[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raven od razu kieruje się w tamtą stronę, zbaczając na chwilętylko po to, by zabrać leżący za jedną z roślin plecak podrzuconytutaj wcześniej.Odwraca się i rzuca każdemu z nas parasol.Nakłada żółtą pelerynę przeciwdeszczową i nasuwa na głowękaptur, zawiązuje go ciasno, żeby ukryć rany na twarzy.A potem wychodzimy na ulicę i wtapiamy się w pędzącyprzed siebie tłum  w tłum bez twarzy, masę ciał w ruchu.Nigdytak bardzo nie cieszyłam się z tego, jak ogromny jest Manhattan,z jego nienasycenia.Połyka nas, w ten sposób stajemy sięwszystkimi i nikim: kobieta w żółtej pelerynie, niska dziewczynaw czerwonej wiatrówce i chłopak z twarzą skrytą pod ogromnymparasolem.Skręcamy w prawo na �smą Aleję, a potem w lewo naDwudziestą Czwartą Ulicę.Tłum został za nami: tutaj chodnikisą puste, budynki zaciemnione, zasłony zaciągnięte, a okiennicezamknięte przed deszczem.Za cienkimi roletami ćmi się światło, ma się wrażenie, jak gdyby pokoje zwrócone były tyłem do ulicyi do nas.Idziemy przez szary, mokry świat przez nikogonieobserwowani,360niezauważeni.Z kanałów wylewa się woda, w której wirująśmieci, kawałki papieru i papierosowe niedopałki.Puściłam rękęJuliana, ale idzie blisko mnie, dopasowując swój krok do mojego,tak że niemal się dotykamy.Wychodzimy na parking, pusty, nie licząc znanej mi już białejfurgonetki, która wygląda jak radiowóz z WON.Znowuprzychodzi mi na myśl mama, lecz to nie jest pora, by o niąwypytywać.Raven otwiera drzwi z tyłu i zdejmuje kaptur. Do środka  mówi.Julian waha się przez chwilę.Widzę, że jego wzrok spoczywana napisie. Wszystko w porządku - uspokajam go, po czym pakuję siędo furgonetki i siadam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami.Julian wchodzi za mną.Raven kiwa głową i zamyka drzwi.Słyszę, jak wdrapuje się na miejsce pasażera.A potem następujecisza, którą zakłóca jedynie bębnienie deszczu o blaszany dach.Jego rytm wibruje przez moje ciało.Jest zimno. Co tu się.- zaczyna Julian, ale go uciszam.Nie jesteśmyjeszcze bezpieczni i nie uspokoję się, dopóki nie wyjedziemypoza miasto.Wycieram wiatrówką krew z dłoni, ściągając rękaw w dół, i zaciskam rękę w pięść.Rozlegają się czyjeś kroki, drzwi od strony kierowcy otwierająsię i słyszę warkliwy głos Tacka: Masz ich? Czy byłabym tu, gdybym ich nie miała? - odpowiadaRaven pytaniem na pytanie. Krwawisz. To tylko draśnięcie. No to jedziemy.361Silnik z drżeniem budzi się do życia i nagle mam ochotękrzyczeć z radości.Raven i Tack wrócili i warczą na siebie, takjak zawsze robili i będą robić.Przyjechali po mnie i teraz razemudamy się na północ: znowu jesteśmy po tej samej stronie.Wrócimy do Głuszy, a ja zobaczę Huntera, Sarę i Lu.Zwiniemy się znowu w sobie jak paproć na mrozie, zostawimyruch oporu jego walkom i planom, Hieny ich tunelom, a AWD jejremedium, cały zaś świat jego chorobie i ślepocie.Jak dla mniewszystko to może obrócić się w ruinę.Najważniejsze, że mybędziemy bezpieczni, ukryci między drzewami, zaszyci wswoich gniazdach jak ptaki.A do tego mam Juliana.Odnalazłam go, a on poszedł za mną.Wyciągam rękę w półmroku, bez słowa, i odnajduję jego dłoń.Splatamy nasze palce i chociaż Julian też nic nie mówi, czuję przepływające między nami ciepło i energię, niemy dialog. Dziękuję", mówi on, a ja: Jestem taka szczęśliwa, takaszczęśliwa! Tak bardzo pragnęłam, żebyś był bezpieczny.Mam nadzieję, że mnie rozumie.Nie spałam od ponad doby, dlatego mimo wstrząsówfurgonetki i bębnienia deszczu w pewnym momencie zasypiam.Budzę się, kiedy Julian szepcze moje imię.Leżę na jegokolanach, wdychając zapach jego spodni.Podnoszę się szybko,zakłopotana, i przecieram oczy. Zatrzymaliśmy się  mówi, chociaż to oczywiste.Deszczprzeszedł w delikatny stukot.Słychać trzask drzwi furgonetki.Raven i Tack przekomarzają się, głośno i z werwą.Musieliśmyjuż minąć granicę.362Drzwi z tyłu otwierają się i oto widzę rozpromienioną Raven,a za jej plecami Tacka stojącego ze skrzyżowanymi rękami, zzadowoloną miną.Rozpoznaję opuszczony magazyn popopękanym parkingu i drewnianym zarysie wychodka.Raven podaje mi rękę, ujmuje mocno moją dłoń i pomagawyjść z furgonetki.- Jak brzmi magiczne słowo? - mówi, gdy tylko moje stopydotykają chodnika.Teraz jest odprężona, zrelaksowana iuśmiecha się.- Jak mnie znalazłaś? - Chce, bym jej podziękowała, ale przecież nie muszę.Zciska moją rękę, a potem cofa dłoń i wiem,że jest świadoma, jak bardzo jestem jej wdzięczna.- Było tylko jedno miejsce, w którym mogłaś być - odpowiadai jej oczy wędrują za mnie, w stronę Juliana, a potem znowu domnie.I wiem, że to jest jej sposób na wyciągnięcie ręki na zgodę iprzyznanie, że nie miała racji.Julian też wyszedł na zewnątrz i rozgląda się wokół.Oczy maokrągłe ze zdziwienia, a usta szeroko otwarte.Włosy, ciąglemokre, zaczęły mu się podkręcać na końcach.-Wszystko w porządku - mówię.Wyciągam rękę i chwytamjego dłoń.Znów zalewa mnie fala radości.Tutaj możnaswobodnie trzymać się za ręce, przytulać, gdy człowiekowizimno, przyklejać się jedno do drugiego w nocy, jakbyśmy byliposągami wykutymi z jednego kamienia.- Chodzcie! - Tack rusza sprężystym krokiem w stronęmagazynu.- Pakujemy się i ruszamy w drogę.Już i tak mamydzień w plecy.Hunter będzie czekał razem z resztą wConnecticut.Raven podnosi swój plecak i puszcza do mnie oko.363Wiesz, że z Hunterem nie ma żartów - mówi.-Zbierajmy sięlepiej.Wyczuwam dezorientację Juliana.Osobliwy dialog, dziwneimiona, bliskość bujnych, nieprzyciętych drzew -to musi być dla niego za dużo.Ale pokażę mu ten świat i on go pokocha.Poznago i pokocha, i pokocha go poznawać.Płyną przeze mnie słowauspokajające i piękne.Teraz jest czas na absolutnie wszystko.- Zaczekaj! - Biegnę za Raven, która również ruszyła w stronęmagazynu.Julian stoi tam, gdzie stał, nie mając śmiałości iśćdalej, a ja mówię cicho, żeby mnie nie dosłyszał.- Czy.czywiedziałaś? - pytam, przełykając ślinę.Czuję, że brak mi tchu,chociaż przebiegłam zaledwie kilka metrów.- O mojej mamie.Raven spogląda na mnie zdziwiona.- O twojej mamie?- Cm.- Z jakiegoś powodu nie chcę, by Julian to usłyszał, tozbyt wiele, zbyt głęboko, zbyt wcześnie.- Kobieta, która zabrała mnie z Ocalenia - ciągnę, chociażRaven kręci głową, a na jej twarzy maluje się konsternacja - miałana szyi wytatuowane cyfry 5996.To numer porządkowy mojejmamy, z Krypt.- Przełykam ślinę. To była moja mama.Raven wyciąga dwa palce, jak gdyby chciała dotknąć mojegoramienia, ale szybko opuszcza rękę.- Przykro mi, Lena.Nie miałam pojęcia.- Jej głos jestzaskakująco łagodny.- Muszę z nią porozmawiać, zanim stąd wyjedziemy.Są.sąrzeczy, które muszę jej powiedzieć.Tak naprawdę jest tylko jedno pytanie, które chcę jej zadać, ijuż sama myśl o tym sprawia, że serce bije mi 364żywiej.Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego pozwoliłaś,by cię zabrali? Dlaczego pozwoliłaś, bym myślała, że nie żyjesz?Dlaczego po mnie nie przyszłaś?Dlaczego nie kochałaś mnie bardziej?Miłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl