[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak się masz, stary? A jest tam co zjeść przypadkiem? Karmiono mnie dziś pochwałami itysiącem poleceń.Tyle to warte, co ciastka z kremem! Jest pieczeń i butelka wina, ale pan chyba tylko popatrzy, bo jeść pewnie nie dadzą. Cóż tam nowego? Eljasman jest? Eljasmana to nie ma, ale jest ktoś inny. Dostawca? Nie wiem.Cudzy.Przyjechał pocztą.Zjadł, wyspał się, siedzi i czeka na pana. Ano, to mu zazdroszczę! Jadł i spał, niecnota.Pewnie obywatel z propozycją jakiego kup-na.Mrucząc pan Hieronim otworzył drzwi budy, potknął się na progu, uderzył głową o uszak izaczął kląć.Bazyli pocieszył po swojemu, gderliwie: A po co pan taki duży wyrósł? Wszyscy chodzą bez szwanku, a u pana co dzień nowyguz. To pewne, że mam kalendarz na głowie  rzekł poszkodowany, otwierając drzwi do biura.Lampa z zielonym kloszem rzucała nisko na stół krąg jasności, oświetlając stosy ksiąg i pa-pierów, reszta pokoju była ciemna.Hieronim rzucił czapkę, rękawiczki i zapominając o zapowiedzianym gościu, chciał iść da-lej, do swego osobistego mieszkania, gdy wtem z kąta podniósł się strasznie chudy cień czło-wieka i chrypliwy głos ozwał się posępnie:52  Nie poznajesz mnie?Inżynier cofnął się pomimo woli, jak przed widmem.Nie, nie poznał dawnego świetnegoeleganta a swego kuzyna w człowieku wynędzniałym, obrosłym, prawie łysym, którego oczyszkliste wyglądały bezprzytomnie, a ręka, podana do uścisku, była sucha i gorąca. Wojciechu!  wyjąkał przerażony. Co się z tobą stało?Widmo zaśmiało się krótko, przerażająco. Diabli wszystko wzięli, wszystko!  rzekł krzywiąc się cynicznie. Nie ma żony, nie mapieniędzy, nie ma stanowiska! Fiut, poszło!Hieronimowi pociemniało w oczach.Bazyli miał słuszność: nie dla niego był dziś odpoczy-nek, jadło i sen.Nowa troska wyrastała jak spod ziemi. Gdzież żona?  zagadnął ogłuszony. Uciekła do Paryża! Wszystkie one takie! Trzoda! Mniejsza! Ale z nią uciekły ruble.Teśćzłajał i wypędził.Dzieci nie ma.Ot, i zostałem na bruku! Nieszczęście! Cóżeś robił potem? Piłem i grałem, dopóki dawali %7łydzi.Chciałem wygrać, jechać za nią, choćby nieżywąprzywiezć na powrót. Po cóż ci ona, to błoto, ta awanturnica? %7łeby wrócić do teścia, do mego pałacu! Tfu!  splunął Hieronim ze wstrętem. Przegrałem!  ciągnął dalej Wojciech ponuro. Opublikowano mnie po gazetach!W pierwszej chwili na widok brata żal okropny chwycił za serce Hieronima.Widział w nimruinę życia, nieszczęśliwego rozbitka.Chciał go wziąć w ramiona, pocieszyć, natchnąć na-dzieją, pomóc, ile mógł, podzielić się z nim kawałkiem chleba.Teraz oburzyło się w nim wszystko.Nie rozbitek to był nieszczęśliwy, ale nędznik bez czcii sumienia.Ręce, wyciągnięte do uścisku, opadły, odstąpił o krok, purpura oburzenia okryłatwarz, zmarszczył brwi, zagryzł wargi i słuchał z niewypowiedzianą przykrością tej cynicznejspowiedzi. Co żyło, odstąpiło mnie! Psy! Karmiłem ich i poiłem, przegrywałem do nich setki tysięcy!Potem nikt nie pożyczył rubla, nic zaprosił na obiad! Aotry! udawali, że mnie nie znają, nieprzyjmowali do klubów! Musiałem wyjechać z Petersburga!Wojciech się zatrzymał, zgrzytnął zębami. Pojechałem do dziada!Wymówił to z wściekłością w głosie i spojrzeniu, Hieronim zzieleniał, skoczył jak