[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Osłoniwszy się płaszczem przed niespodzianym podmuchem zimnego wiatru, Miraj dostrzegł w tej samej chwili coś, co przejęło go jeszcze większym chłodem.Lisaine również obserwowała sul’dam znikające wśród drzew.A na jej czoło wystąpiły grube krople potu.Bertome jechał w swobodnej postawie, pozwalając, by boczny wiatr powiewał połami jego płaszcza, jednak zalesiony teren przed sobą obserwował z czujnością, której bynajmniej nie starał się skrywać.Z czterech rodaków za swoimi plecami jedynie Doressin miał autentyczną wprawę w Grze Domów.Ten durny taireński pies, Weiramon, był, rzecz jasna, zupełnie ślepy.Bertome zerknął na wyprostowane plecy człowieka, którego miał za całkowitego bufona.Weiramon mocno wyprzedzał pozostałych, pogrążony w rozmowie z Gedwynem, a jeśli Bertome potrzebował dodatkowego dowodu na to, że Tairenianin będzie śmiał się z tego, na czego widok kozę by zemdliło, to mógł ów dowód znaleźć w owej kurtuazji, z jaką tamten odnosił się do młodego, płomiennokiego potwora.Zauważył, że Kiril przygląda mu się z ukosa, więc ściągnął wodze swego siwka, oddalając go od wielkoluda.Nie żywił szczególnej wrogości do Illianina, ale nienawidził, gdy ludzie patrzyli nań z góry.Nie mógł się już doczekać powrotu do Cairhien, bo tam nie będzie musiał przebywać w otoczeniu niezgrabnych gigantów.Kiril Drapeneos, mimo że taki przerośnięty, z pewnością nie był ślepy.On również wysłał naprzód kilkunastu zwiadowców.Weiramon zadowolił się jednym.- Doressin - powiedział cicho Bertome, a po chwili dodał głośniej: - Doressin, ty tępaku!Kościsty mężczyzna wzdrygnął się.Podobnie jak Bertome i cała pozostała trójka, wygolił wysoko i przypudrował czoło; ostatnimi czasy styl nawiązujący do wyglądu żołnierzy stawał się coraz bardziej modny.Doressin na zaczepkę powinien był odpowiedzieć, wyzywając go od ropuchy, jak to czynił od czasów chłopięcych, a jednak tylko podjechał bliżej i nachylił się ku Bertome.Był najwyraźniej zdenerwowany i nie ukrywał tego, jego czoło cięły głębokie zmarszczki.- Zdajesz sobie sprawę, że Lord Smok postanowił nas poświęcić? - wyszeptał, zerkając na pełznącą za nimi kolumnę.-Krew i ogień, przecież tylko wykonywałem rozkazy Colavaere.Niemniej od chwili gdy on ją zabił, powinienem wiedzieć, że też już jestem trupem.Przez chwilę Bertome przypatrywał się kolumnie zbrojnych podążającej wśród łagodnych wzgórz.Tu drzewa rosły znacznie rzadziej, wciąż jednak było ich dość, by umożliwić nieprzyjacielowi atak z zaskoczenia.Ostatni z oliwnych gajów zostawili już jakąś milę za sobą.Ludzie Weiramona jechali rzecz jasna ławą, w tych swoich idiotycznych kaftanach z marszczonymi rękawami w białe pasy, ich śladem postępowali Illianie Kirila w zieleniach i czerwieniach dostatecznie jaskrawych, że zawstydziłyby Druciarza.Jego żołnierze włożyli pod napierśniki dyskretne granaty i dzięki temu wciąż nie było ich widać, mimo iż zajmowali pozycję obok Doressina i pozostałych, wyprzedzając tylko kompanię Legionistów.Weiramon zdawał się zdziwiony, że piechota dotrzymuje kroku konnym, choć przecież nie narzucił wcale ostrego tempa.Tak naprawdę Bertome wcale nie patrzył na zbrojnych.Z tyłu, nawet za ludźmi Weiramona jechało siedmiu konnych, siedmiu mężczyzn w czarnych kaftanach, o twardych obliczach i zimnych niczym śmierć spojrzeniach.Jeden wpiął w kołnierz szpilkę w kształcie srebrnego miecza.- Byłby to dosyć wyszukany sposób na realizację takiego zamierzenia - sucho poinformował Doressina.- I wątpię, by al’Thor wysyłał z nami tych ludzi, gdybyśmy mieli trafić prosto w otwór maszynki do mielenia mięsa.- Wciąż marszcząc czoło, Doressin otworzył już usta, ale Bertome wszedł mu w słowo: -Muszę porozmawiać z Tairenianami.- Nie lubił, kiedy towarzysz dzieciństwa zachowywał się w ten sposób.Al’Thor sprawił, że zupełnie się rozkleił.Weiramon i Gedwyn, zajęci sobą, nie usłyszeli, jak się do nich zbliżał.Gedwyn w roztargnieniu podrzucał wodze, rysy jego twarzy skrzepły w grymasie pogardy.Twarz Tairenianina nabiegła krwią.- Nie dbam o to, kim jesteś - mówił do mężczyzny w czarnym kaftanie, głosem niskim, twardym, prawie się zapluwając.-Nie podejmę żadnego dodatkowego ryzyka, bez wyraźnego rozkazu z ust samego.Nagle obaj równocześnie uświadomili sobie obecność Bertome, szczęki Weiramona zatrzasnęły się głośno.Popatrzył na Bertome wzrokiem tak pełnym ognia, jakby chciał go zabić na miejscu.Uśmiech zawsze obecny na twarzy Asha’mana gdzieś się zapodział.Powiał wiatr, zimny i przenikliwy, jak zawsze gdy chmury przesłaniały słońce, jednak jego chłód nawet nie mógł się równać z mrozem zaskoczonego spojrzenia Gedwyna.Bertome przeżył lekki wstrząs, gdy zrozumiał, że tamten również najchętniej widziałby go martwym.Po chwili jednak, mimo iż lodowato mordercze spojrzenie Gedwyna nie zmieniło się ani na jotę, wyraz twarzy Weiramona przeszedł znamienną metamorfozę.Nabiegłe krwią oblicze powoli odzyskało normalną barwę, przeciął je nagły uśmiech, pochlebczy uśmiech, w którym migotał tylko cień szyderczego poczucia wyższości.- Właśnie o tobie myślałem, Bertome - powiedział serdecznie.- Wielka szkoda, że al’Thor zadusił twoją kuzynkę.Własnymi rękoma, jak słyszałem.Mówiąc szczerze, zaskoczony byłem, dowiedziawszy się, że odpowiedziałeś na jego wezwanie.Widziałem, jak cię obserwował.Obawiam się, że zaplanował dla ciebie coś bardziej.interesującego.niźli łomotanie buciorów o podłogę, kiedy jego ręce będą się zaciskać na twoim gardle.Bertome stłumił westchnienie, którego powodem nie była bynajmniej wyłącznie niezgrabność tego głupca.Wielu próbowało już nim manipulować, wykorzystując do tego celu śmierć Colavaere.Była jego faworyzowaną kuzynką, wszelako ambitną ponad miarę.Roszczenia Saighan do Tronu Słońca były całkowicie usprawiedliwione, jednak wydawały się nie do utrzymania wobec prawomocności pretensji Riatinów lub Damodredów, każdych z osobna, a co dopiero występujących razem, nie wspominając już o jawnym błogosławieństwie Białej Wieży tudzież Smoka Odrodzonego.Mimo to wciąż uważał ją za swoją faworytkę.Przynajmniej póki żyła.Czego mógł chcieć Weiramon? Z pewnością nie tego, na co wskazywałyby pozory.Nawet ten taireński idiota nie był aż tak prostacki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]