[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Później to i zając nawet pojmie, w czym rzecz.Jeden lis nie da się na to nabrać.- Jakże więc pan poluje na lisy?- Zwykle z drzewa.- Przepraszam, ale nie dosłyszałem… Jak?- Z drzewa.To przecie bardzo proste: lis patrząc nerwowo w dół i na boki mało zazwyczaj zwraca uwagi na to, co się ponad nim odbywa, cóż tedy łatwiejszego, jak strzelić mu w łeb z góry, oczywiście też na komorę, gdyż, jak panu zapewne wiadomo, zwierzę to, ranne tylko, może być niebezpiecznie.Musiałem zrobić dubleta, z jednej lufy utłukłszy lisa, z drugiej palnąłem „w sam łeb wojewody” - mojego towarzysza - bo mocno pobladnął.Chciałem mu jeszcze wyjaśnić mój sposób polowania na dziki za pomocą granatów ręcznych, co mi właśnie w tej chwili jak genialne olśnienie przyszło do głowy, nie zdążyłem jednakże, on bowiem, wlepiwszy wzrok w moją strzelbę i obchodząc mnie z daleka, począł nerwowo żegnać się ze mną.- Tu, zdaje się, jest pańskie stanowisko - rzekł.Wiedziałem, że ma być moim sąsiadem na linii, więc mu powiadam, choć bez chełpliwości:- Miło mi, że pan stojąc obok będzie mógł zobaczyć, że są jeszcze w Polsce ludzie, co umieją strzelać.- Tak, tak… - odrzekł mi dziwnym głosem i poszedł; co jednak krok uczynił, to się obejrzał i zdumionymi w moją stronę łypał oczyma.Nagle ni stąd, ni zowąd coś go poderwało, bo zaczął gonić przed siebie, jakby przed śmiercią uciekał, i gdzieś w oddali zniknął mi z oczu.Dałem mu łupnia! - rzekłem sobie za Zagłobą.Kiedy zostałem sam z nieporównanymi łowieckimi metodami, uczyniło mi się nieswojo.Pragnąłem zastosować niezawodny sposób upolowania lisa, wspiąć się na drzewo i tam, na wysokościach, szczęśliwie przeczekać polowanie, aż do śniadania oczywiście.Nie wypadało jednak uczynić tak myśliwcowi, przed którym tygrysy w Indiach padały na twarz, skomląc o zmiłowanie.„Niech się dzieje wola nieba”, co też z piorunów strzela.Po lesie zaczęło grzmieć i hukać.Nie przypuszczałem, że dostojny sędziwy las może nagłemu ulec obłędowi… Jacyś dobrzy ludzie z niewiadomej uciechy darli się wniebogłosy lub porykiwali groźnie, tłukąc kijami o pnie niewinnych drzew, zdumionych nagłym szaleństwem leniwych zazwyczaj kmiotków.Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem do moich obowiązków myśliwca nie należy robienie opętanego wrzasku.Doświadczenie jest dobrą rzeczą, sama strzelba nie wystarczy.Musiały todoświadczenie mieć też i zające, przekonawszy się bowiem od jednego spojrzenia, że mają do czynienia z człowiekiem wybitnie łagodnym.zrobiły sobie przez moje stanowisko bezpieczny gościniec i przebiegały tuż obok mnie, mrugając porozumiewawczo wyłupiastymi oczyma.Nie mogłem się dość nadziwić miłemu sprytowi tych łagodnych zwierząt i z wielkim na ten pochód patrzyłem zaciekawieniem.Wszystko jednak, u licha, ma swoje granice, mogłem być wyrozumiały, nie mogłem jednak ścierpieć lekceważenia.Człowiek nie może pozwolić na to, by mu urągał zając.Strzeliłem w górę dla postrachu i dla ostrzeżenia, zdaje mi się jednak, że najbardziej nastraszyłem siebie, gdyż serce we mnie zajęczą poczęło skakać modą… Moje zające przyśpieszyły kroku, ale nie tak bardzo.Tymczasem hałłakujący kmiotkowie, weseli i rozkrzyczani wielce, zbliżyli się ku mnie, co było dowodem niewątpliwej z ich strony odwagi, zważywszy, że ja, wyraźnie ja, dzierżyłem w ręku strzelbę.Niewątpliwie bezpieczniej jest spotkać w dżungli tygrysa niż mnie w polskim lesie ze strzelbą.Zdawało mi się, że już wszystkie zające zdołały się przemycić szczęśliwie przez mój przesmyk, odetchnąłem przeto, nie splamiwszy się krwią Bożego stworzenia.Las jest jednak pełny niespodzianek.Oto jakiś wielki, nawet ogromny zając, stary zapewne, może nawet paralityk, gnał w moją stronę.Za nim biegł piekielny wrzask i gromkie życzenia nagłej śmierci ze strony rozbawionych figlarnie kmiotków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]