ryś ran-ny. Jakim czołem śmiałeś mu stanąć przed oczy? Czyś oszalał? Chciałeś policzka? Chciałem pieniędzy! Muszę je mieć, rozumiesz? Inaczej chyba śmierć! Lepsza śmierć od wstydu! Dziad cię oplwal pewnie pogardą, sponiewierał i wyrzucił zdziedzińca! I tyś to zniósł! A cóż miałem robić? Chciałem mu folwark podpalić, ale się zląkłem.Tak się zostało!Hieronim przeszedł się po pokoju, tłumiąc straszny wybuch.Milcząc podał krzesło bratu isam usiadł.W tej chwili szelest się zrobił za drzwiami, dialog stróża z kimś obcym i Bazyli otworzyłpodwoje, zajrzał i rzekł lakonicznie: Ryży jest. Niech wejdzie!  mruknął Hieronim.Wysoki, chudy %7łyd z biegającymi oczyma wsunął się cicho i ukłonił w progu. Są pieniądze?  spytał krótko inżynier. Są. To dawaj.53 %7łyd się obejrzał po izbie, przyjrzał się świadkowi, dobył potężny zwit banknotów, zaczął li-czyć monotonnie i podawać odbiorcy.W świetle lampy migały tęczowe papierki; Hieronim odkładał je obojętnie, Wojciech wpa-trywał się uważnie, oddychając ciężko. Dwadzieścia pięć tysięcy.Gdzie reszta?  rzekł Hieronim biorąc stemplowy papier i pi-sząc od niechcenia weksel.Oczy Wojciecha ścigały pióro brata, czytały każdą głoskę.Kwit był terminowy, miesięczny,pod spodem podpis: H.Białopiotrowicz. Resztę mogę przysłać pojutrze.Pan raczy przysłać kogo z kwitem, bo ja sam przybyć niemogę. To dobrze.Obejdę się, sądzę, do tygodnia.Oto weksel! Pan naczelnik uprzedził podobno,że możecie dawać na mój podpis. Ja i bez niego dałbym miliony! Dziękuję panu!%7łyd wziął kartkę, skłonił się i wycofał za drzwi.Hieronim rzucił paczkę do ogniotrwałej ka-sy, coś zapisał i usiadł. Tyś bogaty pan!  rzekł Wojciech. Biorę dwieście rubli miesięcznie. A te tysiące? Cudze.Na wypłaty. Tak, tak! Fortuna kołem się toczy! Dawniej ja tego śmiecia miałem furami! Asygnatamimogłem wyklejać pokoje! Sturublówkami zapalałem cygara! Konie nosiły turkusy na uzdecz-kach, służba chodziła w sobolach.Kto by mi powiedział, że ja do ciebie przyjdę żebrać pomo-cy? Bardzo dobrze, jeśli potrafię ci jej udzielić.Czego ci trzeba?  spytał zimno Hieronim. Pieniędzy! pożyczki tylko: zwrócę z podziękowaniem, jak wypłynę!! Bo mam nadzieję,że to fatum mnie opuści! Trzeba tylko do Paryża się dostać, tę babę odzyskać koniecznie.Hieronim wyjął pugilares, wytrząsnął do dna. Bierz i jedz! Oddawać nie potrzebujesz!Wojciech poruszył głową. Mało!  rzekł. Muszę w Paryżu stanąć na właściwej stopie! Cóż to znaczy? Ileż chcesz? Tyle, ileś tam włożył  wskazał kasę.Hieronim wzruszył ramionami. To przechodzi moje możliwości  odparł. Nie rozumiesz, co mówisz, sądzę.Mam rocz-nie 2 400 rubli, jeżeli znajdę po skończeniu tutejszego mostu posadę, jeżeli nie będę bez chlebaza miesiąc.Com zebrał, oddaję. Wszakże to tylko pożyczka! Daję ci słowo honoru, że oddam, złotem cię osypię, wróciw-szy z zagranicy! Dam ci wszelkie zapewnienia! Nie pożyczam nigdy. Przed chwilą dawałeś weksel. Bo mam na to upoważnienie zwierzchnika.Są to pieniądze na interes, a nie dla mnie, wnich jest tylko moja miesięczna pensja. %7łebyś chciał, mógłbyś pożyczyć dla mnie.%7łyd da na twój podpis, a ja zwrócę, na Bogasię klnę, za miesiąc odwiozę!Hieronim nie panował nad sobą.Skoczył do brata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl