.Gil popatrzył na Henry'ego ze zdziwieniem, Henry jednak uniósł dłoń w uspokajającym geście, dając znak, że wie już, co robić.Laurence prychnął i otarł wierzchem dłoni czoło.- Chcesz, żebym znów to zakopał? Co, u diabła? To musi być jakaś rzadkość, ten jaszczur.Musi być coś warte.U Scrippsa płacą dobrą forsę za dziwne stworzenia.I w Zoo w San Diego też.- Laurence - powtórzył z uporem Henry.- Chcę, byś to zakopał.- Za coś tak rzadkiego można dostać z tysiąc dolarów!- protestował.- Zakop to - nalegał Henry.Laurence parsknął z iry­tacją, lecz wziął posłusznie łopatę w dłonie.Gil odciągnął Henry'ego na bok.- Czemu to zakopujemy? Myślałem, że wyciągniemy go i zabijemy.- Owszem, ale mam lepszy pomysł niż wykopywanie ich.Zostań tutaj.Ja pojadę do przyjaciela z Wydziału Chemii na Uniwersytecie.Jeśli pozwolisz, to pożyczę twoje­go mustanga?Gil spojrzał na Henry'ego z powątpiewaniem.- Czy widziałeś, żebym coś pił od rana?- Mam wrażenie, że nie.- Gil dał mu kluczyki.- Pilnuj naszego przyjaciela.Gdy tylko skończy zasypy­wać tego diabła, niech zacznie znowu opukiwać piasek.Całą plażę, aż do wydm.Gdy znajdziecie coś ciekawego, oznaczcie to jakoś, może kamieniami.Powinniście odszu­kać przynajmniej dziesięć tych stworzeń.Tyle widziała Susan we śnie.Henry pobiegł plażą.Gil wcisnął ręce do kieszeni ł wolno pomaszerował z powrotem.- Nie wie pan, co to, u diabła, mogą być za stwory?- Spytał Laurence.- Zabij mnie pan! Jestem tylko szoferem.- Dziwny gość ten Henry Watkins - zauważył Lauren­ce.- Dobry do połowu.Łowi, pije i trzyma gębę zamkniętą na kłódkę.Gadatliwy towarzysz to przy rybach ostatnia rzecz, której bym chciał.A do tego mądry.Przynajmniej tak mądry jak Einstein.Tyle ci powiem.Jestem pewien, że gdyby nie pił, to byłby sławny.Mógłby dostać Nobla.Zakończył zasypywanie wykopu, rzucił łopatę na piasek i podszedł do torby, aby wyjąć z niej puszkę piwa.Nie proponował go nawet Gilowi.Otworzył z sykiem i natych­miast wypił jednym długim łykiem połowę zawartości.- Poszuka pan jeszcze? - spytał Gil widząc, że puszka jest już pusta.Laurence przycisnął ją do brzucha i czknął głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl