[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz domyślałem się, że Mitka chce zrobić coś na własną rękę, coś, czego nie powinien, a co można przypłacić utratą swojej pozycji w wojsku i szacun­ku, jakim się cieszy.Mimo to byłem dumny, iż wybrał właśnie mnie na towarzysza i że mogę pomóc Bohaterowi Związku Radzieckiego w jego tajemniczej misji.Szliśmy szybko.Mitkę wyraźnie męczył wysiłek; kulał coraz bardziej i wciąż poprawiał sztucer, który zsuwał mu się z ramienia.Ilekroć się potykał, klął pod nosem, choć zwykle zakazywał innym używa­nia przekleństw; przypominając sobie o mojej obecności, kazał mi natychmiast wymazywać z pa­mięci usłyszane słowa.Kiwałem głową; wiele bym jednak dał, żeby odzyskać mowę i móc powtórzyć te wspaniałe rosyjskie przekleństwa, soczyste jak dojrzałe śliwki.Ostrożnie ominęliśmy śpiącą wioskę.Z komi­nów nie unosił się dym, psy i koguty milczały.Mitce twarz stężała, wargi zaschły.Otworzył manierkę z zimną kawą; wypił haust i oddał mi resztę.Śpieszyliśmy dalej.Zanim wreszcie dotarliśmy do lasu, nastał dzień, ale las wciąż wyglądał ponuro.Sztywno wyprostowane drzewa strzegły polan i przesiek szerokimi rękawami konarów niby złowieszczy mnisi w czarnych habitach.W jednym miejscu słońce znalazło niewielki otwór między wierz­chołkami drzew i jego promienie prześwitywały przez rozcapierzone dłonie kasztanowych liści.Po chwili wahania Mitka wybrał wysokie, grube drzewo na samym skraju lasu, tuż przy polu.Pień był śliski, ale sterczały z niego sęki, a rozłożyste konary rosły dość nisko.Mitka podsadził mnie na pierwszy z nich, po czym podał mi długi sztucer, lornetkę, lunetę i podpór­kę, które powiesiłem delikatnie na gałązkach.Teraz z kolei ja musiałem mu pomóc.Kiedy Mitka, pojękując i sapiąc, zlany potem, wdrapał się w końcu na moją gałąź, ja wspiąłem się na następną.W ten sposób, pomagając sobie, dotar­liśmy ze sztucerem i resztą sprzętu prawie na sam wierzchołek drzewa.Po krótkim odpoczynku Mitka zgrabnie usu­nął gałązki zasłaniające nam widok; niektóre ściął, inne związał.Wkrótce mieliśmy względnie wygodną i dobrze zamaskowaną kryjówkę.Nie­widoczne ptaki szeleściły na wierzchołkach po­bliskich drzew.Kiedy przyzwyczaiłem się do wysokości, do­strzegłem zarysy chat w wiosce przed nami.Pierwsze kłęby dymu wzbijały się w niebo.Mitka założył na sztucer lunetę i ustawił solidnie pod­pórkę.Opierając się o pień, ostrożnie umieścił na niej sztucer.Długo obserwował chaty przez lornetkę.Po­tem mi ją przekazał, a sam zaczął nastawiać lunetę na właściwą odległość.Skierowałem szkła na wioskę.Zdumiewająco powiększona, zdawała się znajdować tuż pod drzewem.Obraz był tak ostry i wyraźny, że mogłem niemal policzyć źdźbła słomy w pokryciu dachów.Widziałem kury, które przechadzały się po obejściach, od czasu do czasu dziobiąc ziemię, i psa wylegujące­go się w słabym słońcu poranka.Mitka poprosił o lornetkę.Zanim mu ją oddałem, jeszcze raz zerknąłem szybko na wioskę.Ujrzałem wysokiego chłopa, który właśnie wy­szedł z chaty.Przeciągnął się, ziewnął, spojrzał w bezchmurne niebo.Miał na sobie rozchełstaną koszulę, a na kolanach portek duże łaty.Mitka wziął lornetkę i położył poza moim zasięgiem.Nie poruszając się, obserwował wioskę przez lunetę.Wysilałem wzrok, ale bez szkieł widziałem tylko maleńkie chaty w oddali.Rozległ się strzał.Podskoczyłem, a ptaki w listowiu zatrzepotały skrzydłami.Mitka pod­niósł czerwoną, spoconą twarz i mruknął coś pod nosem.Sięgnąłem po lornetkę, ale uśmiech­nął się przepraszająco i odsunął moją dłoń.Miałem mu to za złe, ale mogłem się domyś­lać, co się stało.Oczami wyobraźni widziałem, jak chłop przewraca się, wyrzucając ręce nad głowę, jakby chciał się złapać niewidocznej belki, i pada na próg chaty.Mitka znów naładował sztucer, chowając do kieszeni łuskę po wystrzelonym pocisku.Przyłożywszy lornetkę do oczu, spokojnie lustro­wał wioskę, pogwizdując cicho przez zaciśnięte zęby.Usiłowałem sobie wyobrazić, co się tam dzie­je.Z chałupy wyszła stara baba okutana w bru­natne szmaty, popatrzyła na niebo, przeżegnała się i w tej samej chwili dostrzegła leżące na ziemi ciało.Gdy podeszła bliżej niezgrabnym, kaczkowatym chodem i schyliła się, by zajrzeć w twarz leżącego, zobaczyła krew; z wrzaskiem pognała w stronę najbliższych chałup.Z chat wyskoczyli poruszeni jej krzykiem sąsiedzi; gospodarze, którzy w pędzie dopinali portki, i zaspane kobiety.Wkrótce cała wieś zaroiła się biegnącymi ludźmi.Mężczyźni po­chylali się nad trupem, żywo gestykulując i roz­glądając się bezradnie dookoła.Mitka poruszył się nieco.Czekał z okiem przytkniętym do lunety, przyciskając kolbę do ramienia.Krople potu lśniły mu na czole.Jedna z nich oderwała się, stoczyła w gęste brwi, wyłoniła u nasady nosa i zaczęła spływać wzdłuż kości policzkowej w kierunku brody.Zanim dotarła do ust, Mitka wypalił szybko trzy razy.Zamknąłem oczy; ujrzałem wioskę i trzy ciała osuwające się na ziemię.Pozostali chłopi, którzy z powodu odległości nie słyszeli wystrza­łów, rozpierzchli się w popłochu, popatrując skonfundowani na boki, nie mogąc pojąć, skąd padają kule.Wieś zdjął strach.Rodziny zabitych, szlo­chając bez opamiętania, wlokły ciała za ręce i nogi w kierunku domostw i stodół.Dzieci i starcy, nieświadomi tego, co się dzieje, wciąż kręcili się po obejściach.Ale już po kilku chwi­lach wszyscy znikli.Pozamykano nawet okien­nice.Mitka znów zaczai obserwować wioskę.Trwało to długo; zapewne nikogo nie było na zewnątrz.Wtem odłożył lornetkę i porwał za sztucer.Oczami wyobraźni ujrzałem młodego chłopa, który skradał się między chatami, próbując unik­nąć strzałów i szybko wrócić do domu.Nie wiedząc, skąd nadlatują kule, co kilka kroków zatrzymywał się i rozglądał wkoło.Kiedy zbliżył się do krzaków dzikiej róży, Mitka nacisnął spust.Mężczyzna stanął, jakby nagle nogi wrosły mu w ziemię.Zgiął jedno kolano, i miał właśnie zgiąć drugie, kiedy nagle runął prosto w krzaki.Cierniste gałęzie zakołysały się niespokojnie.Mitka wsparł się o sztucer i odpoczywał.Chłopi siedzieli ukryci w chatach; nikt więcej nie odważył się wyjść.Jakże zazdrościłem Mitce! Teraz znacznie lepiej pojąłem sens słów, które w rozmowie z nim wygłosił jeden z żołnierzy.„Człowiek - to brzmi dumnie.Każdy nosi w sobie swoją prywatną wojnę, którą sam musi stoczyć, bez względu na to, czy ją wygra, czy przegra; także własną sprawiedliwość, którą tylko on może wymierzyć.” Teraz Mitka Kukułka wymierzył karę za śmierć swoich przyjaciół, nie zważając na opinię innych, ryzykując pozycję w pułku i tytuł Bohatera Związku Radzieckiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl