[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”Appleton tylko jęknął.Harrisowi to nie przeszkadzało.“Piąte i ostatnie przykazanie - powtórzył - brzmi: Nie bę­dziesz brał łebków.Nie będziesz brał na łebka ani kobiet, ani mężczyzn, ale zwłaszcza kobiet”.To z powodu piątego przykazania Steve nawet na chwilę nie zawahał się na widok dziewczyny stojącej na poboczu drogi tuż za Ely; chudej dziewczyny o haczykowatym nosie, z włosami ufarbowanymi na dwa kontrastowe kolory.Po prostu nacisnął hamulce i zatrzymał się.2Dziewczyna otworzyła drzwiczki, ale nie wsiadła do środka, nie od razu.Po prostu spojrzała na niego ponad zaśmieconym mapami siedzeniem.Oczy miała bardzo niebieskie i bardzo sze­roko otwarte.- Jesteś miłym człowiekiem? - spytała.Steve myślał przez chwilę.- Owszem, chyba tak - odpowiedział w końcu.- Dwa, trzy razy dziennie wypalam cygaro, ale nigdy nie kopnąłem psa, który byłby większy ode mnie, no i co sześć tygodni wysyłam mamie pieniążki.- Nie zaczniesz zaraz się do mnie dobierać ani nic?- Nie - odparł Steve.Bawiło go odpowiadanie na takie pytania i podobały mu się szeroko otwarte, niebieskie oczy, bo patrzyły mu wprost w twarz.Przypominała dziecko zabierające się do lektury komiksów.- Jeśli o to chodzi, całkiem nieźle potrafię się kontrolować.- I nie jesteś szalonym seryjnym mordercą ani nic?- Nie, ale na litość boską, nie sądzisz chyba, że gdybym był, to bym ci się do tego przyznał?- Prawdopodobnie wyczytałabym prawdę z twoich oczu - stwierdziła chuda dwukolorowa dziewczyna i choć jej głos brzmiał bardzo poważnie, uśmiechała się lekko.- Mam zdolności parapsychiczne.Niewielkie, ale mam je, przyjacielu.Mam je, mam je, mam.Obok nich przemknęła ciężarówka-chłodnia, trąbiąc długo i przeraźliwie, jakby kierowca położył się na klaksonie.A przecież pękaty ryder stał na poboczu, a na drodze było zupełnie pusto.Co tam, nic dziwnego.Z praktyki Steve'a wynikało, że są faceci niezdolni do odczepienia się od klaksonu i od swego małego fiutka.Faceci, którzy muszą cisnąć albo jedno, albo drugie.- Dość tych pytań, moja pani.Albo pani wsiada, albo nie.Muszę trochę pokręcić kółka.Tak naprawdę jednak Steve był znacznie bliżej szefa, niż szef miał prawo przypuszczać.Marinville'owi podobał się ten po­mysł - oto samotny jeździec stawia czoło Ameryce, wolny człowiek w wolnym świecie, pióro i nic więcej, tak zapewne powstała większość jego książek.Fajnie, fajnie, wspaniale i w ogó­le, tylko że on, Steve Andrew Ames z Lubbock, też miał robotę do zrobienia, a jego robota polegała na umożliwieniu Marinville'owi napisania książki za pomocą komputera raczej niż wirującego stolika.Na tę robotę miał też pomysł, najprostszy z możliwych.Bądź jak najbliżej wydarzeń i nie pozwól, by sytuacja wymknęła ci się spod kontroli, chyba że absolutnie nic nie da się poradzić.Dzieliło ich teraz jakieś sto kilometrów, a nie dwieście pięćdziesiąt, jak się spodziewał szef, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.- Nie znajdę pewnie nikogo lepszego od ciebie - stwierdziła dziewczyna i wskoczyła do szoferki.- Pięknie.Dziękuję ci, moja mała.Spojrzał we wsteczne lusterko, nie dostrzegł w nim nic inte­resującego; bo i kogo interesowałyby światła Ely, po czym wy­jechał na drogę.- Nie mów tak do mnie - powiedziała dziewczyna.- To czysty seksizm.- “Mała” to seksizm? Daj spokój.- Nie nazywaj mnie “małą”, a nie będę ci mówiła “mały” - stwierdziła stanowczym, ostrym głosem.Steve roześmiał się.Pewnie weźmie to za prowokację, ale po prostu nie mógł się powstrzymać.Na tym polega problem ze śmiechem, że jest zbyt podobny do gazów.Czasami możesz się powstrzymać, ale przeważnie jednak nie możesz.Steve zerknął na dziewczynę i dostrzegł, że też się śmieje, przynajmniej półgębkiem, i że zdejmuje plecak, więc może jednak nie popełnił żadnego straszliwego nietaktu.Ocenił ją na chude jak szkielet metr sześćdziesiąt pięć; ważyła ze czterdzieści, naj­wyżej czterdzieści pięć kilogramów.Miała na sobie bluzkę na ramiączkach, bez rękawów, obnażającą piersi w sposób nieocze­kiwany u kogoś, kto najwyraźniej spodziewał się spotkać za kierownicą poczciwego rydera co najmniej Teda Bundy'ego.Nie to, żeby rzeczywiście miała coś do pokazania; przypuszczalnie nadal mogła kupować sobie staniki w dziale dziecięcym, jeśli w ogóle kupowała staniki.Na przedzie koszulki miała wymalo­wanego szeroko uśmiechniętego Murzyna w lokach na tle psycho­delicznego, zielononiebieskiego słonecznego światła.Głowę Mu­rzyna niczym aureola otaczały słowa: NIE MAM ZAMIARU SIĘ PODDAĆ.- Chyba lubisz Petera Tosha, bo z pewnością nie chodzi ci o moje cycki - powiedziała dziewczyna.- Pracowałem kiedyś z Peterem Toshem - odparł Steve.- Nie ma mowy.- Mowa.Steve zerknął we wsteczne lusterko.Ely zniknęło.Trochę to straszne, jak tu znikają miasta.Miał wrażenie, że gdyby był autostopowiczką, to przed wskoczeniem głową w dół do jakiejś szoferki też miałby ochotę na zadanie kierowcy paru pytań.Może i nie da się w ten sposób zyskać pewności, ale spytać przecież nie szkodzi.Na pustyni wszystko może się zdarzyć.- Kiedy właściwie z nim pracowałeś?- W osiemdziesiątym, może osiemdziesiątym pierwszym, nie pamiętam.Madison Square Garden, potem Forest Hills.W Forest Hills wystąpił przed nim Dylan.Blowin in the Wind.Nie do wiary, co?Dziewczyna przyglądała mu się z oczywistym zdumieniem.O ile mógł ocenić, nie ośmieliła się nawet powątpiewać w jego słowa.- Jezu, ale fajnie! Co właściwie robiłeś? Obsługa?- Wtedy tak.Potem byłem technikiem od gitar.Teraz.Owszem, jak na razie nieźle, ale co właściwie robi teraz? Nie jest już technikiem od gitar, z całą pewnością nie.Chyba znów zredukowano go do obsługi.W wolnym czasie ma też grać psychia­trę, a także być kimś w rodzaju Mary Poppins, tyle że z ciemnokasztanowatymi włosami na hippisa, nieco już siwiejącymi przy skórze.- Teraz.mam inną robotę.Jak się nazywasz?- Cynthia Smith - przedstawiła się dziewczyna, wyciągając dłoń.Uścisnął ją.Dłoń ta była smukła, delikatna, nieprawdopodobnie wręcz drobnokoścista.Sprawiała wrażenie ptasiego skrzydła.- Steve Ames - przedstawił się.- Z Teksasu, co?- Tak, z Lubbock.Słyszałaś już kiedyś ten akcent?- Raz czy dwa.- Uśmiechnęła się wesoło i ten uśmiech rozjaśnił całą jej twarz.- Chłopak może opuścić Teksas, ale.Dokończyli zdanie jednym głosem.Wymienili uśmiechy.Byli przyjaciółmi.Ludzie potrafią się ze sobą zaprzyjaźnić ot tak, na jakiś czas, zwłaszcza jeśli spotkają się na drodze pośrodku niczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl