[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy znalazł się w kuchni, podszedł wprost do telefonu, ale zawahał się, trzymając dłoń na słuchawce.Nie mógł zadzwonić do Weezy.Jedynym dowodem świadczącym o tym, że Roy go zaatakował, była przemoczona koszula, ale wiedział, że to jej nie przekona.Poza tym, zanim dotarłaby do domu, większość płynu dawno by już wyparowała, nie pozostawiając żadych plam.Pusty pojemnik wciąż leżał na podłodze w korytarzu i były na nim prawdopodobnie odciski palców Roya.Ale, oczywiście, tylko policja mogła zbadać linie papilarne i ustalić, kto dotykał tego jedynego dowodu, jaki mógł teraz przedstawić.Ale przecież policjanci nigdy nie potraktują jego opowieści poważnie.Weezy pomyśli oczywiście, że łykał prochy, i że miał halucynacje.Krótko mówiąc – znów będą kłopoty.Gdyby wyjaśnił sytuację ojcu i poprosił go o pomoc, stary zadzwoniłby do Weezy i spytał, co się dzieje.A ona opowiedziałaby mu mnóstwo głupich historyjek o prochach i całonocnych imprezach narkotykowych.Choć byłby to oczywisty absurd – Roy wiedział, że udałoby się jej przekonać Franka, ponieważ coś właśnie takiego chciałby usłyszeć.Stary oskarżyłby ją o zaniedbywanie obowiązków rodzicielskich.Zachowałby się jak skończony obłudnik.Wykorzystałby jej porażkę jako pretekst do zaangażowania całej zgrai wygłodniałych adwokatów.Telefon do Franka Jacobsa prowadziłby w nieunikniony sposób do kolejnego sporu o prawa rodzicielskie, a to była ostatnia rzecz, jakiej Colin pragnął.Jedynymi osobami, do których mógł się zwrócić, byli jego dziadkowie.Rodzice matki mieszkali w Sarasota, na Florydzie, w wielkim, białym, otynkowanym domu z całym mnóstwem okien i błyszczącymi posadzkami.Staruszkowie ojca mieli niewielką farmę w Vermont.Colin nie widział swoich dziadków od trzech lat i nigdy nie był z nimi szczególnie związany.Gdyby zadzwonił – oddzwoniliby do Weezy.Jego kontakty z nimi nie były aż tak ożywione, by mógł liczyć, że zachowają w tajemnicy jego sekret.I z pewnością nie przejechaliby całego kraju, by stanąć po jego stronie w tej małej wojnie, nawet za milion lat.Było to marzenie ściętej głowy.Heather? Być może nadszedł już czas, by powiedzieć jej o wszystkim, poprosić o pomoc i radę.Nie mógł bez końca ukrywać zerwania z Royem.Ale co ona mogła zrobić? Była delikatną, raczej nieśmiałą dziewczyną, bardzo ładną, miłą i mądrą, ale nie nadawała się do takiej rozgrywki.Westchnął.– Rany.Zdjął dłoń ze słuchawki.Na całej ziemi nie było człowieka, od którego mógłby spodziewać się pomocy.Nikogo.Był tak samotny, jak ktoś stojący na biegunie północnym.Całkowicie, absolutnie, boleśnie samotny.Ale był do tego przyzwyczajony.Czy kiedykolwiek było inaczej?Poszedł na górę.Dawniej, gdy świat wydawał mu się zbyt nieprzyjazny i niezrozumiały, Colin po prostu milczał.Szukał schronienia w fantazjach, w swoim nierealnym świecie potworów, kolekcji komiksów i półek pełnych sf i horrorów.Jego pokój był sanktuarium, okiem cyklonu, gdzie sztorm nie mógł go dosięgnąć, gdzie można było nawet zapomnieć o nim na chwilę.Ten pokój był dla niego tym, czym dla chorego szpital, a dla mnicha klasztor.Leczył jego duszę i ciało, sprawiał, że czuł się w jakiś mistyczny sposób częścią czegoś daleko, daleko ważniejszego i lepszego niż codzienne życie.Jego pokój był magiczny.Był jego kryjówką i sceną, gdzie mógł się schować przed światem i samym sobą, gdzie mógł odgrywać swoje fantazje przed jednoosobową widownią.Jego pokój był miejscem płaczu i zabawy, kościołem i laboratorium, składnicą marzeń.Teraz było to pomieszczenie jak każde inne.Sufit.Cztery ściany.Podłoga.Okno.Drzwi.Nic ponadto.Jeszcze jedno miejsce, w którym się mieszka.Gdy Roy wkroczył tu – nieproszony i niechciany, naruszył delikatny urok, który czynił to miejsce wyjątkowym.Na pewno grzebał we wszystkich szufladach, książkach i modelach do składania i tym samym wtargnął w duszę Colina, nawet sobie tego nie uświadamiając.Swoim szorstkim dotykiem pozbawił magii wszystko, co było w tym pokoju, tak jak piorunochron ściąga potężne wyładowania elektryczności i rozprasza je w ziemi, aż wreszcie przestają istnieć.Nic już nie było tu wyjątkowe i Colin wiedział, że nigdy nie będzie.Czuł się napadnięty, zgwałcony, wykorzystany i wyrzucony na śmietnik.Ale Roy Borden ukradł Colinowi znacznie więcej niż tylko prywatność i dumę.Zabrał ze sobą tę resztkę niepewnego poczucia bezpieczeństwa, jaka mu jeszcze pozostała.A nawet więcej, nawet gorzej, gdyż Roy był także złodziejem złudzeń – wziął te wszystkie fałszywe, ale cudownie kojące mity, które Colin przechowywał tak długo i tak starannie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]