[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie widziała jedynie transformacji Jekylla w Hyde'a.Widziała odrodzenie boga.Prawdziwego boga.Jak mogła liczyć, że ucieknie przed taką potęgą?- Penelope!Teraz w opalizującej wiązce światła pojawiły się postacie, wirujące cienie, jakby duchy zfilmu klasy B.Płynęły w górę ze zródła światła, zlewały się na niebie wysoko ponad199wzgórzami, zmieniały pozycje, aż uformowały obraz.Jej wizerunek.Wciągnęła powietrze.Podobieństwo nie ulegało wątpliwości.Wizerunek był równie bia-ły jak promień, taka sama biel z tęczowymi przebłyskami, ale wyraznie widoczny, trójwy-miarowy portret, tak perfekcyjny w każdym szczególe, że wyglądał jak fotografia.Tylko że to nie była fotografia.On to stworzył.On jej pragnął.- Penelope!Dotarła na środek drogi i zaczęła biec.Wokół niej kilku maruderów stało jak przykutychdo miejsca, patrząc na jej postać jaśniejącą na niebie.Chciał, żeby ją złapali i przyprowadzili do niego.Po lewej stronie szosy głośno warczał silnik bez tłumika.Kłęby sinego dymu buchały zrury wydechowej porzuconego forda pikapa.Penelope przecięła środkowy pas jezdni, podbiegła do ciężarówki, otworzyła drzwi iwskoczyła do środka.Na szczęście pojazd miał automatyczną skrzynię biegów.Wrzuciławsteczny i cofnęła wóz.Uderzyła w zderzak małego samochodu stojącego z tyłu, ale niezatrzymała się, żeby ocenić szkody.Zmieniła bieg i ruszyła do przodu z piskiem opon, za-wracając na środku jezdni.Minęła bramę wytwórni, ale nie podniosła wzroku.Patrzyłaprosto przed siebie.I jechała.W Dolinie Napa płonęły ognie.Penelope widziała płomienie i dym, ale nie słyszała syreni nie widziała wozów straży pożarnej.Włączyła radio.Na stacji rockowej DJ odmawiał mo-dlitwę do Dionizosa, pijacki bełkot, który brzmiał jak prośba o wybaczenie.Na stacji coun-try leciał Garth Brook The American Honky Tonk Bar Association , podczas gdy w tlegrupa ludzi pokrzykiwała w studiu.Stacja z wiadomościami milczała.Penelope wyłączyła radio.Ulice miasta wydawały się dziwnie opustoszałe.Kilka samochodów na jezdni, kilkuprzechodniów na chodnikach.Widziała czyjeś zwłoki przed rzędem dystrybutorów na stacjibenzynowej Texaco, samotnego szabrownika w wybitym oknie wystawowym Radio Shack,ale nikogo więcej.Gdzie się wszyscy podziali? W wytwórni win i w lesie zebrało się kilkasetek ludzi, najwyżej tysiąc, co stanowiło drobny ułamek populacji miasta.Co się stało zpozostałymi?Skręciła w Soscol, ulicę prowadzącą do centrum i komisariatu policji.I nadepnęła na hamulce.200Ulicę wypełniali świętujący.Samochody policyjne i wozy straży pożarnej odgradzałyspory odcinek długości kilku przecznic, a pomiędzy nimi od ściany do ściany tłum tańczył ipopijał jak podczas Mardi Gras.Wiele osób nosiło maski lub zaimprowizowane togi.Wielebyło nagich.Penelope widziała zimne ognie i fajerwerki, butelki szampana i puszki piwa.Tui ówdzie wybuchały bójki, a częściowo rozebrani policjanci radośnie tłukli ludzi pałkami,wymuszając posłuszeństwo.Rozbite butelki po winie Daneam zaśmiecały jezdnię i kiedy Penelope zaczęła się wyco-fywać, usłyszała trzask szkła pękającego pod kołami auta.Zanim wykonała pełny skręt zaróg, lewa tylna opona siadła, samochód fatalnie się przechylił, kierownica nagle przestałareagować.Penelope wysiadła z pikapa i pobiegła po Third Street, jak najdalej od Soscol.Zrozumia-ła, że nie uzyska pomocy na policji.Dwaj ze stróżów prawa leżeli martwi w lesie, wypatro-szeni, a reszta się bawiła.Co teraz?Nie wiedziała.Nie zdążyła jeszcze obmyślić planu zastępczego i w głowie miała pustkę.Najlepiej chyba znalezć inny samochód i pojechać do San Francisco, zawiadomić tamtejsząpolicję.Niech oni się tym zajmą.Ale czy sobie z tym poradzą?Czy nawet Gwardia Narodowa sobie poradzi?Pomyślała o słupie światła strzelającym prosto w niebo i zadrżała.Vella.Tak, Vella.Czemu wcześniej o niej nie pomyślała? Jeśli dotrze do domu Velli, może sko-rzystać z jej telefonu, żeby wezwać pomoc.Potem uciekną samochodem Velli.A jeśli rodzice przyjaciółki zostali nawróceni?Jeśli sama Vella została nawrócona?Postanowiła nie martwić się na zapas.Dom Velli znajdował się tylko kilka przecznic od szkoły, a do szkoły Penelope miała oko-ło półtora kilometra.Jeśli dojdzie.Zobaczyła go na drugim końcu ulicy.Stał przed stacją benzynową Mobil, górując nad otaczającą go hordą pijanych biesiadni-ków.Dziwnie się poruszał.Nie urywanymi szarpnięciami, jak postać z kreskówki, ale niena-turalnie.Bardziej płynnie niż zwykli ludzie, jakoś niesamowicie.Spojrzał w jedną stronę,potem w drugą, obracając głowę w sposób, jakiego nigdy nie widziała.Czym prędzej skoczy-ła w wejście do pobliskiej cukierni.Chwyciła klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte naklucz.Zamknęła oczy i modliła się, żeby nie poprowadził swoich wyznawców tą ulicą.Wyryczał coś, co brzmiało jak rozkaz.Ale to nie był rozkaz.201To było jej imię.Szukał jej.- Penelope!Mocniej przycisnęła się do drzwi, jakby w ten sposób mogła się ukryć.Nigdy nie bała się Godzilli, Rodana czy innych przerośniętych japońskich potworów.Ichogrom sprawiał komiczne wrażenie, grozba tak groteskowo powiększona wydawała sięcałkowicie bezosobowa.Zawsze bardziej ją przerażały horrory intymne, kameralne.Potrafi-ła się utożsamić z szeptami w nawiedzonym domu, nie potrafiła tego z napromieniowanymdinozaurem, który tratuje domy.Teraz jednak miała do czynienia z czymś przypominającym przesadnie wyolbrzymionejapońskie potwory, ze śmieszną parodią obławy.I umierała ze strachu.- Penelope!Jego głos odbijał się echem od ścian budynków, aż okna drżały we framugach.Czy mógł ją wyczuć? Z pewnością nie był wszechmocny, lecz przypuszczalnie potrafiłwyczuć jej obecność, posiadał moc, żeby ją namierzyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]